.

.

wtorek, 6 maja 2014

Żółto i mniszkowo, kwiatki mniszka w cieście

Zakochałam się ostatnio w pewnym blogu, o w tym, Herbiness.
Zanudzałam linkami do postów z tego bloga znajomych na fejsie, a teraz czas, żeby pojawił się blogu. To na pewno nie ostatni wpis inspirowany alchemicznymi, magicznymi wręcz recepturami z Herbiness. Mam w planach wypróbowanie wielu z nich, a że królikowi Ziomkowi szykuje się wyprowadzka za około dwa miesiące z warszawskich bloków na podwarszawską wiochę, to zyskam swobodny dostęp do zielsków. Wtedy popuszczę wodze kulinarnej chwastowej wyobraźni. Na mojej przyszłej własnej wiosce wystarczy, że z nożyczkami w ręku wyjdę na podwórko i już pełno pysznego zielska mam pod ręką.
Na ten przykład żółciutkie, słoneczne mniszki.


Te zasłoikowane, to z moich przyszłych włości. Natomiast kwiatki w cieście pochodzą z ogródka teściów i smażone były gościnnie w kuchni teściowej (bo na moich przyszłych włościach kuchni jeszcze nie ma).
Smażone mniszki w cieście naleśnikowym są bardzo, bardzo, bardzo smaczne (przepis będący moją inspiracją tu).

Potrzeba:
-mąka pszenna,
-jajko,
-200ml mleka,
-szczypta soli, 2 łyżki miodu, 3 łyżki maku, pół łyżeczki startej skórki z cytryny,
-kwiatki mniszka

Do miski wbijamy jajko, wlewamy mleko i przyprawy (czwarta gwiazdka listy składników), i energicznie rozkłócamy widelcem, co by się wszystko dobrze wymieszało. Do masy dodajemy po trochu mąkę, cały czas mieszając, aż całość będzie miała konsystencję gęstej śmietany.
Kwiatki mniszka (bez łodyżek) wytrząsamy z ewentualnych mieszkańców (albo jak musimy płuczemy w misce z wodą, ale namawiam do odwagi i nie mycia, bo myjąc kwiatki pozbywamy się cennego kwiatowego pyłku, który nie tylko jest aromatyczny, ale też i zdrowy). Wrzucamy do ciasta, mieszamy.
Smażymy na lekko natłuszczonej patelni grube naleśniki. Dodatek miodu sprawia, że łatwo się przypalają, więc trzeba ich pilnować.
Ilość kwiatków jest dość dowolna, u mnie było ok. 10 sztuk na naleśnik, ale smaczniej by było jakby dać ich ze dwa razy więcej. Żółciutkie kwiatki nadają naleśnikom kwiatowy, lekko gorzkawy, ale i słodki jednocześnie posmak. Z ciastem doprawionym miodem, skórką z cytryny, makiem i miodem komponują się wybornie.


Bardziej malowniczo będą wyglądać kwiatki pojedynczo smażone, kwiatek na łodyżce maczamy w cieście i kładziemy na patelni, smażymy z obu stron. Pierwszą partię mniszków ambitnie tak właśnie usmażyłam, ale więcej pojedynczo ich smażyć nie będę (no chyba, że akurat będę miała potrzbę, żeby było ładniej na talerzu :). Takie kwiatki w cieście wyglądają ślicznie, ale są bardziej pracochłonne, a efekt smakowy jest podobny, dlatego resztę po prostu wmieszałam do ciasta (bez łodyżek, krótko je ucięłam przy kwiatku). Smakują wtedy równie dobrze, a smażenie jest o wiele łatwiejsze i łatwiej je zjeść.
To jest pyszne :) Polecam.


A na swoich przyszłych włościach nazbierałam 371g kwiatków, czyli kilka słusznych garści, okazało się to wcale nie trudne i niezbyt czasochłonne, bo mniszki lubią rosnąć stadami.
Z tych kwiatków nastawiłam ocet mniszkowy i słoik syropu mniszkowego (ocet mniszkowy u Herbiness). Jak samkuje napiszę późnię, jak się dowiem co z tego wyszło. Syrop mniszkowy (ten najmniejszy słoik) już po dobie pachnie pysznie, ale spróbuję go dopiero za tydzień, bo tyle powinien się macerować. Z octem to dłuższe ćwiczenie cierpliwości, bo na efekty trzeba poczekać 3 tygodnie.


Uszaty potwór oczywiście też wtrynił swoje trzy grosze w produkcję mniszkowych przysmaków. Zwierzu uwielbia mlecze, a takie ich nagromadzenie w kuchni musiało mu pachnieć niezwykle kusząco. Puchata bestia nie dała mi spokoju w kuchni, póki nie dałam mu słusznej porcji kwiatków, które błyskawicznie zniknęły w wąsatej mordce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz