.

.

piątek, 9 lipca 2021

zmiany

Królik powstał dawno temu, inna ja, inna kuchnia, inny dom, zwierzyna domowa całkiem się wymieniła, dziecków przybyło...

Niektóre stare posty to tak obfite słowotwórstwo, że... mnie samej się to ciężko teraz czyta :D

Dlatego zapraszam na kontynuację bloga, ale jednak od nowa.

Ta sama ja, ale w teraźniejszej, roślinnej odsłonie :)

u królika 2

środa, 31 lipca 2019

Kartoflanka z kwasem z ogórków, czyli "uboga ogórkowa"

Właściwie to powinnam zatytuować ten post po prostu "uboga ogórkowa".
Uboga, bo mało składników, ale zdecydowanie nie uboga w smak.
Coś tak prostego naprawdę jest pyszne i sycące, a cała sztuczka tkwi w smażeniu składników przed ugotowaniem oraz w domowym soku z ogórków, które kisiliśmy z dużą ilością kopru, chrzanu i przypraw. Woda z kupnych ogórków nie ma tu sensu, nie warto.
Przykro mi, wersja dietetyczna nie wchodzi tu w grę.


Potrzeba:
*duża cebula
*kilka ząbków czosnku (u mnie co najmniej 5, ale przyznaję, że my czosnkolubni jesteśmy)
*kilogram ziemniaków
*świeżo mielony pieprz
*sok spod kiszonych ogórków
*oliwa i ciut masła (lub sama oliwa) do smażenia
*koperek
 i już

Cebulę kroimy w kostkę, czosnek zgniatamy bokiem noża i siekamy, ziemniaki kroimy w niewielką kostkę.
Na patelni rozgrzewamy 2 łyżki oliwy (z wytłoczyn, taka do smażenia) i dajemy pod koniec troszkę masła, podsmażamy cebulę z czosnkiem. Wrzucamy wraz z tłuszczem do garnka. Ponawnie dajemy oliwę (trochę więcej niż do cebuli) i ciut masła i smażymy 1/3 pokrojonych ziemniaków. Na większym ogniu, odważnie, mają się porządnie, smakowicie przyrumienić. Na koniec wlewamy na patelnię trochę wody, mieszamy żeby zebrać to rumiane, przysmażone z dna patelni i wlewamy do garnka.
Dodajemy resztę ziemniaków, pieprz i wlewamy tylko tyle wody, żeby przykryła ziemniaki.
Gotujemy do miękkości ziemniaków.
Wrzucamy garść posiekanego koperku i wlewamy kwas z ogórków. Ja dwie szklanki, ale ogólnie to do smaku, zależy jak kwaśne lubicie.
Zagotowujemy, próbujemy, ewentualnie dosalamy do smaku jeśli sok z ogórków na słoność nie wystarczył.
Na talerzu posypujemy świeżym koperkiem.
Pycha.
Ważne żeby część ziemniaków przysmażyć dla smaku, ale nie wszystkie, bo reszta puści skrobię w trakcie gotowania i zrobi się mięciutka.
Ta zupa, gęsta od ziemniaków ma smakowitą konsystencję i nie warto dodawać posiekanych ogórków ani żadnego mięsa.
Niby nic, ale smaku pełno.
Mniam :)
Wiem, na zdjęciu pół miseczki tylko i średnio to wygląda, ale to jest zdjęcie dokładki ;)
A na zakończenie ogórek wąsaty wersja prenatalna :)




poniedziałek, 21 stycznia 2019

Dzika herbatka zimowa, sosna i róża

Od dawna już na spacerach skubię sobie różne różności do zaparzenia po powrocie.
Bez suszenia, na świeżo, na szybko.
Freestyle.
Po prostu dla przyjemności, spontanicznie, bez rozkminiania nad zdrowotnością, nad tym "na co to pomaga" :)
Mamy teraz styczeń, ale na herbatki sezon jest zawsze.
Dzisiejszy zbiór spacerowy to garść owoców róży i gałązka sosny, i to jest naprawdę świetne połączenie.
O tej porze roku nadal da się znalezć ładne owoce róży.


