.

.

poniedziałek, 28 grudnia 2015

Rolada obiadowa, czyli smaczny obiad z resztek

Z poprzedniego obiadu została Wam resztka pieczonego mięsa czy gulaszu, pieczonych lub gotowanych warzyw, ziemniaków?
W tani i prosty sposób można tę resztkę zamienić w smaczny (i jeśli naostrzycie nóż przed krojeniem, to i efektowny) obiad na dzień następny. Potrzebne nam będą tylko płat gotowego, niemrożonego ciasta francuskiego, piekarnik i jakaś surówka.
Na fotkach jest akurat gulasz z dynią. To jedyna wersja z kilku obiadowej rolady, którą mój marny aparat uchwycił w ostrości pozwalającej rozpoznać, że na zdjęciu jest jedzenie.

Do rolady gulaszowej resztki gulaszu odcedzamy na sitku (nadmiar wody z sosu rozmiękczy ciasto na mało smakowitą papkę) i wyjmujemy ewentualne ziela ang., pieprze, liście laurowe, itp. Rozwijamy płat ciasta, układamy równomiernie gulasz, zwijamy roladę.
Smarujemy wierzch ciasta mlekiem/śmietaną/roztopionym masłem/białkiem z jaja (żeby się ładnie zrumieniło), prószymy wierzch solą i pieczemy do zrumienienia ciasta w 180 stopniach (ok. 20-25).
Kroimy na grube plastry i zajadamy z surówką.
Na fotkach jest rolada upieczona w foremce, ale zdecydowanie smaczniej (więcej chrupiącego ciasta) i ładniej będzie jak zwiniecie zwykłą roladę i upieczecie bez foremki na posmarowanym olejem papierze do pieczenia.


Inne wersje nadzienia:
*pokrojone w małe kawałki mięso z pieczeni + drobno posiekana cebulka + kilka łyżek koncentratu pomidorowego do rozsmarowania na cieście przed ułożeniem cebulki i mięsa
*pieczone lub ugotowane na parze warzywa wymieszane z niedużą ilością sosu zrobionego ze śmietany, musztardy i ulubionych ziół
*ugotowane ziemniaki, pokrojone w niedużą kostkę + curry i świeżo mielony pieprz + zielony groszek z puszki + drobno posiekana cebulka

sobota, 28 listopada 2015

Czosnkowy twarożek do pyr z gzikiem

Od razu się przyznaję, że ten obiad to moja wariacja na temat pyr z gzikiem.
Naoglądałam się Okrasy, który akurat robił tradycyjną wersję i nabrałam ochoty na pieczone ziemniaki z czosnkowym serkiem.
Polecam Wam taki obiad bardzo.
I wcale nie musi to być danie na jakiś postny piątek.
To obiadek tak sycący, pachnący i pyszny, że można go zjeść także w środę czy sobotę.
I w dodatku jest to talerz bardzo ekonomiczny.
Cały sekret pysznego twarożku tkwi w dużej ilości czosnku przesmażonego na maśle.

Najbardziej pasują tu ziemniaki pieczone w żytniej mące, są najlepsze na świecie, pachnące ogniskiem (mimo że z piekarnika) z chrupką skórką i miękkim wnętrzem (receptura już była tu). Jeśli jednak nie macie piekarnika, to smacznie będzie też z ziemniakami z parowaru lub ugotowanymi w mundurkach.


Potrzeba (na 2 dorosłe osoby i dziecia):
-opakowanie naturalnego twarożku (ok. 150-200g)*
-4-5 ząbków czosnku
-kiszony ogórek (od biedy konserwowy)
-szczypior lub ćwiartka niedużej cebuli
-ewentualnie kawałek zielonej papryki
-sól i pieprz do smaku
-czubata łyżka masła
-i do tego ziemniaki (ile chcemy)

Do miski wrzucamy twarożek, drobno posiekane szczypior (lub cebulę), ogórka i ewentualną paprykę.
Na niedużej patelni roztapiamy masło i podsmażamy na nim czosnek przeciśnięty przez praskę (ewentualnie bardzo drobno posiekany). Czosnku nie rumienimy za bardzo, bo będzie gorzki, poza tym przypalone masło jest bardzo niezdrowe.
Czosnek wraz z masłem dodajemy do miski, mieszamy dokładnie, próbujemy, doprawiamy do smaku solą i pieprzem.
I już.
Smakowity czosnkowy twarożek gotowy. Bardzo aromatyczny, ale nie ostry, łagodny w smaku dzięki podsmażeniu czosnku na maśle.

Podajemy z ziemniakami i liśćmi sałaty, które bardzo tu smakowicie pasują chrupane pomiędzy kęsami ziemniaków z serkiem. 

*na zdjęciu jest akurat całkiem gładki twarożek, ale może też być rozgnieciony widelcem serek wiejski, twaróg z kostki zagnieciony widelcem z łyżką śmietany lub kefiru, itp. w zależności od tego jaki serek lubicie i co akurat macie w lodówce

czwartek, 19 listopada 2015

Naleśniki z czekoladą i konfiturą z czarnego bzu


Nie umiem za dobrze i nie lubię tworzyć słodyczy i deserów. Nie jestem też ich zbyt zawziętym zjadaczem. Są jednak słodkie receptury-wyjątki, które uwielbiam i do których wracam...
Oto kompozycja idealna:
lekko słodkie ciasto wzbogacone skórką z cytryny, aromatyczna, gorzka czekolada i słodka konfitura bzowa, o charakterystycznym smaku idealnie komponującym się z czekoladą i przyjemnie chrupkich pesteczkach.

Jeśli nie zrobiliście sobie w tym roku czarnobzowej konfitury (a przecież przepis podawałam i radziłam żeby zrobić, klik), to pasować też będą powidła śliwkowe lub konfitura wiśniowa.

Potrzeba:
-ciasto naleśnikowe*
-brązowy cukier (lub miód)
-starta skórka z cytryny
-konfitura z czarnego bzu (ewentualnie wiśniowa lub powidła śliwkowe)
-grubo posiekana gorzka czekolada (ewentualnie mleczna jak nie lubicie gorzkiej)
*jeśli nie macie swojego ulubionego przepisu na ciasto naleśnikowe, to orientacyjne proporcje w moim są takie:
-1 jajko
-1 szklanka pełnotłustego mleka
-1,5-2 szklanek mąki (zwykłej pszennej lub pszennej z niedużą domieszką kukurydzianej)
-szczypta soli
-szklanka=250ml
-wszystko porządnie wymieszać trzepaczką


Do ciasta naleśnikowego (na ilość z jednego jajka) dodaję 2-3 łyżki brązowego cukru i łyżkę (ale nie bardzo czubatą) startej skórki z cytryny, mieszam.
Smażę naleśniki (lubię takie grubsze, ale smażycie oczywiście wedle własnego gustu).
Na gotowy naleśnik nałożyć konfiturę, posypać gorzką czekoladą, zwinąć i pożreć.
Jeśli mamy akurat ochotę na bardzo słodkie polewamy wierzch miodem lub syropem klonowym.

Niby proste, a jakież pyszne. Połączenie czarnego bzu, czekolady i delikatnego aromatu skórki cytrynowej jest genialne.

niedziela, 8 listopada 2015

Wyrazista sałatka z buraka

Nie jestem zagorzałym buraczanym fanem. Nie pieję z zachwytu nad barszczem z uszkami czy zasmażanymi tartymi buraczkami, gotowane z wody to już w ogóle w grę nie wchodzą.
Do tej pory jedyną szczerze lubianą przeze mnie formą buraka były buraki kiszone.
W tym roku okazało się, że lubię też buraki pieczone oraz taką właśnie sałatkę z buraków... gotowanych na parze.
Słodki burak zestawiony z wyrazistym, kwaskowym, czosnkowym sosem.
No i takiego buraka, to ja rozumiem.
Pycha.
Potrzeba:
-3 średnie buraki
-pół małej cebuli lub mała szalotka
-zimnotłoczony olej rzepakowy, olej rydzowy lub olej z orzechów włoskich (jaki macie i lubicie), ewentualnie oliwa (choć smak oliwy pasuje tu najmniej)
-1 lub 2 ząbki czosnku
-ocet jabłkowy
-sól, pieprz
-opcjonalnie drobno posiekana natka pietruszki lub świeży tymianek

Buraki kroimy w sporą kostkę (taką o boku 1cm) i gotujemy na parze (20-25min.). Jeśli nie macie parowaru oczywiście można ugotować buraki w wodzie (gotujemy w całości, kroimy jak przestygną). Polecam jednak gotowanie na parze, buraki będą smaczniejsze.
Drobno siekamy cebulę i wrzucamy do miski z burakami oraz opcjonalną zieleniną.
Do kubka wlewamy dwie łyżki octu i 3-4 łyżki oleju, dodajemy przeciśnięty przez praskę czosnek, trochę solimy i porządnie pieprzymy świeżo mielonym pieprzem. Dokładnie mieszamy.
Sos wlewamy do buraków i mieszamy, aż dokładnie je pokryje.

