.

.

sobota, 28 stycznia 2012

Łazanki ze szpinakiem

Nie wszystko co gotuję, to jakieś wypaśne gulasze, gołąbki, łososie, arabskie pulpety czy inne takie. Na co dzień nie raz żywię się czymś szybkim i prostym, często bezmięsnym. Jak dzisiejsze łazanki, które robi się w 15 minut (i naprawdę jadłam je dzisiaj na obiad, tym razem nie jest to fotka czegoś co gotowałam miesiąc temu, zrobiłam zdjęcie i dopiero dziś opisuję :) Są bardzo, bardzo smaczne. Można do nich użyć mrożonego szpinaku, ale ma być taki grubo cięty, mrożony w dużych kawałkach, a nie w postaci papki. Ja miałam świeży. Obecność świeżego szpinaku na moim bazarku o tej porze roku trochę mnie zaskakuje. Pewnie jest szklarniowy, ale co ciekawe jego cena w porównaniu z latem wcale nie jest dużo wyższa.


Potrzeba:
*30-40 dag świeżego szpinaku albo ze 2-3 kostki mrożonego
*mała cebula, dwa spore ząbki czosnku
*makaron łazanki na 2 osoby
*sól i pieprz, tymianek do smaku i 1/2 łyżeczki startej skórki z cytryny
*czubata łyżka masła
*aromatyczny żółty ser, np. parmezan lub cheddar

W garnku zagotowujemy osoloną wodę, do której dodajemy łyżkę oliwy, jak się woda zagotuje wrzucamy łazanki. Kiedy łazanki się robią kroimy grubo szpinak, kroimy cebulę w cienkie plasterki, siekamy drobno czosnek. Na patelni rozgrzewamy masło, wrzucamy cebulę i czosnek, przesmażamy do miękkości. Dodajemy szpinak i przyprawy, krótko przesmażamy (potrzeba mu będzie raptem z 1,5 minuty). W między czasie odcedzamy łazanki jak będą już ugotowane. Łazanki dorzucamy na patelnię, mieszamy dokładnie i można zajadać.
Do podania należy posypać startym, aromatycznym serem, np. parmezanem, pecorino lub cheddarem. U mnie chwilowo brak takiego w lodówce, więc nie posypałam, zjadłam za to z oscypkiem. Też było smacznie, ale oscypek podczas jedzenia powoduje takie jakby skrzypiące odczucie na zębach i szpinak też tak ma. W połączeniu oscypkowo-szpinakowym trochę jest za dużo tego ściągającego, garbnikowego uczucia w ustach (po zjedzeniu miałam wrażenie, że właśnie płukałam usta szałwią). Takie łazanki na pewno zjem jeszcze nie raz, ale jednak ze startym żółtym serem w zestawie.

Jeśli mamy kostki mrożonego szpinaku, to można je dołożyć na patelnię zamrożone, trzeba je tylko cały czas mieszać (wtedy szybko rozmrożą się na patelni) i troszkę dłużej pogotować. 

piątek, 27 stycznia 2012

Gulasz szekely, czyli gulasz z Transylwanii, którym być może objadał się Dracula

Jest przepyszny. Tak, wiem, że piszę tak właściwie przy każdym przepisie, ale to tylko dlatego, że na blogu lądują tylko te, które najbardziej lubię. A ten jest pyszny : ) Podobny do węgierskiego gulaszu segedyńskiego, ale jak dla mnie smaczniejszy. Różnica w wyglądzie niewielka, ale w smaku znacząca (obecność zielonej papryki, świeżych pomidorów i kaparów, rzadki w moich przepisach brak czosnku). Czy to nie podejrzane, że gulasz rodem z Transylwanii nie zawiera w recepturze czosnku?
Jeden z niewielkiego i elitarnego grona przepisów, które na stałe weszły do mojej kuchni i są w miarę regularnie powtarzane.
Posiada entuzjastyczną rekomendację ukochanego.
Zaczerpnięty z bloga W kuchni Usagi i prawie nie zmieniony (wszedł do kanonu mojej kuchni, więc naturalnie ewoluował, zmieniając troszkę proporcje i kroki wykonania, ale jak na mnie, to zmiany są naprawdę niewielkie).
Jeśli chodzi o kapustę, to z ukochanym lubimy kwaśniejsze smaki. Nie tylko nie płuczę kapusty, ale wybieram na bazarku taką kwaśniejszą i do gulaszu dodaję też cały sok spod kapusty. Jak ktoś lubi taką mniej kwaśną wersję, to kapustę na sicie przepłukać należy zimną wodą.

