Niby nic, ot kanapka, teoretycznie nie ma o czym pisać.
Ale jaka dobra ta kanapka.
Jak nie będziecie mieli pomysłu na kolację, to proszę. Już macie pomysł :)
Potrzeba:
-świeżutka, mięciutka ciabatta,
-masło,
-żurawina lub borówki jak do mięsa,
-kilka listków świeżej melisy,
-aromatyczny, długodojrzewający żółty ser
Jak zrobić kanapkę, to chyba nie muszę pisać :)
Jeśli konieczniemy chcemy jakieś mięso, to pasować będzie szynka szwarcwaldzka lub podsmażone na chrupko cienutkie plasterki wędzonego boczku/bekonu. Jeśli ktoś nie jest fanem ostrych żółtych serów można dać wędzony oscypek.
PS nie pomijajcie melisy, bez niej to już nie będzie to samo.
czwartek, 22 maja 2014
wtorek, 20 maja 2014
Ziemniaki pieczone, z piecyka, a jak ogniskowe
Bardzo smakowite.
Nie jest to jednak przepis na ziemniaki w ich zwykłej obiadowej roli, czyli jako dodatku do mięsa. To ziemniaki grające pierwsze skrzypce, są bardzo sycące, a ich smak i aromat będzie dominował na talerzu. Stanowią bazę obiadu i na mięso nie będzie już miejsca.
Podejmy je z surówką, sałatą czy warzywami (polecam ze szparagami, fasolką szparagową lub brokułami), do tego może być jajko na twardo/miękko/sadzone albo zsiadłe mleko/kefir/maślanka.
Nieźle będzie też tak: na talerzu same ziemniaki, a obok kubek chłodnikopodobny, czyli kubek z kefirem/maślanką/zsiadłym mlekiem wymieszanym z posiekaną drobno ulubioną zieleniną (szczypiorki, natki, koperki, rzodkiewki, ogórki, botwinki, kiełki, pomidory, itp., itd.) oraz odrobiną soli i pieprzu.
Smakowity, pełnowartościowy i sycący obiadek, nie tylko na piątek.
Potrzeba (na 2 osoby):
-8-10 niedużych ziemniaków,
-5 łyżek mąki żytniej (chlebowej nie razowej),
-czubata łyżka wędzonej słodkiej papryki (jak nie macie to trudno, bez niej ziemniaki będą mniej ogniskowe, ale nadal pyszne),
-nieczubata łyżka soli
Na talerz wysypujemy mąkę i przyprawy, mieszamy.
Ziemniaki myjemy dokładnie, większe kroimy na pół. Staramy się wybrać bulwy z ładną, cienką skórką i wtedy ich nie obieramy. Mokre ziemniaki dokładnie, grubą warstwą obtaczamy w mące z przyprawami. Układamy pojedynczą warstwą w żaroodpornym naczyniu albo na papierze do pieczenia.
Pieczemy w 200 stopniach ok. 1 godziny (u mnie zwykle to 1 godz. 15 min., ale ja na razie piekę w gazowym piecku kuchenki starszej ode mnie :). Długość pieczenia zależy od wielkości ziemniaków i rodzaju piekarnika, kartofelki wyciągamy kiedy będą miękkie w środku.
Przyznam, że za pierwszym razem nie byłam pewna co z tego wyjdzie. Czy ziemniaki pieczone bez oliwy, bez przykrycia będą się nadawać do zjedzenia i nie wyschną na wiórek. W połowie pieczenia ziemniaki były nadal całkiem twarde i zastanawiałam się czy w ogóle zmiękną przez najbliższe 2 godziny. Po godzinie dało się przebić widelcem skorupkę, w środku były już miękkie, ale twarda skórka na pierwszy rzut oka wcale nie wyglądała na jadalną.
Wszystkie te obawy okazały się bezpodstawne, chrupiąca skorupka jest pyszna i kryje w sobie mięciutkie, aromatyczne wnętrze. Zupełnie inny smak niż kartofel gotowany.