Potrzeba:
- garść owoców róży
- garść posiekanego sosnowego igliwia
- łyżeczka miodu
- 400ml wody
- albo co tam innego znajdziecie ;)


Różę (w całości, delikatnie umytą. delikatnie, żeby nie rozgnieść, bo o tej porze roku owoce są bardzo miękkie) oraz posiekane igliwie zalewamy wrzątkiem.
Dzbanek owijamy ręcznikiem, żeby zachować ciepło i zostawiamy na 20 minut.
Przez drobne sitko wlewamy do kubka, dosładzamy miodem do smaku.

Sosnowe igliwie daje aromat i kwasowość, róża kolor i owocowy smak, miód równoważy kwaśność igliwia.

Aromatycznie, smakowicie i zdrowo-witaminowo :)

niedziela, 5 sierpnia 2018

Pożegnanie

Żegnaj zwierzu puchaty.
Do zobaczenia kiedyś, gdzieś po tamtej stronie.
Będę tęsknić za puchatym, pachnącym siankiem futerkiem, miękkimi uszami, które tak uwielbiały być głaskane i za wścibskim, łakomym pyszczkiem.
Po prawie 10 latach razem w domu strasznie pusto się zrobiło bez ciebie.

środa, 7 marca 2018

Kimchi placek

Kuchnia fusion w swojskim wydaniu. Kimchi, jajka, pasta miso i... chleb.
Bardzo smakowite i proste, jeśli robicie* kimchi.
Na śniadanie, ciepłą kolację albo prosty obiad w towarzystwie jakiejś surówki.


 Potrzeba (dla 1 os.):
-2 jajka
- gruuuba pajda chleba
- łyżka pasty miso
- pieprz
- kimchi, 2/3-1 szklanka
- keczup i zielone do podania
- ewentualnie żółty ser lub plaster szynki

Jajka rozkłócamy z pieprzem i miso.
Dodajemy do jajek podrobiony w palcach chleb, mieszamy i zostawiamy na chwilę, żeby chleb nasiąknął.
W tym czasie kroimy kimchi na drobne kawałki. Wrzucamy do masy jajecznej i mieszamy.
Ewentualnie sól, ale jest duże prawdopodobieństwo, że nie będzie potrzebna, bo kimchi i miso są już słone.
Masę wykładamy na rozgrzany olej i formujemy w gruby placek.
Na początku jest delikatny, dół trzeba dobrze ściąć, żeby dał się przewrócić, a i to wymaga ostrożności.
Po przerzuceniu kładziemy na wierzch plaster żółtego sera lub szynki, ale nie jest to niezbędne.
Podajemy polane keczupem i posypane szczypiorkiem lub nacią kolendry.
I już.
Mniam.

*Nie podam jedynego słusznego, dokładnego przepisu na kimchi. Na początku testowałam różne przepisy. Teraz robię na oko, dostosowane do swojego i konkubenta smaku. Często daję zwykłą ostrą paprykę nie koreańską (do smaku, nie tak ostro jak w oryginale). Ta oryginalna jet super, ale jak nie mam to się nie certolę. Daję też mniej sosu rybnego niż w wielu oryginalnych przepisach. Tak w skrócie kroję główkę kapusty pekińskiej w większą kostkę, przesypuję solą, odstawiam aż zmięknie. Rzodkiew w półplasterki, marchewkę ścieram na tarce, siekam drobno czosnek, imbir, cebulę, szczypiorek. Mieszam wszystko dodając łyżkę kleiku ryżowego i chlust sosu rybnego. I kisimy :)

sobota, 16 grudnia 2017

Potrawka pieczarkowa z soczewicą

Wygląda toto buro i ponuro.
Nawet wyłożenie kilku łyżek potrawki specjalnie do fotki na śliczny, kwietny talerzyk nic nie pomogło.
Smakuje jednak świetnie.
Sycące, aromatyczne danie, idealna potrawa na słotną jesień, zimną zimę i wczesną, kapryśną wiosnę.
Potrawa zdrowa, ale zdecydowanie nie fit.
W tym roku zauroczyło mnie połączenie grzybów, mleka kokosowego i majeranku.
Brzmi to może nietypowo, ale mleko kokosowe świetnie się sprawdza w tych jedzeniach, gdzie zwykle stosuje się śmietanę. Oczywiście możecie dać śmietanę. Ale polecam mleczko kokosowe nie tylko w potrawach indyjskich, tajskich, ale w naszych, polskich jak sos grzybowy, zupa grzybowa czy mięso duszone z grzybami.
Kokos wcale nie jest mocno wyczuwalny, całość smakuje tradycyjnie, ale ciut inaczej, ciekawiej. 
To jest bure i pyszne!


Potrzeba (3 osoby, obiad na dwa dni):
-1 szklanka suchej zielonej soczewicy
-kilogram pieczarek (najlepiej tych drobniejszych)
-duża cebula
-3-6ząbków czosnku ( zależności od tego jak bardzo czosnkofilni jesteście, ja daję 6 sporych ząbków)
-200ml mleczka kokosowego lub śmietany 18%
-sól, pieprz, nieczubata łyżeczka curry, czubata łyżka majeranku, ciut ostrej papryki jeśli lubicie, czubata łyżka płatków drożdżowych (można pominąć, ale warto dodać)
-mała marchewka, mała pietruszka, 10 cm białej części pora, nieduży kawałek selera, wszystko posiekane w drobną kostkę
-tłuszcz do smażenia, może być oliwa pomace, masło lub aromatyczny kaczy smalec, co macie i co wolicie
-do podania natka pietruszkowa lub selerowa i kawałek dobrego pieczywa


Soczewicę zalewamy wrzątkiem  i odstawiamy na godzinkę do namoczenia, potem odcedzamy (dzięki temu szybciej się ugotuje).
Pieczarki czyścimy (ja obieram), większe kroimy na kawałki.
Cebulę kroimy w półplasterki, czosnek drobno siekamy.
Na patelnię na rozgrzany tłuszcz wrzucamy cebulę, chwilę przesmażamy, potem dorzucamy czosnek, przesmażamy i dodajemy pokrojone w drobną kostkę warzywa. Warzyw nie za dużo, mają wzbogacić smak, ale nie być mocno wyczuwalne, pierwsze skrzypce mają wszak grać pieczarki.
Delikatnie rumienimy, uważamy żeby nie przypalić czosnku.
Wsypujemy przyprawy, przesmażamy chwilkę, dorzucamy pieczarki i soczewicę, mieszamy, dolewamy mleczko kokosowe.
Dusimy ok. 20 min., do miękkości soczewicy.
Jeśli całość wyjdzie zbyt wodnista (zależy jakie pieczarki kupimy, niektóre mogą mieć tyle wody, że zrobi się bardziej zupa niż potrawka) można zagęścić mąką ziemniaczaną (nieczubatą łyżkę mąki ziemniaczanej rozprowadzamy w 1/4 szklanki zimnej wody, dolewamy cienkim strumieniem, cały czas mieszając, chwilkę gotujemy do zgęstnienia). Jeśli płynu okaże się zbyt mało i soczewica wciągnie wszystko zanim się ugotuje dolejcie trochę wody.
Podajemy posypane natką z kawałkiem pieczywa. Będzie tu pasować praktycznie każdy rodzaj, od ciężkiego żytniego chleba na zakwasie przez ciabbattę po zwykłą sklepową kajzerkę.

czwartek, 30 listopada 2017

Herbatnki. Delikatnie cytrynowe.