Potrzeba:
*500- 700g mieszanego mięsa, u mnie jest pół na pól wołowina z wieprzową szynką (jestem pewna, że byłby wspaniały z szynką i baraniną, ale nie chce mi się jeździć na drugi koniec Warszawy po owcę), ewentualnie, jeśli ktoś tak lubi, to może być indyk (ale myślę, że drób mniej pasuje do zdecydowanego smaku kiszonej kapusty)
*kiszona kapusta (w gramach tyle samo co mamy mięsa)
*dwie średnie cebule, dwie duże zielone papryki, 5 dużych pomidorów bez skórki (ewentualnie pomidory z puszki, ale ze świeżymi jest o wiele lepsze)
*niepełna łyżeczka świeżo zmielonego pieprzu, 3 liście laurowe, łyżka słodkiej papryki, niepełna łyżeczka mielonego kminku, szczypta płatków chilli, sól do smaku
*dwie czubate łyżki kaparów
*masło i trochę oleju do smażenia
*ewentualnie 300 ml kwaśnej śmietany


Na patelni rozgrzać olej i na dużym ogniu porządnie obsmażyć mięso. W garnku z grubym dnem rozgrzać kawał masła i zeszklić cebulę. Potem dodać pokrojone w grubą kostkę papryki i przesmażyć. Dodajemy do garnka mięso z patelni, a na patelnię wlewamy pół szklanki gorącej wody, mieszamy z pozostałymi na patelni przysmażelinami z mięsa i dodajemy do garnka (chodzi o to, żeby jak najwięcej smaku ze smażenia znalazło się w gulaszu). Dodajemy przyprawy (poza solą)  i dusimy całość ok. 30 min. Dodajemy kapustę i pokrojone w sporą kostkę pomidory. Dusimy na małym ogniu pod przykryciem przez godzinę, z tym, że po pół godzinie dodajemy kapary i dosalamy do smaku.
Według oryginalnego przepisu pod koniec, tuż przez podaniem należy wmieszać do gulaszu śmietanę. Nigdy tego nie zrobiłam, bo ukochany nie cierpi śmietany i mleka, a zabielenie gulaszu czy zupy miałoby ten skutek, że musiałabym, zjeść je sama : ) Bez śmietany już jest rewelacyjny, ja jednak jestem fanem kefirów, śmietany czy zsiadłego mleka. Czasem do tego gulaszu kładę sobie na talerz łychę gęstej, kwaśnej śmietany i wtedy to już w ogóle rządzi.

Gulasz z fotki jest ułomny, zawiera w sobie koncentrat pomidorowy zamiast pomidorów (co ujemnie wpłynęło na smak). Akurat nie miałam pomidorów, ani gdzie ich kupić, bo został zrobiony w ostatniej chwili, żeby było coś sycącego i rozgrzewającego na grudniowy wyjazd na działkę w celu drwalowania (ścięcia całkiem sporych, ok. 15-18m świerków, które przestały nas cieszyć, a zaczęły zawadzać i dawać o wiele za dużo cienia). Był smakowity bardzo, bo to wspaniały przepis, ale zdecydowanie lepszy jest z normalnymi pomidorami, a nie koncentratem. Ma też wtedy fajniejszy kolor, nie taki ceglasty. Na fotce z kawałkiem całkiem niezłej bułki, ale najlepszy jest ze świeżo ugotowanymi ziemniakami, takimi w całości, a nie tłuczonymi.

PS z dn. 30 czerwca 2012
Jeśli chodzi o fotki, to trochę po macoszemu potraktowałam ten przepis, a przecież jest jednym z moich ulubionych. Dlatego po pół roku dodam bardziej cywilizowane zdjęcie. Mój wczorajszy obiadek, ze szklaneczką zimnego kefiru obok.

środa, 25 stycznia 2012

Risotto z porem i ziemniakami

To moje drugie w życiu kulinarnym spotkanie z risotto. Znalezione na blogu Kwestia Smaku. Potrawa pyszna, kremowa, o wspaniałej konsystencji. Mniam. Pierwsze risotto było dyniowe (tu). To dzisiejsze, to raptem kilka prostych składników, ale razem dają wyrafinowany, smakowity efekt. Ukochany był zachwycony. Jak to zwykle u mnie bywa trochę zmieniłam przepis. Zamiast zwykłej oliwy jest oliwa, w której macerowały się kiszone cytryny (ta oliwa wspaniale pasuje i super podkręca smak, kolejny raz polecam zrobić kiszone cytryny choćby dla boskiej cytrynowej oliwy). Poza tym zmieniłam trochę proporcje płynów, jest więcej wina, a mniej bulionu.

Potrzeba:
*4 łyżki masła
*duża, grubo pokrojona cebula (pokroiłam grubiej, bo tak lubię bardziej, ale oczywiście możecie posiekać drobno jeśli tak wolicie)
*ok. 30 cm pora pokrojonego na talarki
*dwie łyżki oliwy z kiszenia cytryn (albo łyżka zwykłej, dobrej oliwy)
*trzy nieduże ziemniaki pokrojone w niewielką kostkę (max 0,5 cm)
*sól, niepełna łyżeczka świeżo zmielonego pieprzu, łyżeczka suszonego tymianku i niepełna łyżeczka suszonego estragonu, szczypta płatków chilli
*200g ryżu do risotto ( koniecznie takiego)
*1 i 1/2 szklanki białego wytrawnego wina
*ok. 2 szklanki warzywnego bulionu (ja dałam rozpuszczoną w dwóch szklankach wody kostkę knorra z oliwą i ziołami do gotowania ryżu i makaronów. Ta kostka nie udaje, że da się z niej zrobić domową zupę, jest do dodania do wody do gotowania ryżu i makaronów, bardzo fajnie doprawiona, lubię ją i polecam)
*świeżo starty pecorino (lub parmezan)


Na porządnej patelni z grubym dnem rozgrzewamy 3 łyżki masła, wrzucamy cebulę, przesmażamy. Dodajemy  oliwę, podgrzewamy, dodajemy pora pokrojonego w plasterki i chwilę przesmażamy. Dodajemy ziemniaki, przesmażamy chwilkę, dodajemy przyprawy i przesmażamy całość ok. 5 min. Warzywa odgarniamy na brzegi patelni, na środek dajemy łyżkę masła, roztapiamy, wsypujemy ryż, przesmażamy chwilę, mieszamy z masłem i jeszcze przesmażamy. Ryż powinien zrobić się lekko szklisty zanim zaczniemy dodawać do niego płyn. Mieszamy całą zawartość patelni, dolewamy wino, mieszamy. Jak ryż wchłonie wino dolewamy szklankę bulionu (gorącego), mieszamy. Po podgotowaniu próbujemy sos, ewentualnie doprawiamy solą (pamiętamy o wzięciu poprawki na ewentualną słoność bulionu). Jak potrawa wchłonie płyn, dodajemy resztę bulionu, mieszamy. Jeśli bulionu jest za mało można potem dodać trochę wody. Gotujemy risotto, aż ryż i ziemniaki będą miękkie (ryż ma być w środku twardawy i nie wolno go rozgotować na ciapę). Warzywa i ryż powinny być miękkie i otoczone kremowym sosem.
Gasimy gaz, przykrywamy pokrywką i zostawiamy na 3-4 min żeby odpoczęło. Nakładamy na talerze i posypujemy porządną warstwą startego pecorino.
Na fotce obiad w kubku może nie wygląda imponująco, ale to bardzo duży kubek i wbrew pozorom całkiem spora obiadowa porcja. Z tych proporcji wyszło danie dla trzech osób (lub dwóch mocno głodnych). Startego sera nie ma, bo akurat nie miałam w lodówce. Było przepysznie, ale z doświadczenia kulinarnego wiem, że z pecorino byłoby jeszcze smaczniej.


Przygotowanie risotto wymaga poświęcenia mu sporo uwagi, trzeba mieszać i cały czas mieć go na oku. Efekt jest jednak wspaniały, a poza tym to danie na szybko, na przygotowanie całego obiadu razem z krojeniem potrzeba raptem z pół godziny.

wtorek, 24 stycznia 2012

I znów o króliczych smutkach, czyli ropień szczęki znów w akcji

Niestety poprzednia seria zastrzyków (tu) pomogła raptem na trzy miesiące. Ropa kilka dni temu znów pojawiła się w oku. Apetyt też mocno spadł. Od przedwczoraj zaczęliśmy kolejną serię zastrzyków z antybiotykiem, tym razem dłuższą. Mam nadzieję, że nędzny ropień zostanie przytemperowany na o wiele dłużej. Nędzny ropień widoczny jest na zdjęciu RTG poniżej. Ponoć jest to zaciemnienie widoczne nad i pomiędzy 2 i 3 zębem (a powinny być między nimi białe pasemka). Porównując fotkę zdrowej strony wydaje mi się, że i ja widzę tego ropnia wśród szarych plam zdjęcia, ale pewna nie jestem.


A zdrowa strona wygląda tak:


Gościnnie na zdjęciu występuje też moja dłoń.
U psów, kotów czy ludzi taki ropień leczy się antybiotykiem, który te bakterie skutecznie wybija. Niestety oprócz bakterii ten antybiotyk zabija też króliki. U uszaków można stosować inny, który niestety całkiem kości z ropnia nie oczyści. W operacje dentystyczne na razie się nie bawimy. Trzeba by zwierzowi usunąć dwa lub trzy zęby z góry i ich odpowiedniki z dołu i wcale nie ma gwarancji, że to pomoże na dłużej. Dlatego na razie popróbuję jeszcze z zastrzykami. Zobaczymy co będzie.

A na koniec fotka Ziomka z normalnej perspektywy, nie ma kości, za to jest zwierz z futerkiem na wierzchu : ) Puchaty potwór w wieku bardzo młodym i w poprzednim mieszkaniu.


Trzymajcie kciuki za zwierza i za skuteczność zastrzyków. A jak czasem będziecie łykać jakiś alkohol ze znajomymi i będziecie przypadkiem pamiętać, to poświęćcie proszę z jeden toast za zdrówko królika. Kto wie, a nóż pomoże?

środa, 18 stycznia 2012

Gołąbki 2, tym razem z ziemniakami w środku

Gołąbki z wpisu, który pojawił się kilka dni temu (tu) tak naprawdę powstały z półtora miesiąca temu. Opublikowałam wreszcie wpis z ich udziałem ponieważ z piekarnika pachniały mi inne gołąbki. Tym razem eksperymentalne, bo z ziemniaczanym nadzieniem. Miałam zamiar zrobić gołąbki z kaszą gryczaną, ale jakoś tak w trakcie robienia zmieniłam zdanie i postanowiłam pofantazjować. Wyszły naprawdę smakowicie. Gołąbki te są już zjedzone, a ja zapomniałam zrobić im zdjęcia, więc to będzie pierwszy wpis bez fotki potrawy. Z wierzchu wyglądały jak najzwyklejsze gołąbki, a przecież każdy wie jak one wyglądają. Bardzo fajna alternatywa dla klasycznych mięsnych gołąbków. Zamiast zdjęć potrawy dostaniecie tym razem fotki z letniej wyprawy do ogrodu botanicznego w Powsinie (o wyprawie jesiennej już kiedyś wspominałam tu). A czemu akurat te? A bo tak.

Potrzeba:
*ok. 1,5 kg główkę włoskiej kapusty (do mięsnych wolę białą, do ziemniaczanych bardziej pasuje mi włoska, wybrać powinniście tą, która smakuje wam bardziej)
*ok. 0,5 kg ziemniaków
*2 jajka
*tarta bułka
*3 duże cebule, 6 ząbków czosnku, ok. 10cm kawałek pora
*sól, pieprz, 0,5-1 łyżeczka płatków chilli, 4-5 łyżek drobno posiekanych suszonych pomidorów, łyżka majeranku, 2 łyżki maggi
*drobno pokrojony, podsmażony boczek albo wytopione ze słoniny skwarki (fajnie podkręcają smak, ale spokojnie do pominięcia bez szkody dla potrawy)
*3/4 szklanki brązowej soczewicy
*dwie garście grubo pokrojonych włoskich orzechów
*na sos: krojone pomidory z puszki (albo świeże, bez skórki latem), koncentrat pomidorowy (ok. 150g), trochę oliwy, warzywna kostka rosołowa, 2 zgniecione ząbki czosnku, troszkę soli, pieprz, woda


W dużym garze zagotowujemy osoloną wodę, zmniejszamy gaz, ale nie wyłączamy. Z kapusty obieramy wierzchnie liście (i zostawiamy je), wykrawamy głąb, w miejsce po głąbie wbijamy widelec i wkładamy kapustę do gara. Obgotowujemy kolejno wybierając oddzielające się od główki liście.
Ziemniaki trzemy jak na placki ziemniaczane, dodajemy jajka, przyprawy, orzechy, opcjonalny boczek, połowę ze zgniecionych ząbków czosnku. Soczewicę zalewamy osolonym wrzątkiem i zostawiamy na ok. 5 min. po czym odcedzamy i dodajemy do nadzienia. Grubo pokrojoną cebulę (to ważne, grubo pokrojona daje przyjemniejszą konsystencję nadzienia, niż drobno posiekana) szklimy na maśle i dodajemy do ziemniaków. Na tej samej patelni co cebulę delikatnie przesmażamy plasterki pora i dodajemy do nadzienia. Też na maśle przesmażamy chwilę drugą połowę zgniecionego czosnku i też dodajemy do nadzienia. Wszystko dokładnie mieszamy i partiami dosypujemy do całości tartą bułkę, cały czas mieszając, aż do uzyskania gęstego nadzienia, którym da się nadziać gołąbki. W dużym naczyniu nadającym się do piekarnika układamy warstwę z wierzchnich liści kapusty. Zawijamy gołąbki (technika podobna jak w przypadku sajgonek tu) i ciasno układamy w naczyniu. Do miski kładziemy jedną lub dwie kostki rosołowe, polewamy łyżką oliwy i rozgniatamy widelcem na papkę. Dodajemy słoiczek koncentratu pomidorowego i mieszamy na gładką masę, dodajemy resztę składników sosu (poza wodą) i mieszamy. Uzupełniamy wodą (i mieszamy oczywiście) do takiej objętości, żeby sosem dało się zalać gołąbki tak, by wystawały tylko troszkę ponad sos. Myślę, że dobrze będą też smakować uduszone w warzywnym wywarze i podane z sosem grzybowym.
Wkładamy do nagrzanego do 180 stopni piekarnika na 1,5 godziny, a potem zajadamy z sałatką. Jak ktoś koniecznie musi mieć mięso do obiadu, to może być do nich schabowy albo jakaś pieczeń, albo wysmażone na chrupko plasterki boczku.


Czasem gdzieś po internecie krążą wzmianki o kapuście kiszonej w całych główkach. Nigdy takiej nie spotkałam, ale jestem pewna, że była by idealna do ziemniaczanych gołąbków. To na pewno jest pyszne połączenie. A może ktoś wie gdzie taką kiszoną główkę kapusty zdobyć? 

niedziela, 15 stycznia 2012

Kwiatki z królikiem w tle

Kupiłam kiedyś mocno zmarniałą orchideę na przecenie za 3zł. Nie tylko udało mi się kwiatka odratować, ale odwdzięczył się drugim już zakwitnięciem. Niby nie ma się czym chwalić, bo to jakaś malutka odmiana storczyka, kwiatki mają może z 1,5 cm średnicy. Z bliska jednak wygląda ślicznie, ma śmieszny pokrój (inny niż te klasyczne sklepowe storczyki), no i w ogóle taka mała rzecz, co poprawia mi humor na tym ponurym świecie : )


Różowość tła całkiem przypadkowa, to zasługa światełek na choince, której nie mam serca rozebrać, a przydałoby się bo trochę zawadza. Może niedługo zacznie się sypać, to decyzja będzie łatwiejsza ; )

A skoro już mowa o choince i światełkach. To już trzecie święta kiedy świecące się lampki na choince wymagają pewnych kombinacji. Oczywiście wszystko przez puchatego potwora i jego ostre zębiska, z którymi kable elektryczne nie mają szans. W tym roku plan na uniknięcie pieczonego królika jest taki:


Przy gniazdku do wysokości dostępnej dla królika zostały umieszczone fortyfikacje ze szmatki i taśmy klejącej. Dają one domownikom czas, żeby nakrzyczeć na potwora zanim zatopi zęby w cienkim kablu i zostanie usmażony przez prąd.

A teraz wracam do tematu kwiatków. Jeszcze trzy dni temu, zanim w Warszawie pojawił się mrozek i trochę śniegu znalazłam w balkonowej skrzynce taką niespodziankę. Ot, taki drobny wybryk natury zimową porą.


Latem na balkonie zawsze jest minimum jedna skrzynka z bratkami, bo Ziomek bardzo te kwiatki lubi. Nie tylko bratki zresztą, stokrotkami, żółtymi mniszkami, kwiatami lipy, chabrami uszak też nie gardzi, a największym przysmakiem są płatki malwy, dzikiej róży, słonecznika i nasturcji. Zimą jeśli pani w trakcie wizyty w zoologicznym ma akurat dobry humor to kupuje królikowi w prezencie mieszankę suszonych płatków kwiatów. To tylko namiastka świeżych kwiatów, ale tymi suszonymi będzie się musiało zwierze zadowolić aż do wiosny. A na koniec fotka ostatnich sekund kwiatka, po uważnym wpatrzeniu się widać brzeg płatka jeszcze wystający z pyszczka : )


W tym roku postaram się wyhodować na balkonie nasturcje, bo w wakacje próbowałam tych kwiatów. Nie tylko ładnie wyglądają, ale są naprawdę smaczne do sałatek. W smaku są trochę podobne do kiełków rzodkiewki z nutą włoskich orzechów. No i spróbuję w tym roku zrobić choć słoiczek konfitur z płatków róży, i syrop z kwiatów czarnego bzu, no i może syrop fiołkowy.

piątek, 13 stycznia 2012

Klasyczne gołąbki

Najpierw trochę mojego blablania, mam nadzieję, że będzie mieli ochotę przeczytać. Jeśli nie, to możecie od razu przejść do przepisu na gołąbki.

Zanim jakieś półtora roku temu wprowadziłam się na Targówek "moim" bazarkiem był bazar na Szembeka. Teraz już tam nie bywam, bo to daleko, ale jest jedno stoisko za którym tęsknię. Jest tam wesoła mięsna budka, w której ongiś bywałam.  Mięso sprzedają tam na zmianę ze dwie młodsze panie i ze trzy panie po czterdziestce, a za ladą i paniami jest zasłonka, a za zasłonką zakrwawione zaplecze gdzie jest wesoły pan z dużym, ostrym tasakiem i nożem trybownikiem (tych panów to jest kilku, ale każdy z nich wygląda właściwie tak samo). Do tej budki przyjeżdżają świeżutkie, niedawno zabite zwierzęta w półtuszach. Panowie z tasakami czasem zapominają o zasunięciu zasłonki, co wprawia w pewną konsternację tych klientów, którzy usiłują zapomnieć, że kotlety na naszych talerzach, to nie rosną na drzewach, ale są zrobione ze zwierząt, które kiedyś były żywe. Panowie z zaplecza i panie sprzedawczynie mają trochę dziwne poczucie humoru. Potrafią przerzucać się celnymi i trochę makabrycznymi "żartobliwymi" uwagami, szczególnie kiedy jakaś bardziej wrażliwa pani kupująca mięsko na schabowe jęknie na widok scenerii za akurat odsuniętą zasłonką. W tej budce można kupić albo zgrabny kawałek mięsa z lady albo opisać jaki kawałek, by się chciało i pan z nożem i tasakiem wycina z półtuszy dokładnie to, co chciałoby się kupić. W powszedniej ofercie są nie tylko świnie i krowy, ale także cielaki oraz baranina i jagnięcina.
Teraz moim bazarkiem jest bazarek na Trockiej i niestety nie ma tu takiej opcji. Ludzie tutaj kupują tylko klasyczne kawałki wieprzowiny, wołowina jest raptem w dwóch budkach, a o owcach mogę tylko pomarzyć.  Jest tu jednak mięsna budka, która osładza mi trochę brak tej wyżej opisanej szmbekowej. Mięso jest zawsze świeże, świnie przyjeżdżają w półtuszach, krowy w kawałkach, a czasem zdarzy się nawet kawałek cielęciny. Sprzedawcami są starsza pani i starszy pan, małżonkowie ze sporym stażem, którzy mimo upływu lat odnoszą się do siebie z dużym szacunkiem i sympatią, to nie tylko długoletni mąż i żona, ale także nadal przyjaciele. Tylko pozazdrościć. Pan sprzedawca chyba kiedyś nie był dostatecznie uważny przy pracy z tasakiem, bo u lewej ręki nie ma trzech palców. Budka ta ma jeden plus, coś czego brakuje szembekowej. To maszynka do mielenia mięsa. Można wybrać sobie ładny kawałek mięsa w całości i poprosić o jego zmielenie. Takie mięso mielone jest bez porównania lepsze od tego kupionego od razu jako mielone. I na kotlety, i na gołąbki.

No i w końcu przechodzimy do właściwego tematu gołąbkowego. Przepis to kompilacja przepisu mojego taty oraz pań z bazarku na Trockiej (tej z budki mięsnej i tej, która sprzedawała kapustę : )
Potrzeba (na prawie wypełniony garnek 5 litrowy, to naprawdę dużo gołąbków, część zamroziłam, żeby było co jeść jak nie będzie mi się chciało nic gotować, ani iść do sklepu):
*duża, biała kapusta (ja wolę zwykłą, białą, ale może być włoska, jeśli tak wolicie)
*350g mielonej wieprzowiny i 350g mielonej wołowiny
*dwie duże cebule, posiekane
*4-5 ząbków czosnku, zgniecione
*2 jajka
* niepełna szklanka kaszy gryczanej (u mnie niepalona)
*sól, pieprz, łyżka majeranku, chlust maggi, pół ćwiartki kiszonej cytryny drobniutko posiekanej (opcjonalnie, ale naprawdę warto) 
* na sos do duszenia: koncentrat pomidorowy, trochę oliwy i kostka rosołowa, woda, sól, pieprz, zgnieciony ząbek czosnku, oregano


W dużym garze zagotowujemy osoloną wodę, zmniejszamy gaz, ale nie wyłączamy. Z kapusty obieramy wierzchnie liście (i zostawiamy je), wykrawamy głąb, w miejsce po głąbie wbijamy widelec i wkładamy kapustę do gara. Obgotowujemy kolejno wybierając oddzielające się od główki liście. Ostrym nożem skrawamy z wierzchu wystającą część głównego nerwu każdego liścia. Kaszę zaparzamy zalewając wrzątkiem, zostawiamy na chwilę i odcedzamy. W misce mieszamy mięso, maggi, czosnek, podsmażoną na maśle cebulę, cytrynę (z kiszoną cytryną trzeba bardzo uważać, żeby nie przesadzić, bo całość będzie smakowała głównie cytryną), jajka, sól, pieprz, kaszę, majeranek. Kiszona cytryna do tradycyjnych gołąbków niezbędna nie jest, ale bardzo pasuje, pozytywnie podkręca smak, więc polecam. Nadziewamy liście farszem. Ja zawijam gołąbki tak jak papier ryżowy na sajgonki tylko trochę bardziej rozsmarowuję nadzienie po liściu (tu). Garnek z grubym dnem wykładamy wierzchnimi liśćmi kapusty, układamy ciasno gołąbki. Do miski kładziemy 1 lub 2 kostki rosołowe, polewamy łyżką oliwy i rozgniatamy widelcem, dodajemy resztę składników sosu i dokładnie mieszamy. Wody dajemy tyle, żeby mieć dość sosu do zalania gołąbków (powinny prawie nie wystawać znad sosu). Przykrywamy jeszcze wierzchnimi liśćmi kapusty. Dusimy na małym ogniu ok. 1,5 godziny.


Do podania zrobiłam jeszcze dodatkowo esencjonalny pomidorowy sos (na patelni rozgrzewamy masło, podsmażamy zgnieciony czosnek, dodajemy koncentrat pomidorowy lub w delikatniejszej wersji posiekane pomidory z puszki, solimy troszkę, pieprzymy, przesmażamy, polewamy gołąbki). Na zdjęciu samotny gołąbek na kolację, ale na obiad będzie świetny z ziemniakami i surówką.

Smacznego

poniedziałek, 9 stycznia 2012

Łosoś z sezamem pieczony


Pyszny przepis na świeżego łososia i banalnie łatwy w wykonaniu. Inspirowany tym postem ze smakowitego bloga kwestia smaku. W moim przypadku przepis bardzo uproszczony, taki do zrobienia na szybki obiad lub kolację z pajdą dobrego, świeżego chleba albo pieczonymi ziemniakami (hmn... u mnie jak zwykle z chlebkiem, bo po prostu lubię go strasznie jako skrobiową część posiłku, ale to musi być dobry chleb, a nie byle jaki supermarketowy).
Potrzeba:
*kawałek łososia
*olej sezamowy, oliwa, sól, pieprz, biały sezam
*koperek, cytryna

Naczynie do zapiekania smarujemy oliwą, kładziemy kawałki łososia. Rybę skrapiamy oliwą i olejem sezamowym (z tym sezamowym olejem to ostrożnie, bo to jedna z tych rzeczy, co to jest bardzo aromatyczna i w nadmiarze może całkiem zdominować smak całego dania). Posypujemy solą i pieprzem, na to sypiemy zwartą warstwę nasion sezamu. Pieczemy ok. 15 min. w 200 stopniach. Układamy na talerzu, posypujemy posiekanym grubo koperkiem, obok kładziemy ćwiartkę cytryny do wyciśnięcia na rybkę.