Taka sałatka będzie pasować do tradycyjnego obiadu w postaci ziemniaków z mięsem, do obiadu jarskiego z ziemniakami z sadzonym jajkiem lub wege kotletem albo do gulaszu z kaszą.
Można buraki posypać posiekaną zielenią.
Tymianek lub pietruszka zmieniają charakter sałatki. Obie wersje, czysto buraczkowa i z zielonym, są różne, ale równie smacznie.

Sos powinien być mocny, wyrazisty, kwaśny i pieprzno-czosnkowy, żeby smakowicie złamać słodycz buraków. Ale jeśli nie lubicie jak jest zbyt kwaśno i czosnkowo za pierwszym razem dajcie na początek jedną łyżkę octu i jeden ząbek czosnku, wymieszajcie sos z burakami i spróbujcie sałatkę. Drugą łyżkę octu i drugi ząbek czosnku zawsze można wmieszać później, kiedy po spróbowaniu uznacie, że chcecie je dodać. Dodać octu zawsze można, ale "odkwaśnić" się już nie da.

niedziela, 18 października 2015

Gulasz z dzika z czerwonym winem i tymiankiem

Drugi przepis z dzikiem w roli głównej, danie niestety równie niefotogeniczne jak pierwsze (dzik z kurkami), ale smakujące przednio.
Aromatyczny, rozgrzewający gulasz w sam raz na jesienny czy zimowy obiad.
Do pożarcia z ziemniakami w kawałkach lub ziemniaczanym puree, pieczonymi ziemniakami, frytkami lub ze świeżym pieczywem (które można maczać w sosiku) oraz, np. z buraczkami, miksem sałat z vinegrtem lub surówką z selera, jabłek i orzechów, itp.

Potrzeba (2-3 porcje):
-400g mięsa z dzika, pokrojone w kawałki wielkości gulaszowej (tu gulaszowe z łopatki i karku)
-nieduża cebula
-3 ząbki czosku
-średnia marchewka i mała pietruszka
-ćwiartka małego selera
-5 cm kawałek pora (biała część)
-ćwiartka czerwonej papryki
-czubata łyżeczka tymianku, 3 ziarna jałowca, 3 ziarna ziela angielskiego, 4 goździki, liść laurowy, niepełna łyżeczka ziaren czarnego pieprzu
-łyżka startej skórki z cytryny
-kilka (4-5) suszonych, wędzonych śliwek (ewentualnie, od biedy zwykłe suszone śliwki)
-szklanka (250 ml) czerwonego, wytrawnego wina
-łyżka miodu i dwie łyżki octu jabłkowego
-dwie duże łyżki gęsiego smalcu (ewentualnie masła)


Czosnek, marchewkę, pietruszkę i por kroimy w cienkie plasterki, cebulę w półplasterki, seler i paprykę w drobną kostkę.
Ze śliwek wyjmujemy pestki. Wieczorem do garnka wkładamy wszystkie składniki poza miodem i tłuszczem. Dolewamy wody, tylko tyle, żeby mięso było przykryte, mieszamy i odstawiamy na noc.
Rano podpalamy gaz, dodajmy miód i tłuszcz, i gotujemy gulasz na średnim ogniu ok. 1 godz. od zagotowania, najpierw pod przykryciem. W połowie gotowania odkrywamy garnek i gotujemy dalej na mniejszym ogniu, bez przykrycia. Sosik powinien w tym czasie zredukować się mniej więcej o połowę. Pod koniec gotowania solimy do smaku.
Wyłączmy gaz i dajemy gulaszowi odpocząć kilka godzin do przegryzienia się smaków.
W porze obiadowej odgrzewamy i zajadamy.
Smakowite, kruche, aromatyczne mięsko i pyszny sos.


Jeśli sosu zostanie nam dużo, to następnego dnia polecam zrobić kluski śląskie i podać je na oddzielny obiad z sosem z dzika i sałatką. Też będzie z tego pyszny obiadek i do tego ekonomiczny.

Uwagi techniczne:
*przyprawy w ziarenkach i goździki dobrze jest umieścić w zaparzaczu do herbaty (wiecie, takim sitku z metalowej siatki) i gotować w gulaszu w takiej właśnie klatce. Wtedy łatwo je usunąć i przy jedzeniu nie trzeba uważać, żeby ich nie rozgryźć :)
*wędzone śliwki nadają całemu gulaszowi niecodzienny aromat. Jeśli, jak ja, nie mieszkacie w rejonie ich występowania, to można wędzone węgierki zamówić przez internet albo (ja tak robię) kupić w większej ilości przed świętami Bożego Narodzenia, kiedy są dostępne w sklepach i na bazarkach w całej Polsce na wigilijne kompoty i pomrozić w porcjach po kilka sztuk.

Dzik został zakupiony w ramach biedronkowej akcji gotujemy jak u mamy, ale jak mieszkacie w Warszawie nie musicie pędzić do tego dyskontu. Dostawca dziczego gulaszu, to stacjonarny sklep Dziki trop, mieszczący się na ulicy Gagarina i otwarty od poniedziałku do soboty.

sobota, 17 października 2015

Dzik (lub wieprzowe polędwiczki) z kurkami

Obiad w pół godziny, kilka składników, efekt wykwintny, rewelacyjny, aromatyczny i pyszny.

Potrzeba (na 2 duże porcje):
-mięso z dzika, ewentualnie polędwiczka wieprzowa (400g)*
-dwie duże garście kurek (świeżych lub mrożonych)
-nieduża cebula
-2 duże ząbki czosnku
-pół szklanki białego wytrawnego wina
-sól, pieprz
-masło i oliwa

Mięso kroimy w małe kawałki*, cebulę w cienkie półplasterki, czosnek w cienkie plasterki.
Na dużej patelni z grubym dnem rozgrzewamy oliwę (taką do smażenia, nie extra virgin), dodajemy 2 czubate łyżki masła, jak się roztopi wrzucamy cebulę, smażymy do zeszklenia.
Dodajemy mięso i smażymy na ostrym ogniu mieszając, do 10 min.
Dorzucamy czosnek i kurki, obficie pieprzymy i trochę solimy.
Smażymy do miękkości kurek (3-5 min.). Wlewamy wino i zwiększmy ogień na maksa, żeby szybko je odparować. Chwilka i wyłączmy gaz.

Podajemy z buraczkami lub miksem sałat z winegretem i świeżym pieczywem z chrupiącą skórką, frytkami lub pieczonymi ziemniaczkami.
Mało fotogeniczne, ale bardzo smakowite.


*Wcześniej kilka razy robiłam takie danie z polędwiczki wieprzowej, polędwiczkę można po prostu pokroić w plastry o grubości 1,5cm.  Z polędwiczką jest pysznie, ale z dzikiem pysznie o wiele bardziej. Dzik tu obecny to mięso z łopatki i karku pokrojone w kostkę 1,5cm, małe kawałki, żeby szybko się usmażyły. Niestety z dziczyzną mam małe doświadczenie, więc nie wiem, które inne części dziczej tuszy też nadają się do krótkiego smażenia, co by mięsko było mięciutkie, a nie do żucia. Z dojrzewaniem świeżego mięsa z dziczyzny też doświadczenia żadnego nie mam i nie podpowiem, co ze świeżym zrobić. Dzika ze zdjęcia zakupiłam w ramach akcji mamine gotowanie w znanym sklepie z biedronką w logo, to opakowanie miało ważność do 29. 10, więc jeszcze macie szansę się załapać.
PS po zapytaniu wujka google okazało się, że Dziki trop, dostawca biedronkowej dziczyzny, to stacjonarny sklep w Warszawie. Jak kto jest ze stolicy, to wcale nie musi pędzić do biedronki, może sobie kupić dzika w sklepie mieszczącym się niedaleko Łazienek. Cieszy mnie to bardzo, bo poza kurkowym dzikiem zrobiłam też gulasz z czerwonym winem (który też na blogu się pojawi) i chętnie poznam ten rodzaj mięsa bliżej.

niedziela, 11 października 2015

Bo dobra kawa nie jest zła, po turecku, z ziarnami kakaowca

Smakowita, aromatyczna kawa na leniwe, weekendowe śniadanie lub popołudnie z książką czy laptopem w fotelu.
Dobra w promieniach październikowego słońca, będzie wręcz niezastąpiona, gdy za oknem nastaną listopadowe śniegi z deszczem.
Moc poprawy humoru i smakowitość zawdzięcza ziarnom kakaowca, zakupionym w stanie surowym, świeżo uprażonym w rondelku tuż przed parzeniem kawy. One są sekretem tego napitku, ale to składnik trudno dostępny, jak ich nie macie, to można dodać łyżkę dobrego, ciemnego kakao. Nie będzie to całkiem to samo, ale spokojnie, nie zniechęcajcie się, z kakao też będzie aromatycznie i smakowicie, i humoropoprawczo.