Chrupiące, lekko cytrynowe ciasteczka.
Pyszne.
Nie tracą na smaku na następny dzień (są smaczne co najmniej 3 dni, dłużej nigdy nie przetrwały).
Do kubka kawy, czekolady, herbaty, mleka jeśli lubicie albo po prostu do podjadania.
Wykrawać trzeba foremkami o niezbyt skomplikowanych wzorach, bo trochę tracą kształt podczas pieczenia.
Jeśli macie dzieci można poćwiczyć cierpliwość oddając w ich ręce zadanie wycinania ciastek. Jeśli nie macie dzieci to zrobicie je bardzo szybko ;)
Zamiast cytrynowych można zrobić limonkowe lub pomarańczowe.


Potrzeba:
- 200g mąki
- 100g masła
- 60-80g cukru
- jajko
- skórka otarta z połowy cytryny
- łyżeczka soku z cytryny
- 2 łyżki cukru wanilinowego

Wszystkie składniki wrzucamy do miski (masło musi być miękkie) i zagniatamy ręką w jednolitą kulę.
Cukru w oryginale w przepisie jest 80g. Dla mnie z tą ilością ciasteczka są zdecydowanie za słodkie, daję więc 60g plus cukier wanilinowy. Jeśli lubicie mocno słodkie ciastka dajcie 80g.
Kulę owijamy folią i wkładamy do lodówki na godzinę czy dłużej.
Po wyjęciu kulkę kroimy na cztery czy pięć kawałków.
Rozwałkowujemy na grubość 3-5mm i wykrawamy ciastka. Im mniej mąki podsypniemy tym lepiej dla ciastek.
Pieczemy w 180 stopniach do zezłocenia się ciastek (10-15 min. w zależności od piekarnika).
Po wystygnięciu możecie polukrować, jeśli się Wam chce, bo mnie nie ;)
Przepis wzięłam stąd klik.
Smacznego :)

czwartek, 9 listopada 2017

Krupnik grzybowy

Kocham zupy, a szczególnie mocno kocham je jesienią.
Kto ma w zamrażarce grzybową wodę może zrobić sobie taki mariaż krupniku i grzybowej.
Sycący i pyszny, idealny na listopad. Jeśli nie macie grzybowej wody trzeba dodać garść suszonych grzybów.
Tak, wiem jak to wygląda :D Zaiste niefotogeniczny wygląd ma to danie, ale jesiennym burym popołudniem nie wygląd się liczy, a smak i moc rozgrzewająca.


Potrzeba:
- dwie marchewki, 10cm pora, pół selera, pietruszka, nieduża cebula, 3 ząbki czosnku, duży ziemniak
- 2/3 szklanki kaszy jęczmiennej perłowej lub pęczaku
- wędzone żeberka lub kawałek wędzonego boczku
- dwa duże podgrzybki lub koźlaki (bez grzybowej wody można więcej), albo kilka pieczarek
- 1l wody grzybowej i 1,5l wody lub 2,5l wody i garść suszonych grzybów
- sól, kilka kulek pieprzu, dwa liście laurowe, 2-3 kulki ziela angielskiego, czubata łyżka majeranku, łyżka ziaren kozieradki (jak nie macie pomińcie, ale warto je mieć)

Do garnka wkładamy warzywa: marchewki, por, czosnek pokrojone w cienkie plasterki, cebula w półkrążki, ziemniak w niedużą kostkę, 1/3 pietruszki i 1/3 kawałka selera w drobniutką kostkę, resztę w kawałku, żeby było łatwo wyjąć i wywalić. Wkładamy też mięso i przyprawy. Przyprawy naprawdę warto zamknąć w zaparzaczu do herbaty, takiej kulce z drucianej siatki na łańcuszku i w nim gotować je w garze. Dzięki temu potem łatwo je wyjąć i nie plączą się nam w zupie. Zalewamy wodą z wodą grzybową lub samą wodą wraz z pokruszonymi w palcach na drobne kawałki suszonymi grzybami.
Gotujemy, aż mięso i ziemniaki będą miękkie. Zdejmujemy garnek z ognia, wyjmujemy mięso, oddzielamy od kostek i tłuszczu, pokrojone w kawałki wkładamy z powrotem do garnka.
Dodajemy kaszę i pokrojone w nieduże kawałki grzyby. Gotujemy jeszcze 20 min., ewentualnie można dolać ciut wody jeśli zupa wyjdzie zbyt gęsta.
Podajemy z natką pietruszki.
I już.