Jako część skrobiowa zamist chleba może wystąpić ryż lub ziemniaki. Jako sałatka pasować będzie po prostu pomidor (+sól, pieprz, ocet balsamiczny i oliwa) albo sałata z prostym winegretem (wymieszane z sobą oliwa, ocet, sól, pieprz, musztarda) albo seler naciowy pokrojony w plastry (+ majonez, zgnieciony ząbek czosnku, ocet balsamiczny, sól, pieprz, posiekane orzechy włoskie), itp.
Kiedy wykorzystałam filet ze skórą, to skóra została na naczyniu do zapiekania, a samo mięsko przeniesione na talerz było wilgotne i pysznie soczyste (ukochanemu bardziej smakowało). Jak tak samo zapiekałam kawałki łososia bez skóry, to całość była soczysta, ale na dnie naczynia zostały do wyskrobania pyszne, przypieczone kawałeczki łososia, które strasznie zasmakowały mi. Kawał łososia bardziej soczysty ze skórą czy przypieczony bez skóry, to już wasza decyzja. Obie wersje pyszne i polecam.

poniedziałek, 2 stycznia 2012

Pepparkakor, czyli idealne pierniczki na choinkę i nie tylko

W ramach postanowień noworocznych postanawiam, że nie będę w postach obiecywać, że "jutro" czy "niedługo" opublikuję jakiś konkretny przepis. Między świętami, a sylwestrem miałam wolne w pracy i obiecałam opisać kilka świątecznych przepisów. I co? Okazało się, że wybyłam z domu do miejsca gdzie internet ani w powietrzu nie lata ani kablem nie wędruje, a jak już byłam w zasięgu cywilizacji, to i tak nie miałam czasu na pisanie bloga. Z tych wszystkich wigilijnych przepisów co to miały się pojawić będzie tylko jeden. Przepis na wspaniałe pierniczki, pyszne nie tylko na święta, ale i do porannej kawy latem. Świetne na choinkę, ponieważ nie rosną i nie tracą kształtu. Ciastka rodem ze Szwecji, które w Ikei pojawiają się w sprzedaży przed świętami, ale o wiele fajniej i taniej jest zrobić je w domu.

Przepis zaczerpnięty ze trzy czy cztery lata temu z jakiegoś bloga, ale nie pamiętam którego i zmodyfikowany do mojego smaku.

Potrzeba:
*100g melasy, 100g masła, 100g cukru pudru
*375g pszennej mąki, 1 łyżeczka cynamonu, 1/4 łyżeczki proszku do pieczenia, 1,2 łyżeczki mielonych goździków, 2 łyżki przyprawy do piernika dr. Oetkera (koniecznie tej! ma inny skład niż tradycyjne)
*jajko
*2-3 łyżki startego świeżego imbiru



Składniki z pierwszej gwiazdki roztapiamy w garnuszku na małym ogniu, uważając żeby nie przypalić. Składniki z drugiej gwiazdki przesiewamy przez sitko do miski i mieszamy. Dodajemy do miski roztopione masło i resztę, jajko i imbir, dokładnie wyrabiamy ciasto. Powinno wyjść zwarte i dość lepkie. Ciasto zawijamy w folię i wkładamy do lodówki na min. 2-3 godziny. W lodówce roztopione składniki stężeją, ciasto przestanie być lepkie i można je będzie rozwałkować. Ciasto z lodówki dzielimy na kawałki, kawałki rozwałkowujemy jak najcieniej, max. 3mm grubości i wycinamy dowolne kształty. Wałek trzeba natrzeć mąką, bo inaczej ciasto będzie się do niego lepić.


Pieczemy w 180 stopniach, ok 8-10 min. Trzeba uważać, bo łatwo się przypalają (efekt chwili nieuwagi widać na fotce, to te czarnawe pierniczki, niestety te przypalone okazały się zbyt gorzkie, żeby je ze smakiem zjeść).
Po ostudzeniu polukrować (choć mi podobają się na choince bez lukru, więc nie ozdabiałam).
Jak robimy poza świętami, ot tak, do podjadania czy do kawy, to można je ozdobić roztopioną czekoladą zamiast lukru.
Kawałek długopisu widoczny na zdjęciu spełnia istotną rolę w pierniczkach robionych na choinkę, służy do wycinania malutkich dziurek na nitkę : )

niedziela, 1 stycznia 2012

Noworoczne menu (carpaccio, soba z sezamem i sałatka owocowa z whisky)

Zdrowia i wszelakiego najlepszego w Nowym Roku Wam życzę (no i królik Ziomek, i ukochany też : )

W tym roku z ukochanym zrobiliśmy sobie przerwę od imprez sylwestrowych. Spędziliśmy noc sylwestrową w domciu przed telewizorem. Ok. 23 czas nadszedł na kolację. Właściwie to nie miałam zamiaru pisać o moim sylwestrze, ale że z tej kolacji jestem zadowolona, to się na blogu jednak pojawiła. Nie są to propozycje dań imprezowych dla większej ilości osób, ale na smaczny obiad we dwoje albo dla mniejszego grona znajomych jest super.