Potrzeba:
na kubek 350ml
-dwie czubate łyżeczki kawy
-4-5 surowych ziaren kakao lub czubata łyżka kakao
-3 strączki kardamonu, zgniecione w palcach
-kawałek kory cynamonu
-łyżeczka brązowego cukru lub miodu (lub do smaku, jeśli lubicie słodko)
-4 ziarenka czarnego pieprzu, lekko rozgniecione (opcjonalnie)

W małym garnuszku (albo tygielku do kawy jak macie) kładziemy na dno ziarna kakao i prażymy z obu stron na małym gazie, aż zaczną pachnieć gorzką czekoladą (u mnie 3-4 minuty z każdej strony). Kruszymy w palcach, rozpadną się na ziarenka i łupinki. Do garnuszka wrzucamy też resztę składników. Wszystko zalewamy zimną wodą (jako miarki używam ulubionego kubka, tego w którym potem piję kawę, napełniam wodą po sam brzeg), doprowadzamy do wrzenia i po zagotowaniu trzymamy na niewielkim gazie jeszcze 5min. Wyłączamy gaz i odstawiamy na kolejne 5 min., żeby napar odpoczął i fusy opadły na dno. Przelewamy przez sitko do kubka, przelewamy powoli, żeby nie zmącić napitku, co by nam się potem fusy nie plątały w kubku.
Ta kawa najlepiej smakuje czarna, ale jeśli uznajecie tylko zabieloną to pasować tu będzie kapka mleka skondensowanego lub słodkie mleczko z tubki zamiast cukru.

Zasiadamy w fotelu pod miękkim kocykiem i pijemy małymi łyczkami delektując się wspaniałym smakiem i aromatem. Z taką kawą w dłoniach nie straszna jest nawet najpaskudniejsza pogoda za oknem.


Brzmi skomplikowanie, ale w rzeczywistości zaparzenie takiej kawy wcale nie jest trudne.
Czarny pieprz może i brzmi dziwnie, ale wbrew pozorom harmonijnie i smakowicie wtapia się w całość, nie bójcie się go dodać. Sprawi, że kawa będzie jeszcze bardziej rozgrzewająca.
Jeśli słodzicie miodem, to lepiej dodać go do kawy dopiero w kubku, nie gotować, żeby nie zabić jego cennych właściwości.
Z cynamonem nie ma co przesadzać, żeby nie zdominował smaku, dodaję niedużą drzazgę (ta na zdjęciu ma ok. 0,5 cm szerokości i 2 cm długości).
Jeśli macie po wypiciu kawy problemy z zaśnięciem, to nie pijcie tej pod wieczór, bo kakao samo w sobie działa pobudzająco i wzmaga pobudzające działanie kawy.

wtorek, 22 września 2015

Konfitura, czarny bez i czerwone wino

Czarnobzowa konfitura, to mój ulubiony owocowy przetwór.
Przepis tradycyjny już był tu, a dziś przedstawiam Wam wersję bardziej wykwintną. Troszkę obawiałam się kombinacji z wersją tradycyjną, ale zupełnie niepotrzebnie, delikatny aromat grzanego wina super się z czarnym bzem komponuje. W przyszłym roku chyba zrobię tylko opcję z winem.

W domu raczej nie schodzą mi truskawkowe dżemy czy inne słodkie słoiki, ale na konfiturę z bzu zawsze znajdą się chętni. Boska jest do mocnej czarnej herbaty czy to po prostu na spodku obok kubka czy to wymieszana z naparem. Pyszna do naleśników lub do położenia na serniku. Wspaniała do świeżej chałki z masłem.

Potrzeba:
-1,5-2 kg owoców czarnego bzu
-butelka półsłodkiego czerwonego wina*
-kilka goździków (ok. 5 szt.) i kawałek kory cynamonu (ok. 3cm)
-szklanka cukru
-sok z jednej cytryny
-z tych proporcji wyszły mi 4 słoiczki 200ml

Na początek czeka nas najgorsza część roboty. Upierdliwe i pracochłonne skubanie. Baldachy trzeba przebrać, żeby oddzielić czarne, dojrzałe owocki od tych zielonych, czerwonych lub zeschłych**. Najwygodniej przeczesać baldachy widelcem omijając owocki niedojrzałe.
Przebrane owoce przepłukać, wsypać do garnka z grubym dnem lub na dużą, porządną patelnię, wsypać cukier, wlać wino, włożyć goździki i cynamon zamknięte w zaparzaczu do herbaty lub, np. obwiązane bawełnianą nitką (chodzi o to, żeby przyprawy łatwo się dało potem wyjąć), dodać sok z cytryny. Zagotować i trzymać na średnim ogniu tak długo, aż z wina zrobi się gęsty syrop. Na początku gotowania czarny bez wcale nie pachnie najsmaczniej, nieprzyjemnie pachnie zielskiem, ale spokojnie, gotowy pachnie pysznie.
Zostawić pod przykryciem do następnego dnia***. Spróbować, ewentualnie dosłodzić lub dodać więcej soku z cytryny. Zagotować i gorące przekładać w wyparzone słoiki, postawiać do góry dnem i zostawić tak, aż do ostygnięcia.

Smakowity i bardzo zdrowy jest też kompot z jabłek z dodatkiem czarnego bzu tu.

Niektórzy polecają przecierać przetwory z bzu przez sitko, żeby pozbyć się chrupiących pestek. Mnie te pestki nie przeszkadzają, powiem więcej, lubię je. Raz przetarłam konfiturę przez sitko i według mnie straciła na tym. Ale co kto lubi, decyzja należy oczywiście do Was.

*Nie musi to być oczywiście wino z górnej półki, ale też i nie najtańszy badziew. Dodajemy takie wino jakie smakuje Wam samo w sobie w kieliszku.
**Cała roślina zawiera trującą sambunigrynę, dlatego nie można zjadać owoców na surowo i odrzuca się niedojrzałe owoce i szypułki. Jednak spokojnie, nie ma się czego bać, po zagotowaniu nic trującego nie zostanie, kilka przeoczonych zielonych jagódek też nam nie zaszkodzi.
***Zagotowuję jeszcze następnego dnia, żeby dobić ewentualne bakterie, których przetrwalniki mogły przeżyć pierwsze gotowanie. Taki jest mój sposób na konserwację przetworów. Oczywiście można przełożyć w słoiczki po pierwszym gotowaniu i zapasteryzować następnego dnia. Prawdopodobnie nie jest to wcale konieczne i wystarczy po prostu nałożyć gorące w słoiczki, ale jak już się człek tyle naskubał, to wolę nie ryzykować ;)

środa, 15 lipca 2015

Rybne mielaki, czyli aromatyczne i lekkie kebaby z ryby z kaparami

Rzadko trzymam się przepisów kropka w kropkę, zwykle traktuję je jak pomysł i robię po swojemu.
Jest jednak książka, którą kocham, do której przepisów podchodzę z pokorą i realizuję je bez zmian (lub prawie bez zmian).
Ta książka to "Jerozolima" autorstwa Ottolenghi i Tamimi, a zawarte w niej receptury są genialne i nic nie trzeba w nich zmieniać.

Dziś przedstawiam Wam rybne kebaby z tej książki, lekkie i aromatyczne kotleciki, bez intensywnego rybiego zapachu, idealne na lato; i na upały i podczas chłodniejszych, deszczowych dni.

Danie, które może być obiadem jednocześnie dla malucha i rodziców, bo jest smacznym pomysłem na rybę bez ości.

Potrzeba:
*500g filetów z białej ryby (np. dorsz, mintaj),
*pół pokruszonej czerstwej kajzerki,
*nieduże jajko,
*3 łyżki grubo posiekanych kaparów,
*pół pęczka koperku lub natki,
*2-3 cebulki dymki, posiekane,
*skórka otarta z 1 cytryny
*1-2 łyżki soku z cytryny,
*łyżeczka kuminu (przesiekanego lub utłuczonego w moździerzu),
*1/2 łyżeczki mielonej kurkumy,
*1/2 łyżeczki soli,
*świeżo mielony pieprz

Rybę tniemy na cienkie plasterki, a plasterki siekamy w drobną kostkę, pozbywając się przy okazji ewentualnych ości.
Przekładamy rybkę do miski, dajemy resztę składników i dokładnie wyrabiamy rękami.
Mokrymi dłońmi (żeby masa się nie lepiła do rąk) formujemy niewielkie placuszki lub paluchy (powinno wyjść ok. 12 sztuk), układamy je na talerzu i przykryte folią wkładamy do lodówki na 30 minut (lub kilka godzin, jeśli robimy je rano, a zjeść chcemy na obiad).
Kotleciki smażymy na średnim ogniu, ok. 4-6minut, aż zrumienią się równomiernie.

 
W książce proponują podać je z sałatką z opalanego bakłażana i kiszoną cytryną, u mnie pożarte zostały z młodymi ziemniaczkami i sałatą z winegretem.
Wybaczcie, że fotka taka biedna, ale dopiero pod koniec obiadu pomyślałam, że warto by te kotleciki sfotografować.

Opcja dla posiadaczy małego dziecia: posiekaną rybę mieszamy w misce najpierw z tymi przyprawami ( i w takiej ilości), które dzieć zje. Formujemy kilka kotlecików dla dziecia, a potem dorzucamy resztę przypraw, mieszamy i robimy kotleciki dla dorosłych (najlepiej jak będą różnić się kształtem). U mnie w wersji dla dziecia pomijam tylko większość cytrynowej skórki, sól i kapary.

Warto zrobić od razu z podwojonej ilości składników i zamrozić (już po usmażeniu). Są świetne jako awaryjny obiad prosto z zamrażarki, bo szybko się rozmrażają.

środa, 10 czerwca 2015

Kwiatowy szprycer na upalne popołudnia

Błękitne niebo, cykanie świerszczy, schłodzone wino i bukiet polnego kwiecia...
Romantycznie to brzmi, prawda?
Mnie jednak do romantyków daleko i kwiatki wolę zjeść niż wetknąć do wazonika ;) Jak spróbujecie tego napitku to i Wam polne kwiecie zacznie kojarzyć się także spożywczo, nie tylko z bukietem.

Napój idealny na upalne popołudnia i wieczory, smakowity i orzeźwiający.

 Potrzeba:
-butelka półsłodkiego białego wina,
-kubek (300ml) słodko pachnących kwiatów* (np. koniczyny i robinii, zwanej akacją),
-opcjonalnie dla dodania owocowego posmaku 1-2 truskawki (albo kilka malin, albo pół plastra świeżego ananasa, albo kilka dojrzałych mirabelek),
-woda gazowana lub wino musujące,
-kostki lodu

Kwiaty (i pokrojoną w plastry truskawkę) wrzucamy do dużego dzbanka, zalewamy winem, przykrywamy szczelnie (np. folią spożywczą) i wstawiamy do lodówki, żeby się w winie wymoczyły i oddały mu swój bezcenny smak i aromat. Potrzebować będą co najmniej ze trzech, czterech godzin, ale zdecydowanie najlepiej wstawić je do lodówki dzień wcześniej.

Kwiatowe wino z fotki zrobione zostało w półlitrowym kuflu.
Głupi to był pomysł, nie dość, że za mało, to jeszcze bardzo trudno było to przelać.

Reszta jest już prosta.
Do szklaneczki lub kieliszka wkładamy kostkę lodu, przez sitko nalewamy wino do 2/3 objętości i uzupełniamy wodą gazowaną (niezbyt mocno schłodzoną, jak będzie zbyt zimna, to nie będzie czuć bąbelków). Jeśli napój planujemy na imprezę i nie chcemy wina rozcieńczać, to zamiast wody gazowanej możemy użyć wina musującego.
Można dać po kilka kwiatków lub płatków do dekoracji.

* Napitek ze zdjęć jest zrobiony głównie na bazie rozkosznie słodko pachnącej koniczyny białej i łąkowej (różowej) oraz kwiatów robinii (potocznie zwanej akacją), ale to nie jedyne kwiaty, których można użyć do kwiatowego szprycera. Możecie mieszać lub trzymać się jednego rodzaju. Pasować będą też płatki dzikiej róży lub piwonii, kwiaty jeżyn lub malin, jaśminu, chabru, wyki, bzu lilaka. Jeśli lubicie jego zapach dajcie rumianek. Teraz już po ptokach, ale na przyszły rok, jakby upały przyszły wcześniej można dać kwiaty jabłoni, pigwowca, wiśni, śliwy, np. mirabelki, fiołka wonnego. To pierwsze gatunki, które przychodzą mi do głowy, ale oczywiście nie jedyne, których można użyć.
W lipcu można użyć kwiaty lipy i/lub wiązówki błotnej.

 Kwiatowe ABC:
  • Kwiaty zbieramy w dni słoneczne i bez opadów. Deszcz spłukuje z nich to najcenniejsze, czyli pyłek, poza tym w pochmurną pogodę, nie wygrzane słońcem kwiaty nie są dość aromatyczne.
  • Swego czasu bardzo zdziwiło mnie, że większość kwiatów wcale nie jest słodka. Wiele z nich jest kwaśnych (jabłoń, pigwowiec), a nawet pikantnych lub gorzkich. Na ten przykład kwiaty nasturcji, rzodkiewki czy rzeżuchy smakują zdecydowanie obiadowo, nie deserowo i się do szprycera nie nadadzą. Kwiaty czeremchy czy głogu za to wyglądają pięknie, ale jak dla mnie to bardziej śmierdzą niż pachną.
  • Uwaga, także na naszych rodzimych łąkach, krzakach i lasach zdarzają się kwiaty mogące zaszkodzić, a nawet trujące, np. piękny i niewinnie wyglądający kąkol lub żółciutki szelężnik. Jeśli nie jesteście pewni co to za kwiat lepiej zostawić go na łące.
No i została jeszcze kwestia robali... tak na kwiatach mieszkają różnej maści robaczki. Z dużymi nie ma problemu, łatwo je strząsnąć, pozbycie się tych maleńkich jest już trudniejsze. Mycie kwiatów nie ma sensu, robaczki i tak zostaną, za to do zlewu wylejemy cenny pyłek i większość kwiatowego aromatu. Można wybrać wersję dla leniwych (jak ja) i nie wnikać. Te robaczki nie są trujące, ja po prostu wrzucam kwiaty i zalewam winem. Robaczki opadają na dno i dla mnie wystarczy, że jak dochodzę do dna zlewam napój bardzo ostrożnie, żeby nie dostały się do szklanki. Jeśli robicie napitek na imprezę i chcecie dzban postawić na stół, to zlejcie gotowe wino do czystego dzbanka i wrzućcie kilka świeżych (otrzepanych i umytych) kwiatów do dekoracji. Żeby całkiem pozbyć się wszelkich paproszków (jak oberwane pręciki, płatki, nasionka i włoski z truskawki, ułamane płatki i listki) wystarczy przelać kwiatowe wino przez papierowy filtr do kawy. Można wybrać wersję dla pracowitych. Uzbierane kwiaty układamy luzno na papierowym ręczniku i zostawiamy na pół godzinki. Duża część robaczków wyjdzie na biały ręcznik, pozostałych pozbywamy się potrząsając każdym kwiatkiem przed wrzuceniem do dzbanka.

sobota, 18 kwietnia 2015

Urodzinki

Dziś zwierzu świętuje szóste urodziny.
Jakby to przeliczyć na lata ludzkie miałby dziś 60tkę.
Przez ostatni rok upływ czasu trochę uwidocznił się w zwierzowym zachowaniu. Już mu się nie chce tak codziennie zwiedzać dokładnie wszystkich kątów.
Więcej czasu spędza leniwie się wylegując, coraz staranniej wybierając przy tym najwygodniejsze miejsca.


W urodzinowym prezencie wyjątkowo pozwoliłam mu dziś zjeść herbatnika.

Z radością też donoszę, że całkiem dogadał się z kotem. Cieszyć się z jego obecności, to już chyba raczej nie zacznie, ale ustalili między sobą co kotu wolno, a czego nie. Kot niechętnie przyjął do wiadomości, że Ziomek nie zamierza się z nim bawić, ani teraz, ani nigdy i obecność Momo już zupełnie Ziomka nie stresuje. Ostatnio uszak nawet łaskawie pozwolił kotu położyć się obok na ciepłych kafelkach pod kominkiem.

piątek, 17 kwietnia 2015

Kartoflanka z arabską nutą

Niech Was nie zwiedzie bury wygląd, zupa jest smakowita, sycąca i bardzo aromatyczna.
Jeśli tylko macie blender żyrafę, to polecam taki obiadek szczególnie w czas dziwnej tegorocznej wiosny, kiedy kolory już się pojawiają i słońce też już jest, ale ciągle zimno.
Można robić ją w wielu wersjach smakowych, zamiast kolendry i kuminu może być, np. potężna łycha majeranku i trochę wędzonej papryki albo curry.
Zupa ta jest obok pomidorowej ulubioną zupą mojego 1,5 rocznego dziecia.*


Potrzeba :
(z tych proporcji wychodzi obiad na 2 dni dla 2 dorosłych i dziecia)
-ok.1kg ziemniaków
-dwie spore pietruszki, dwie marchewki, duża cebula, duży por (biała i jasnozielona część), nieduży seler (albo pół jeśli nie lubicie), 3-5 ząbków czosnku (my lubimy dużo, więc daję 5)
-3 czubate łyżki masła
- sól, pieprz, niecała łyżeczka suszonego tymianku, ziarna kuminu (nie kminku!) i kolendry, chilli, liść laurowy i 2 suszone liście limonki kaffir (które spokojnie można pominąć, ale bardzo polecam sobie takie zakupić), ewentualnie chlust maggi
-opcjonalnie 5-6 strączków okry lub szklanka zielonego groszku albo garść strączków fasolki szparagowej
-do podania aromatyczny żółty ser, zielone (szałwia, szczypiorek lub pietruszka), mogą być też posiekane orzechy włoskie, ewentualnie kawałki wędzonego kurczaka lub podsmażony boczek jeśli koniecznie chcecie z mięsem

Pół cebuli, pietruszki, marchew, por, seler i ziemniaki kroimy na mniejsze kawałki i gotujemy. Ja robię to w parowarze (30-35min) i bardzo Wam taką opcję polecam, bo warzywa będą bardziej aromatyczne. Jeśli nie macie parowaru, to żadna przeszkoda oczywiście, zalewamy warzywa niewielką ilością wody (tak tylko żeby je przykryła) i gotujemy, aż ziemniaki zmiękną.
W czasie gdy warzywa się gotują łyżkę ziaren kolendry (jeśli bardzo lubicie, jak my, to ta łyżka może być kopiata) i 1-2 łyżeczki kuminu rozcieramy w moździerzu (nie na pyłek, ot tak żeby się pokruszyły). Ziarna podprażamy chwilę (ze 4 minutki) na suchej patelni, żeby wydobyć aromat i przesypujemy z powrotem do moździerza.


Na tej samej patelni roztapiamy 2 łyżki masła. Pół cebuli kroimy w cienkie plasterki i dusimy na masełku, pod koniec dodając zgniecione ząbki czosnku (nie dajemy czosnku od razu, żeby się nie przypalił). Zestawiamy patelnię z ognia.
Warzywa z parowaru przekładamy do garnka i dolewamy 1-1,5l zimnej wody (a jeśli gotowaliśmy je w garnku, to czekamy, aż trochę przestygną) i blendujemy na w miarę gładki krem (mnie grudki nie przeszkadzają, ale jeśli jesteście perfekcjonistami to możecie przetrzeć zupę przez sitko). Powinien wyjść gęsty, czasem bardzo gęsty krem.
Teraz dorzucamy przyprawy, zawartość patelni razem z tłuszczem, pozostałą łyżkę masła i pokrojoną na plasterki okrę albo mrożony groszek (jeśli jest z puszki lepiej wrzucić na koniec, już po zdjęciu gara z ognia), albo pokrojoną na ok. 1cm kawałki fasolkę.


Jeśli trzeba mieszając dolewamy jeszcze wodę, aż do uzyskania pożądanej konsystencji.
Wstawiamy na gaz i gotujemy, często mieszając, jeszcze 10-15min. od momentu zawrzenia. Zielone warzywa nie powinny się rozgotować, żeby było coś na ząb w gładkiej zupie.

Po rozlaniu na talerze posypujemy jakimś ostrzejszym żółtym serem, posiekanym zielonym i ewentualnie orzechami (ale akurat do zdjęcia nie miałam w szafce).

*Jeśli i Wy macie małego człowieka, to dodając przyprawy nie wrzucamy z resztą soli i chilli, a pieprzu tylko część. Kiedy zupa jest gotowa odlewamy do małego garnka część dla dziecka i dopiero potem dodajemy sól, chilli i resztę pieprzu, i mieszamy dokładnie. Dzieciowi oczywiście też można posypać serem i zieleniną jeśli lubi.

piątek, 27 marca 2015

Ciastka z jabłkiem, całkiem lub prawie bezcukrowe

Słodkie U królika to rzadkość, bo za deserami jakoś specjalnie nie przepadam. Za jedzeniem to jeszcze jako tako, ale za robieniem to już w ogóle.
Te ciastka jednak zadomowiły się w mojej kuchni na stałe. Nie są wykwintne ani odkrywcze, przed teściową czy gośćmi się nimi nie popiszecie. Są za to bardzo smakowite i zupełnie niekłopotliwe do zrobienia. To nie tylko kalorie, ale i wartościowa przegryzka czy podwieczorek dla dziecka.
Za jednym pieczeniem otrzymujemy wersję posypaną cukrem dla dorosłych i wersję bez cukru dla dziecia małego i wszystkich tych, co uważają cukier za białą śmierć.
Ogromnym plusem tego przepisu jest jego wspaniała plastyczność.

Potrzeba:
*mąka pszenna, masło, mielony twaróg (w równych ilościach, np. po 200g)
*cynamon (albo kardamon, albo tarta skórka pomarańczowa, albo gałka muszkatołowa, co kto woli)
*słodkie jabłka (albo gruszki, albo brzoskwinie, albo śliwki, albo ananas, albo inne owoce do nadziania)
*opcjonalnie cukier puder (lub gruby kryształ)
*opcjonalnie miód


Jabłka kroimy w ósemki (można nie obierać, ciastka będą bardziej aromatyczne, ale będzie za to skórka do pogryzienia). Mąkę, miękkie, ogrzane masło i twaróg zagniatamy na nielepiące się do rąk ciasto (jak za bardzo się lepi, to podsypujemy jeszcze odrobiną mąki). Jeśli mamy niezbyt słodkie jabłka, to do ciasta warto dodać łyżkę czy dwie miodu. Cienko rozwałkowujemy (na grubość ok. 3mm) i wykrawamy kółka jak na pierogi . Z proporcji po 200g masła, mąki i twarogu wyjdzie ok. 20 sporych ciastek. Na każdym kółku układamy kawałek jabłka, prószymy cynamonem i składamy jak pieróg, ale nie zlepiamy brzegów. Układamy ciastka na blasze wyłożonej papierem do pieczenia.



Pieczemy do zrumienienia w 180 stopniach (czyli 10-15 min w zależności od użytych mąk i właściwości piekarnika, u mnie 10 min na termoobiegu). Po upieczeniu posypujemy cukrem pudrem (lub posypujemy grubym cukrem przed pieczeniem).
I już.
Smacznego.