Na początku popełniłam takie pieczone w mące ziemniaki z tego przepisu, stąd mąka żytnia zamiast pszennej, dodaje ziemniakom boskiego zapachu świeżo pieczonego żytniego chleba. Niedawno natknęłam się na ten przepis i ukradłam dodatek wędzonej papryki, co pysznie podkręciło smak i nadało pyrkom posmaku jesiennego ogniska.
Nie jest to jednak przepis na ziemniaki w ich zwykłej obiadowej roli, czyli jako dodatku do mięsa. To ziemniaki grające pierwsze skrzypce, są bardzo sycące, a ich smak i aromat będzie dominował na talerzu. Stanowią bazę obiadu i na mięso nie będzie już miejsca.
Podejmy je z surówką, sałatą czy warzywami (polecam ze szparagami, fasolką szparagową lub brokułami), do tego może być jajko na twardo/miękko/sadzone albo zsiadłe mleko/kefir/maślanka.
Nieźle będzie też tak: na talerzu same ziemniaki, a obok kubek chłodnikopodobny, czyli kubek z kefirem/maślanką/zsiadłym mlekiem wymieszanym z posiekaną drobno ulubioną zieleniną (szczypiorki, natki, koperki, rzodkiewki, ogórki, botwinki, kiełki, pomidory, itp., itd.) oraz odrobiną soli i pieprzu.
Smakowity, pełnowartościowy i sycący obiadek, nie tylko na piątek.
Potrzeba (na 2 osoby):
-8-10 niedużych ziemniaków,
-5 łyżek mąki żytniej (chlebowej nie razowej),
-czubata łyżka wędzonej słodkiej papryki (jak nie macie to trudno, bez niej ziemniaki będą mniej ogniskowe, ale nadal pyszne),
-nieczubata łyżka soli
Na talerz wysypujemy mąkę i przyprawy, mieszamy.
Ziemniaki myjemy dokładnie, większe kroimy na pół. Staramy się wybrać bulwy z ładną, cienką skórką i wtedy ich nie obieramy. Mokre ziemniaki dokładnie, grubą warstwą obtaczamy w mące z przyprawami. Układamy pojedynczą warstwą w żaroodpornym naczyniu albo na papierze do pieczenia.
Pieczemy w 200 stopniach ok. 1 godziny (u mnie zwykle to 1 godz. 15 min., ale ja na razie piekę w gazowym piecku kuchenki starszej ode mnie :). Długość pieczenia zależy od wielkości ziemniaków i rodzaju piekarnika, kartofelki wyciągamy kiedy będą miękkie w środku.
Przyznam, że za pierwszym razem nie byłam pewna co z tego wyjdzie. Czy ziemniaki pieczone bez oliwy, bez przykrycia będą się nadawać do zjedzenia i nie wyschną na wiórek. W połowie pieczenia ziemniaki były nadal całkiem twarde i zastanawiałam się czy w ogóle zmiękną przez najbliższe 2 godziny. Po godzinie dało się przebić widelcem skorupkę, w środku były już miękkie, ale twarda skórka na pierwszy rzut oka wcale nie wyglądała na jadalną.
Wszystkie te obawy okazały się bezpodstawne, chrupiąca skorupka jest pyszna i kryje w sobie mięciutkie, aromatyczne wnętrze. Zupełnie inny smak niż kartofel gotowany.
Na początku popełniłam takie pieczone w mące ziemniaki z tego przepisu, stąd mąka żytnia zamiast pszennej, dodaje ziemniakom boskiego zapachu świeżo pieczonego żytniego chleba. Niedawno natknęłam się na ten przepis i ukradłam dodatek wędzonej papryki, co pysznie podkręciło smak i nadało pyrkom posmaku jesiennego ogniska.
wtorek, 6 maja 2014
Żółto i mniszkowo, kwiatki mniszka w cieście
Zanudzałam linkami do postów z tego bloga znajomych na fejsie, a teraz czas, żeby pojawił się blogu. To na pewno nie ostatni wpis inspirowany alchemicznymi, magicznymi wręcz recepturami z Herbiness. Mam w planach wypróbowanie wielu z nich, a że królikowi Ziomkowi szykuje się wyprowadzka za około dwa miesiące z warszawskich bloków na podwarszawską wiochę, to zyskam swobodny dostęp do zielsków. Wtedy popuszczę wodze kulinarnej chwastowej wyobraźni. Na mojej przyszłej własnej wiosce wystarczy, że z nożyczkami w ręku wyjdę na podwórko i już pełno pysznego zielska mam pod ręką.