Carpaccio
Potrzeba: świeża, dobra wołowina, sól, pieprz, dobra oliwa, ocet balsamiczny oraz chleb, czosnek, masło, kapary.
To moje pierwsze carpaccio w kulinarnym życiu i na pewno nie ostatnie. Teoretycznie to robi się go z polędwicy wołowej, ale wcale nie miałam carpaccio w planach. Do zupełnie innych celów nabyłam naprawdę ładny kawałek zrazowej wołowiny. Kawałek tak ładny, że szkoda go było w całości przerabiać termicznie i część postanowiłam zjeść na surowo. Nie pożałowałam.

Świeżą wołowinę wkładamy na krótko do zamrażarki (ma się zmrozić tylko po brzegach, żeby było łatwiej kroić, ale nie w środku) i kroimy ostrym nożem na cieniutkie plasterki. Układamy na talerzu, skrapiamy dobrą oliwą i octem balsamicznym, solimy, posypujemy świeżo zmielonym pieprzem (ja dałam ocet balsamiczny osobno, co by doprawiać nim wedle uznania). Do tego były grzanki maślano-czosnkowe (kromki chleba smarujemy zgniecionym czosnkiem, podpiekamy i gorące smarujemy masłem) oraz kapary.

Soba z sezamem
Potrzeba: soba, czarny i biały sezam, sól, pieprz, masło, olej sezamowy, szczypiorek.


Uwielbiam japoński makaron gryczany Soba. Na początku potraktowałam go nieufnie mając w pamięci dietetyczne, gryczano-razowe spagetti (oj, marne doświadczenie), ale fakt jest taki, że w sobie zakochałam się od pierwszej nitki. Niestety nie jest tani, ale czasem nie mogę się powstrzymać.
Gotujemy makaron w osolonym wrzątku (uważamy żeby nie rozgotować!). Na suchej patelni delikatnie podprażamy sporo czarnego i białego sezamu, jak troszkę się zrumieni i zacznie pachnieć zmniejszamy ogień i mieszając rozpuszczamy kawałek masła. Dorzucamy sobę, dodajemy pieprz, kilka kropli oleju sezamowego, ewentualnie solimy, chwilę przesmażamy. Na talerzu posypujemy szczypiorkiem.
Jeśli przed daniem ciepłym nie wystąpiła przystawka w postaci talerza surowego mięsa, to do takiego makaronu pasować będą krewetki, łosoś czy inna morska ryba albo mięsa, które smakowo pasują do sezamu (np. drób). Bardzo dobrze będzie smakować też z grillowanym lub smażonym tofu.

Sałatka owocowa z whisky
Potrzeba: spore jabłko i gruszka, garść włoskich orzechów, sok z jednej pomarańczy, sok z połowy limonki lub cytryny, kieliszek (20ml) whisky lub nawet lepiej brandy, brązowy cukier.
 
Jabłko i gruszkę obieramy i kroimy w dość drobną kostkę. Siekamy orzechy. Wkładamy to do miski. Mieszamy sok z pomarańczy i limonki z alkoholem i cukrem (dosładzamy do smaku, u mnie dwie łyżki brązowego cukru). Wlewamy do owoców, mieszamy, odstawiamy do lodówki na dwie godziny do przegryzienia. Sałatka wyszła pysznie, ale whisky okazała się alkoholem troszkę za ostrym. Następnym razem zaopatrzę się w brandy, jest mniej ostra w smaku i bardziej aromatyczna.

Kolacji towarzyszyło martini z sokiem z cytryny, lodem i gazowaną wodą.
O północy oglądaliśmy z okna na czwartym piętrze fajerwerki wystrzelone przez warszawiaków z Targówka, Zacisza, Białołęki i Marek (ładne to bardzo było, dziękujemy : ) Szczególne podziękowania należą się komuś (kto pewnie nigdy na bloga nie trafi i tego nie przeczyta ;), kto puścił z 10 pięknych rakiet jakoś z 20 min po północy, kiedy całe widowisko właściwie już się skończyło. Złociste fajerwerki  najpierw wybuchały w wielką kulę, a potem każdy z rozbryzgów wybuchał jeszcze raz swoją własną kulką. Były puszczane dość szybko jeden po drugim, a dwa ostatnie prawie jednocześnie, co dało naprawdę wspaniały efekt.


A na ostatnim zdjęciu noworoczne śniadanie, wietnamska zupa pho z wołowiną (to do niej została zakupiona wołowina występująca w carpaccio). Jest to pyszna i aromatyczna zupa. Przy okazji to jedno z tych dań, które świetnie sprawdzają się jako kacowy stawiacz na nogi (choć akurat w tym roku, to mój pierwszy 1 stycznia bez kaca od wielu lat :). Przepisu na razie jeszcze nie ma, bo choć zupa wyszła smaczna, to nad recepturą muszę jeszcze popracować. Pojawi się na blogu, jak lepiej opracuję przepis.

Smacznego w 2012 : )