Wariacje:
*Mąka może być tylko biała (całość będzie delikatniejsza i słodsza) albo z dodatkami. Możemy dodać pełnoziarnistą pszenną, żytnią, orkiszową, owsianą albo mąkę ryżową, kukurydzianą, ciecierzycową, amarantusową, kasztanową, orzechową... co Wam wyobraźnia podpowie.
Ja lubię z dodatkiem żytniej pełnoziarnistej i kilkoma łyżkami zmielonych orzechów włoskich. Z razową mąką spód może być trochę wilgotnawy od soku z owoców. Razowych mąk używam zamiast 1/3 ilości białej, amarantusowej czy orzechów kilka łyżek.
*Twaróg może być gładki, np. twaróg mielony do serników, wtedy będziemy mieć delikatne ciastka albo można  rozdrobnić widelcem zwykły twaróg z kostki (dość dokładnie, żeby ciasto się zlepiło, ale z grudkami) i wtedy będziemy mieć rustykalne ciastka z grudkami sera (to też smakuje dobrze).
*Zamiast jabłek mogą być gruszki (np. posypane kardamonem), półplastry świeżego ananasa (np. oprószone gałką muszkatołową albo startą skórką pomarańczową ze szczyptą mielonych goździków), śliwki (np. oprószone cynamonem), itp., itd.
*Jeśli owoce są bardzo soczyste warto oprószyć je mąką ryżową lub cukrem pudrem, wtedy nie rozmoczą tak spodu.

Pomysł autorstwa Weroniki Kl zaczerpnięty z facebook'owej grupy BLW przepisy ze zdrowymi recepturami dla dzieci i dorosłych.

sobota, 21 lutego 2015

Arabskie pulpety II, z okrą (lub fasolką szparagową)

Pulpety nie są częstym gościem w mojej kuchni, ale jak już są, to są na wypasie. Moja ulubiona wersja, to pulpety w sosie pomidorowym z warzywami, przyprawione w arabskim stylu.
Takie pulpety to pyszny, aromatyczny obiad zarówno na ponurą i chłodną pluchę, jak i na słoneczne lato.
Tym razem są z okrą, moją niedawno poznaną miłością kulinarną pochodzącą z cieplejszych krain. Okra jest pyszna i zdrowa bardzo, polecana do pożerania nawet dla niemowlaków. Jest też niestety trudno dostępna w naszej strefie klimatycznej, więc zamiast okry można dać zieloną fasolkę szparagową, o tej porze roku spokojnie można użyć fasolki z mrożonki. Świeżą okrę można nabyć w autentycznych sklepach z orientalną żywnością (np. w centrum handlu chińskimi ciuchami Marywilska 44 lub na tyłach Hali Mirowskiej w Warszawie).


Potrzeba (u mnie na dwa dni dla 2 głodnych osób):
-mięso mielone, ok. 600g (tu pół na pół wołowina z indykiem, polecam ten zestaw, jak ktoś ma dostęp, to najlepsza by była baranina lub jagnięcina, jeśli ktoś jest fanem drobiu to może być sam indyk)
-jajko
-ok. 3 łyżki tartej bułki
-sól, pieprz, nieczubata łyżka kuminu w ziarnach (od biedy niepełna łyżeczka mielonego), łyżka ziaren kolendry (od biedy niepełna łyżeczka mielonej), 5-6 zgniecionych ząbków czosnku, zioła prowansalskie lub suszony tymianek (niecała łyżeczka), duża szczypta chilli
-średnia czerwona papryka
-duża cebula
-pół większej cukinii
-skórka z cytryny (z ok. 1/3 sporej cytryny)
-2 puszki krojonych pomidorów lub 5-6 dużych, pokrojonych świeżych pomidorów
-2 czubate łyżki koncentratu pomidorowego
-ok. 15-20 strączków okry lub duża garść zielonej fasolki szparagowej

Do miski wkładamy mięso, sól, pieprz, jajko, bułkę tartą, utłuczone w moździerzu (nie musi być bardzo drobno) kumin i kolendrę, 2/3 zgniecionego czosnku. Całość dokładnie mieszamy i wyrabiamy na gładką, kleistą masę. Formujemy kulki (2-3cm średnicy), jeśli masa się bardzo lepi do rąk, to dłonie warto posmarować oliwą i dopiero potem toczyć pulpety. Gotowe pulpety układamy na wysypanym bułką tartą blacie (lub innej powierzchni, do której się nie przylepią, np. na silikonowej macie).
Na dużej patelni rozgrzewamy oliwę do smażenia (nie extra virgin) lub inny ulubiony olej do smażenia i obsmażamy klopsiki na rumiano. Po obsmażeniu przerzucamy pulpety do dużego garnka, najlepiej z grubym dnem.
Kiedy pulpety się smażą paprykę kroimy w kostkę, cebulę w cienkie półplasterki, a cukinię w grube półplastry. Podsmażamy warzywa na tej samej patelni co pulpety pod koniec dodając resztę czosnku. Przekładamy do garnka z pulpetami, dodajemy pomidory, koncentrat, skórkę z cytryny, sól, pieprz, chilli, tymianek lub zioła prowansalskie i mieszamy dokładnie, ale delikatnie żeby się pulpety nie rozpadły.
Dusimy pod przykryciem ok. 40 minut mieszając od czasu do czasu. W połowie duszenia dodajemy okrę lub fasolkę pokrojoną na kawałki ok. 3-4cm długości.
Podajemy obficie posypane natką pietruszki z ryżem, kaszą (najlepiej bulgur, ale może być też jęczmienna lub kuskus) albo z ziemniakami.

Dla ciekawych arabskie pulpety I.

środa, 11 lutego 2015

Domowa vegeta czy inny kucharek

Takie to proste, a jakże aromatyczne!
Podobnie jak kupny oryginał domowa vegeta to przyprawa do wszystkiego, podbije smak zup, sosów, kasz, duszonego mięsa czy warzyw, risotto, itp., itd. Domowa wersja ma jednak tą przewagę, że pachnie mocniej i smakowiciej, a do tego jest zdrowsza i można ją skomponować wedle własnego smaku.

Potrzeba:
-opakowanie suszonej włoszczyzny (50g)
-opakowanie suszonej natki pietruszki i lubczyku (po 10g)
-nieczubata łyżka słodkiej papryki w proszku
-nieczubata łyżeczka mielonej kurkumy
opcjonalnie (bardzo warto):

-dwa liście laurowe i liść lub dwa limonki kaffir
-czubata łyżka nasion kozieradki
-dwie czubate łyżki suszonych płatków zielonej papryki



Wszystkie składniki (poza papryką w proszku i kurkumą oczywiście) mielimy w młynku do kawy (mój młynek do kawy jest niewielki, więc składniki mieliłam porcjami). Wszystko wsypujemy do słoika czy innego szczelnie zamykanego naczynka.

Gotowa przyprawa jest niejednorodna, składa się z drobinek od miałkiego pyłu do większych grudek. Tak ma być.
Przed każdym użyciem dokładnie mieszamy wstrząsając słoiczkiem.
Taka wersja vegety najbardziej mi odpowiada, ale oczywiście śmiało możecie modyfikować skład wedle własnego gustu, np. dać mniej zieleniny, pominąć zieloną paprykę jeśli nie lubicie albo dodać to co lubicie, np. granulowany czosnek, suszony czosnek niedźwiedzi  lub czarnuszkę dla zaostrzenia smaku. Możliwości jest bez liku.
Pomysł na zrobienie domowej vegety zaczerpnęłam tu.

Uwagi techniczne:
*Nie robiłam tego w blenderze, ale przypuszczam, że dobry blender też powinien dać radę.
*Jeśli dodajemy liście laurowe i kaffir to mielimy je w osobnej porcji i wyjmujemy większe włókna, które się nie zmielą przed wsypaniem do reszty składników.
*Podstawowy przepis to natka, lubczyk i włoszczyzna, składniki opcjonalne można pominąć, ale zdecydowanie warto je dodać.
*Kozieradki nie ma na zdjęciu, bo dodałam ją później, już po zrobieniu fotek.
*Suszoną zieloną paprykę w płatkach, kozieradkę i liście limonki kaffir można bez problemu kupić w internecie.
*Z liśćmi limonki trzeba ostrożnie, warto zmielić najpierw jeden, a potem ewentualnie dodać drugi, bo są bardzo aromatyczne i całość może wyjść przesadnie cytrynowa.

poniedziałek, 26 stycznia 2015

Soczek i sosna

Znów sosnowo, ale tym razem krótko.
Dziś będzie tylko "zwykły" soczek. Opcja zmielenia sosny w wytłaczarce do soków nie jest moim osobistym pomysłem, zmałpowałam soczek z sosną z tego bloga (tu). Pomysł okazał się wielce smakowity, więc i ja posyłam go dalej w świat.
Bardzo harmonijne połączenie smaków, jabłkowa baza i słodycz ananasa przełamana aromatyczną i lekko cierpką sosną.
Częstujcie się dla smaku i na zdrowie.
Przepis ma tylko dwie wady: nie da się go zrobić w zwykłej sokowirówce, to opcja dla szczęśliwych posiadaczy wytłaczarki ślimakowej do soków (sokowirówki wolnoobrotowej) oraz spożycie sosny nie jest zalecane dla kobiet w ciąży i karmiących.