PS na zdjęciu z natką suszoną, ale oczywiście lepsza jest ze świeżą.

niedziela, 15 października 2017

Dynia w słoiku a'la ananas

Jeśli wierzyć starym książkom kucharskim w rodzaju "Jak gotować" Disslowej czy tomów Lucyny Ćwierczakiewiczowej to dynia jak ananas była obowiązkowym przetworem w każdej porządnej spiżarni.
W internecie jest dużo przepisów na dynię a'la ananas jednak większość z nich owo podobieństwo opiera jedynie na dość słodkiej zalewie (proporcje zalewy wzięłam stąd klik). I tyle. Zrobiłam, ale to nie było to.
W przedwojennych książkach kucharskich do wielu receptur, m.in. właśnie do ananasopodobnej dyni używano kropli ananasowych. Aromatu, który drzewiej był popularny, a dziś w sklepach praktycznie nie występuje. Zamówiłam więc aromat ananasowy przez internet.
I to jest to! Taka marynowana dynia jest rewelacyjna!
Tak, wiem, sztuczne aromaty są teraz niemodne, ale co mi tam.
Dynia jest chrupka, słodka, ale to słodycz zrównoważona lekką kwaśnością, a aromat ananasowy nadaje świetnego posmaku. Nadal czuć, że to dynia, ale jest zdecydowanie fajniejsza niż taka zwykła.


Składniki:
-1l wody
-200g cukru
-100ml octu 10%
-dynia pokrojona w kostkę (ok. 1-1,5cm), u mnie ćwiartka dyni średniej wielkości
-aromat ananasowy w proszku

Kostki dyni jak najściślej układamy w słoikach (nie da się całkiem ścisło ich poukładać, ale staramy się jak możemy). Zagotowujemy wodę z cukrem i octem, jak zawrze zmniejszamy ogień i dodajemy aromat ananasowy. Mojego dałam ćwierć łyżeczki, ale to zależy od tego jaki aromat kupimy, cy będzie w proszku czy w kroplach. Po prostu dajemy po odrobince mieszając, aż zalewa nabierze przyjemnego ananasowego aromatu.
Gorącą zalewą zalewamy dynię, zalewamy prawie pod samą zakrętkę, od razu zakręcamy i stawiamy słoiki do góry dnem. Wieczka powinny się zassać
Następnego dnia pasteryzujemy słoiki. Można tradycyjnie męczyć się pasteryzując w garze z wodą (ok. 20 min od zagotowania się wody), ale ja wolę w piekarniku. Wstawiam do zimnego piekarnika, nastawiam na 70-80 stopni i trzymam 20-30 min od momentu nagrzania piekarnika (wszystkie wieczka powinny się wybrzuszyć) i zostawiam w nim słoiki do ostygnięcia, aż wszystkie wieczka ponownie się zassają.


Taką dynię możemy użyć do sałatek, do duszenia lub pieczenia mięs, którym pasują owoce, np. do schabu czy kaczki, w miseczce jako przegryzkę na imprezowym stole, jako dodatek do talerza wędlin lub deski serów, a także do deserów.

Przetwór nietypowy i smakowity.

A resztę aromatu możecie zużyć do ciast, kremów, budyniów, serników albo innych marynowanych owoców, np. gruszek. Ananasowy aromat bardzo smakowicie podkręci smak naleśników lub racuchów z jabłkiem, albo nadzienia do szarlotki.