Na ten przykład żółciutkie, słoneczne mniszki.
Te zasłoikowane, to z moich przyszłych włości. Natomiast kwiatki w cieście pochodzą z ogródka teściów i smażone były gościnnie w kuchni teściowej (bo na moich przyszłych włościach kuchni jeszcze nie ma).
Smażone mniszki w cieście naleśnikowym są bardzo, bardzo, bardzo smaczne (przepis będący moją inspiracją tu).
Potrzeba:
-mąka pszenna,
-jajko,
-200ml mleka,
-szczypta soli, 2 łyżki miodu, 3 łyżki maku, pół łyżeczki startej skórki z cytryny,
-kwiatki mniszka
Do miski wbijamy jajko, wlewamy mleko i przyprawy (czwarta gwiazdka listy składników), i energicznie rozkłócamy widelcem, co by się wszystko dobrze wymieszało. Do masy dodajemy po trochu mąkę, cały czas mieszając, aż całość będzie miała konsystencję gęstej śmietany.
Kwiatki mniszka (bez łodyżek) wytrząsamy z ewentualnych mieszkańców (albo jak musimy płuczemy w misce z wodą, ale namawiam do odwagi i nie mycia, bo myjąc kwiatki pozbywamy się cennego kwiatowego pyłku, który nie tylko jest aromatyczny, ale też i zdrowy). Wrzucamy do ciasta, mieszamy.
Smażymy na lekko natłuszczonej patelni grube naleśniki. Dodatek miodu sprawia, że łatwo się przypalają, więc trzeba ich pilnować.
Ilość kwiatków jest dość dowolna, u mnie było ok. 10 sztuk na naleśnik, ale smaczniej by było jakby dać ich ze dwa razy więcej. Żółciutkie kwiatki nadają naleśnikom kwiatowy, lekko gorzkawy, ale i słodki jednocześnie posmak. Z ciastem doprawionym miodem, skórką z cytryny, makiem i miodem komponują się wybornie.
Bardziej malowniczo będą wyglądać kwiatki pojedynczo smażone, kwiatek na łodyżce maczamy w cieście i kładziemy na patelni, smażymy z obu stron. Pierwszą partię mniszków ambitnie tak właśnie usmażyłam, ale więcej pojedynczo ich smażyć nie będę (no chyba, że akurat będę miała potrzbę, żeby było ładniej na talerzu :). Takie kwiatki w cieście wyglądają ślicznie, ale są bardziej pracochłonne, a efekt smakowy jest podobny, dlatego resztę po prostu wmieszałam do ciasta (bez łodyżek, krótko je ucięłam przy kwiatku). Smakują wtedy równie dobrze, a smażenie jest o wiele łatwiejsze i łatwiej je zjeść.
To jest pyszne :) Polecam.
A na swoich przyszłych włościach nazbierałam 371g kwiatków, czyli kilka słusznych garści, okazało się to wcale nie trudne i niezbyt czasochłonne, bo mniszki lubią rosnąć stadami.
Z tych kwiatków nastawiłam ocet mniszkowy i słoik syropu mniszkowego (ocet mniszkowy u Herbiness). Jak samkuje napiszę późnię, jak się dowiem co z tego wyszło. Syrop mniszkowy (ten najmniejszy słoik) już po dobie pachnie pysznie, ale spróbuję go dopiero za tydzień, bo tyle powinien się macerować. Z octem to dłuższe ćwiczenie cierpliwości, bo na efekty trzeba poczekać 3 tygodnie.
Uszaty potwór oczywiście też wtrynił swoje trzy grosze w produkcję mniszkowych przysmaków. Zwierzu uwielbia mlecze, a takie ich nagromadzenie w kuchni musiało mu pachnieć niezwykle kusząco. Puchata bestia nie dała mi spokoju w kuchni, póki nie dałam mu słusznej porcji kwiatków, które błyskawicznie zniknęły w wąsatej mordce.
Subskrybuj:
Posty (Atom)