Potrzeba (na ok. 700ml gotowego soku, ilość zależy od soczystości produktów):
-pół większego ananasa
-3 gałązki sosny (szczyty gałązek z pączkami, długości ok. 10 cm)
-4-5 dużych jabłek



Przygotowujemy jabłka i ananasa do przerobienia na soczek (jabłka kroimy w ósemki, nie obieramy, ale usuwamy pestki, ananasa obieramy i kroimy na mniejsze kawałki razem z rdzeniem). Sosnowe gałązki dużym, ostrym nożem siekamy na ok. 5mm kawałki (igły razem z gałązkami).
Najpierw wrzucamy całego ananasa, potem jabłka na zmianę z sosną.
Wytłoczony sok mieszamy i pijemy najlepiej tego samego dnia, bo po spędzeniu doby w lodówce robi się gorzkawy.
Na świeżo bardzo pyszny i bardzo zdrowy, bo sosna ma multum witamin, antyoksydantów, wspomaga odporność, pomaga w leczeniu kataru i kaszlu.

Przepis bierze udział w styczniowej akcji zjadania sosny Cała Polska widzi szyszki.

Uwagi techniczne:
*Nie musicie się obawiać o zdrowie sprzętu, który bardzo jest fajny, ale swoje kosztuje. Sosna mielona razem z jabłkami nie zalepi żywicą sitka, czyści się normalnie jak po każdym innym soku. Luzik.
*Sok z dodatkiem sosny robimy na sam koniec wyciskania podobnie jak soki z dodatkiem innych włóknistych składników, jak seler naciowy (dziurka na wytłoczyny potrafi się przytkać, więc dla oszczędności nerwów na początku mielimy miękkie i nie włókniste produkty, a na sam koniec składniki "problematyczne", włókniste).
*Warto próbować sok w trakcie tworzenia, bo sosna sośnie aromatem nierówna. Z mojego doświadczenia (trzy sosnowe soczki) wynika, że gałązki z młodych, niewysokich drzewek są o wiele bardziej smakowe niż szczyty gałązek z niższych gałęzi większych drzew.

środa, 21 stycznia 2015

Co u tytułowego królika z U królika

W dzisiejszym poście nie będzie przepisu, to post dla tych co są ciekawi co u uszatego łobuza.
Październikowa przeprowadzka to trzecia przeprowadzka w życiu Ziomka. Zwierzu przeprowadzek nie lubi, ale jest dzielny i po około trzech tygodniach ogarnia nowe kąty jakby mieszkał w nich od zawsze.
Nie ukrywam jednak, że ostatni rok był dla uszaka trudny i pełen zmian, dla mnie radosnych, dla puchatego biedaka mniej. Jeszcze na starym mieszkaniu musiał zmierzyć się z nowością w postaci Małego Człowieka, którego radosny entuzjazm objawia się działaniami mało delikatnymi i musi puchaty bidak uważać, żeby nie dać się złapać za ogon albo za ucho. Na szczęście mimo biegu lat, królik nadal ma refleks i Mały Człowiek ma dość marne szanse złapania go. Smutno mi jednak było patrzeć jak królik z początku próbował dyplomacji i mową ciała dawał do zrozumienia małemu człowieczemu agresorowi, że się poddaje, uznaje jego wyższość i prosi o zostawienie go w spokoju, bo nie zamierza walczyć. Niestety. Teraz Ziomek już wie, że z Małym Człowiekiem nie ma dyplomacji, trzeba po prostu od razu uciekać.
Ale nie ma takich sytuacji, żeby nie mogło być gorzej. Bo na nowych włościach pojawił się jeszcze Momo. Kot na początku był wychudzonym, wyleniałym kociakiem na skraju śmierci głodowej, który z początku bardzo się Ziomka bał. Trzy miesiące później Momo jest kocurkiem z błyszczącą, gęstą sierścią i ... kocurkiem wyrośniętym do sporych rozmiarów. Teraz Ziomka się nie boi, teraz chciałby się z nim pobawić, ale nie rozumie koci łepek, że Ziomek to nie kot tylko starszawy królik i nie chce się z nim bawić. W króliczej zagrodzie kot był tylko raz i ...po laniu, które dostał od królika więcej tam nosa nie wtrynia. Ale na reszcie mieszkania to różnie bywa. Często jest tak, że królik chętnie by pozwiedzał, ale wobec objawów kociej sympatii woli siedzieć u siebie niż męczyć się z ustawianiem kota, niestety. Na szczęście szary Momo jest wprawdzie namolny, ale bardzo delikatny i nieagresywny (na szczęście nie tylko dla królika, ale i dla całości oczu i skóry dziecia).

Z innych nowości okazało się, że Ziomek na starość robi się bardziej ciepłolubny i teraz jego ulubioną miejscówką są... kafelki pod kominkiem.


A tu Momo, nowy, sympatyczny współlokator, choć współlokator niekoniecznie wymarzony przez królika.

Kiedy 4 lata temu robiłam pierwszy wpis na blogu moim zamiarem było zamieszczać nie tylko przepisy, ale i posty o moim oczku w głowie, czyli o uszatym zwierzu, mości Ziomku. Wpisów o króliku miało być co najmniej 1/4, o życiu codziennym, o żywieniu, o klatkach, żwirku i zagrodach, o łażeniu luzem po mieszkaniu i ogólnie o "minimum" potrzebnym do życia królikowi w mieszkaniu. Ale jakoś tak w praniu wyszło, że łatwiej się pisze o żarciu.
Mało kto zdaje sobie z tego sprawę, ale króliki miniaturki (z powodu stereotypowego postrzegania ich jako puchate zwierzątka dla dzieci, które nic nie robią tylko siedzą sobie w klatce) są to najgorzej traktowane zwierzęta towarzyszące człowiekowi. Do tego dochodzi powszechne przekonanie, że króliki to gryzonie i karmi się je karmą "dla gryzoni i królików". Kompletna pomyłka, skutkująca wieloma problemami zdrowotnymi, bo króliki, to nie gryzonie tylko zajęczaki. Ich dieta powinna być podobna do diety krów lub koni czy innych zwierząt stricte roślinożernych, a nie gryzoni...
Nic mnie tak nie wyprowadza z równowagi, jak częste uwagi ludzi, którym wspomnę, że mam królika. Uwagi typu... o masz króliczka, ja też kiedyś miałam/miałem, ale one krótko żyją, mój zdechł po dwóch latach... (...)... o co ty mówisz, naprawdę króliki żyją dłużej niż dwa, trzy lata... jak to 10 lat? serio?...
Tak, serio, królik prawidłowo żywiony, z prawidłową opieką może spokojnie dożyć 8-10 lat.
Dlatego moje postanowienie na 2015 to więcej pisać o Ziomku i o królikach. Jest w planie post o przeprowadzkach z królikiem, o wyjazdach z królikiem, o weterynarzach dla królików, groźnych zatorach, o żywieniu i minimalnych wymaganiach dotyczących przestrzeni życiowej dla królika. Tym bardziej jest to ważne postanowienie noworoczne, że w kwietniu tego roku królik wkroczy w szósty rok życia i oficjalnie zacznie być króliczym seniorem. W przeliczeniu na ludzkie lata będą to jego 60te urodziny, a Ziom nie jest królikiem super zdrowym, co roku ma problemy z zatorami w okresie linienia (bo puchata z niego sztuka) i w dodatku ma ropnia w szczęce, takie wredne coś jak ludzki rak i każdy jego rok życia jest dla naszej rodzinki prezentem.
Dlatego postanowienie noworoczne jest jedno: zdążyć z króliczymi postami, póki uszak jest nadal obecny w naszym życiu (i oby obecny był jak najdłużej).

czwartek, 15 stycznia 2015

Sosnowy pudding chia

Przedstawiam rzadkość na blogu... deser.
Deser miodowo-śmietankowo-sosnowy.
Pycha :)
Ogólnie ostatnio jest mi zielono i sosnowo, a wszystko za sprawą Herbiness i styczniowej sosnowej akcji Cała Polska widzi szyszki. Poza walorami smakowymi sosny i świerki mają mnóstwo witamin, antyutleniaczy i działają antyprzeziębieniowo (pobudzają odporność, pomagają leczyć kaszel i katar), do tego wspomagają trawienie. Same zalety.
Jedyną wadą jest to, że nie powinny ich spożywać kobiety w ciąży i karmiące.