Uwagi techniczne:
-nie umiem napisać na ile słoików wystarczy podana ilość zalewy, musicie być przygotowani, że zalewy pewnie trzeba będzie dorobić. Do mniejszej liczby dużych słoików potrzeba mniej zalewy niż do większej ilości małych. Większa ilość małych jest za to według mnie bardziej praktyczna w użyciu. Zależy też jak jesteście dobrzy w puzzlach przestrzennych, czyli jak sprytnie potraficie poukładać dyniowe kostki w słoiku. Tak "pi razy drzwi razy oko" ta zalewa powinna wystarczyć na pięć, sześć słoików 250ml, takich tradycyjnych od dżemów.
-w niektórych słoikach te fragmenty dyniowych kostek, które były ponad zalewą odbarwiły się na biało. Nie wpływa to na smak, a jedynie na wygląd. Żeby temu odbarwieniu zapobiegnąć trzeba by wrzucić dynię do wrzącej zalewy, momencik zagotować i dynią wraz z zalewą napełniać słoiki. Jest to jednak o wiele bardziej upierdliwe, gorącymi kostkami o wiele trudniej sensownie zapełnić słoiki. Dla mnie trud zdecydowanie nie wart podjęcia. Ale uczciwie ostrzegam jeśli jesteście bardzo wrażliwymi estetami.

poniedziałek, 9 października 2017

Kolorowa, jesienna kasza. Z dynią i grzybami.

Wiem, większość z Was teraz intensywnie tęskni za latem.
A ja? Kocham jesień.
Mgły, nitki babiego lata, obfitość jesiennych warzyw i owoców. Melancholijne nastroje na tle szaleństwa jesiennych kolorów, żółci i czerwieni.
Aromatyczne grzyby i słodka, intensywnie pomarańczowa dynia.
Jak jest dynia i grzyby, to już niewiele więcej potrzeba.
Zapraszam na pełną smaku jesienną kaszę.


Potrzeba (na 4 porcje):
- ćwiartka dyni hokkaido lub piżmowej
- leśne grzyby 400-500g (albo więcej jak chcecie), u mnie miks koźlarzy, podgrzybków, kilka kurek, co tam znajdziecie
- nieduża cebula, 3 ząbki czosnku, kawałek białej części pora, pół niedużej pietruszki drobno posiekanej
- łyżeczka curry, łyżka majeranku, sól, pieprz
- oliwa do smażenia lub smalec (polecam kaczy), czy jakiś inny tłuszcz do smażenia
- 2 pełne szklanki suchej kaszy, tu jęczmienna perłowa, ale może być też pęczak lub niepalona gryczana
- garść natki pietruszki
- czubata łyżka masła

Czosnek siekamy, cebulę kroimy w grubszą kostkę, pora w cienkie talarki. Na dużej patelni rozgrzewamy tłuszcz i przesmażamy cebulkę, pora i czosnek. Dorzucamy curry i majeranek, chwilę przesmażmy, dodajemy dynię pokrojoną w niedużą kostkę (hokkaido nie trzeba obierać) i pietruszkę, chwilę przesmażamy. Dorzucamy na patelnię grzyby w dużych kawałkach i kaszę, podlewamy czym mamy, wodą lub bulionem (warzywny bardziej mi tu pasuje smakiem niż na mięsie), a najlepiej wodą z obgotowywania grzybów (większe grzyby trafiły do tego obiadu, a mniejsze po obgotowaniu do marynowania, ta woda po obgotowywaniu grzybów, to świetna przyprawa ).
Na początek podlewamy trzema szklankami płynu i dusimy wszystko na małym ogniu do miękkości kaszy i ugotowania grzybów. Często mieszamy. W miarę zapotrzebowania dolewamy po trochu wody czy wywaru tyle ile będzie go chciała wchłonąć kasza.
Pod koniec gotowania dodajemy czubatą łyżkę masła.
Do podania obficie posypujemy posiekaną natką pietruszki.
I już.
Smacznego.


Jeśli chcecie jeszcze bardziej na wypasie można na wierzch jesiennej kaszy położyć jajko sadzone.
Jeśli nie wyobrażacie sobie obiadu bez mięsa, to można dodać pokrojony w kostkę boczek lub kiełbasę chorizo na etapie podsmażania cebuli i czosnku.