Kto ma ochotę na wynalazki bardzo polecam do budyniu ziarenka szałwii hiszpańskiej chia, poza tym, że zdrowe, aż do przesady*,  to jeszcze bardzo przyjemne w jedzeniu: chrupkie ziarenko w żelkowej otoczce, która przyjmuje taki smak, jaki chcemy jej nadać.
Jeśli ktoś nie ma ochoty na wynalazki, to w ten sam sposób, co śmietankę można aromatyzować sosną mleko na zwykły śmietankowy lub waniliowy budyń czy to z torebki czy domowy.
Przed przystąpieniem do gotowania trzeba wyjść na spacer i zaopatrzyć się w młode, szczytowe gałązki sosny, ok. 10cm długości oraz (niekoniecznie, ale warto) kawałek żywicy**. Jeśli do sosen zdatnych spożywczo (czyli rosnących w niezbyt zurbanizowanym terenie przynajmniej 200m od większej drogi) macie daleko, to radzę zaopatrzyć się od razu w większą ilość gałązek, bo U królika będą jeszcze co najmniej dwa iglaste przepisy, a wyżej wspomniany sosnowy post Hebiness zawiera (cały czas uzupełniane) stadko sosnowo-świerkowych przepisów.


Potrzeba (trzy zwykłe porcje lub dwie duże):
-200ml śmietanki kremówki (30%) i 100ml mleka
-igliwie sosnowe (na oko z 3 szczytowych gałązek po 10 cm długości) i opcjonalnie kawałek żywicy wielkości mniej więcej ziarnka grochu
-2,5 łyżki ziaren chia (nie czubatych)***
-1-3 łyżki miodu
-pół laski wanilii (ewentualnie łyżeczkę ekstraktu waniliowego, kilka kropli olejku zapachowego waniliowego, łyżka cukru waniliowego, itp.)
-gorzka czekolada o wysokiej zawartości kakao lub mleczna, jeśli ktoś woli


Do rondelka lub małej patelni wlewamy mleko i śmietankę, wkładamy pocięte nożyczkami gałązki sosny i kawałek żywicy oraz pociętą na drobne kawałki waniliową laską (lub co tam waniliowego akurat mamy). Całość doprowadzamy do wrzenia, ale powoli, na małym ogniu mieszając czasem. Kiedy zawrze wyłączamy gaz i zostawiamy na 15 min, żeby sosna się zaparzyła w śmietance (ale nie dłużej, żeby nie zrobiło się zbyt gorzkie i cierpkie).
Sosnową śmietankę przecedzamy do miski przez gęste sitko i dodajemy miód do smaku. Dorzucamy ziarenka chia i energicznie mieszamy widelcem lub trzepaczką. Zostawiamy do stężenia na ok. 5 godzin (lub do następnego dnia).
Przed podaniem siekamy czekoladę. Masę  nakładamy do naczynek, każdą łyżkę masy przesypując odrobiną czekolady. Na wierzchu sypiemy z czekolady pokaźny stosik.
Mniam :)

Szklaneczka na zdjęciu ma 125 ml. Porcyjka niby nie duża, ale deser jest bardzo syty, sycące są już same ziarenka chia, a do tego mamy jeszcze tłustą śmietankę i czekoladę. Jest to deser zdrowy, ale na pewno nie dietetyczny ;)

Poglądowo: 1/3 filiżanki skrawków żywicy sosnowej i świerkowej

* Zawiera m.in. kwasy omega, antyutleniacze, witaminy, wartościowe białko i wysoką zawartość najwartościowszej postaci błonnika.
**Żywicę znaleźć można wokół skaleczeń drzewa, zbieramy ją delikatnie zeskrobując z drzewa zaschniętą żywicę (ma kolor bursztynowy do białego). Jeśli zeskrobiecie ją z kawałkiem kory to się nie przejmujcie, dodajcie do śmietanki, kora i tak zostanie na sitku. 
***Tak, "tylko" tyle. Jeśli spotykacie się z chia pierwszy raz, to może Was to zdziwić, ale te maleńkie ziarenka naprawdę bardzo rosną pod wpływem płynu i taka ilość wystarczy.

niedziela, 11 stycznia 2015

Seleroryba czyli sushi seler


Wegetariańska ryba? A czemu nie :)
Przedstawiam Wam dziś moje ostatnie odkrycie: selerorybę, czyli rybę po wegańsku. Roślinożernym czytelnikom pewnie nie muszę jakoś specjalnie zachwalać, a mięsożernym powiem, że jakkolwiek głupio by to nie brzmiało, jest naprawdę smakowite (o ile ktoś nie jest wrogiem selera) i pożywne oraz, że naprawdę zdrowo jest zrobić sobie przynajmniej 2-3 wege dni w tygodniu.
Przepis zaczerpnięty z bloga, który jest jedną z moich kulinarnych miłości. Ten blog to Jadłonomia, a oryginalna wersja przepisu tu.
Jak natknę się na pasternak lub skorzonerę, to przetestuję też "rybne" paluszki dla zadeklarowanych wrogów smaku selera.

Potrzeba (na 2 osoby):
-duży seler
-glony nori, ok. 5 płatów (to takie glony jak do sushi)
-2 łyżki suszonych glonów wakame (od biedy można pominąć)
-1-2 ziela angielskie, z 5 kulek pieprzu, 2 liście laurowe, pół łyżeczki ziaren kolendry, 2-3 łyżki sosu sojowego, oraz opcjonalnie (bardzo warto) jeśli coś z tego macie w kuchennej szafce: łyżka pasty miso, czubata łyżeczka nasion kozieradki i suszony liść lub dwa limonki kaffir
-ewentualnie trochę soli, ale z tym ostrożnie, bo sos sojowy i pasta miso są słone
-może być zwykła mąka pszenna, ale zamiast niej gorąco polecam tu mąkę z ciecierzycy lub grochu*

Poprzedniego dnia wieczorem lub tego samego rano zagotowujemy 1,5 litra wody z przyprawami, 3 płatami nori i wakame. Obrany seler kroimy na pół, po czym każdą połówkę na plastry ok. 1cm grubości. Do wrzącego wywaru wkładamy seler i gotujemy ok. 20 min. (powinien być ugotowany, ale nie rozgotowany i ciapowaty). Wyłączmy gaz i zostawiamy do ostygnięcia w wywarze na minimum kilka godzin, wyjmujemy z wywaru bezpośrednio przed przygotowaniem, żeby nie zdążyły wyschnąć (panierka i nori lepiej przylgną do wilgotnej powierzchni).
Płaty nori tniemy na paski o szerokości ok. 3 cm, tyle pasków ile plastrów selera. Każdy plaster selera dość ciasno owijamy paskiem nori i zostawiamy na chwilę, żeby nori zmiękło.
Na talerzyk wysypujemy mąkę i dokładnie obtaczamy w niej naszą selerorybę. Delikatnie prószymy solą i pieprzem.
Smażymy na złoto.
Podajemy z surówką (np. z kiszonej kapusty) i ziemniakami lub frytkami jak zwykłą smażoną rybę.


Seler w tym daniu jest wyczuwalny, ale nie dominuje, na pierwszy plan zdecydowanie wysuwa się morski smak glonów.
Bardzo smaczny obiadek, jednocześnie lekki i sycący, a dodatkowo bardzo zdrowy. Cóż chcieć więcej?

*Mąkę grochową lub ciecierzycową od dawna używam do panierowania także prawdziwej ryby, jest w połączeniu z rybką o wiele smaczniejsza niż zwykła mąka. Do tego w przypadku wege posiłku podwyższa też wartość odżywczą o wartościowe białko. Ale jeśli nie macie na stanie to oczywiście nie ma się co przejmować, zróbcie ze zwykłą mąką, też będzie pysznie.