.

.
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Boże Narodzenie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Boże Narodzenie. Pokaż wszystkie posty

sobota, 31 grudnia 2016

Kompot z suszu, wersja na deser (nie tylko w Wigilię)


Do tej pory był tylko klasyk, jako napój.
Tym razem na wigilijny stół zrobiłam w dwóch wersjach, jedną do picia, drugą na deser, opcję słodszą i gęstą od smakowitych owoców, z migdałami.
Wyszedł może niezbyt urodziwy, ale tak smakowity i aromatyczny zimowy deser, że dokupiłam na targu suszu (po świętach był w cenie promocyjnej ;) i zapakowałam kompot w słoiki, żeby cieszyć się nim też w styczniu i lutym.
Zajadamy schłodzony lub na ciepło, np. na rozgrzewkę po zimowym spacerze.
Niezły patent na zdrowy podwieczorek dla dzieci.

Potrzeba:
- po ok. 150g suszonych jabłek i gruszek (takich ze skórką i ogryzkiem)
- suszona wędzona gruszka i garść wędzonych śliwek z pestkami
- paski skórki z pomarańczy, ścięte bez białej warstwy (z ok. 1/3 średniej wielkości pomarańczy)
- łyżeczka goździków, większa laska cynamonu
oraz
- po kubku (300ml) migdałów*, suszonych moreli, suszonych śliwek bez pestek, suszonych jabłek połamanych na nieduże kawałki (takich ładniejszych, bez ogryzków)
- po pół kubka suszonej żurawiny i rodzynek
- 2-3 laski wanilii** lub torebka cukru wanilinowego/waniliowego
- 2 czubate łyżki aromatycznego miodu (np. gryczany, spadziowy)
- puszka brzoskwiń wraz z syropem
- co tam jeszcze lubicie, u mnie suszone wiśnie, mogą być też figi, daktyle, orzechy włoskie, itp.

Zalewamy w garnku pierwsze cztery pozycje z listy składników 3 litrami zimnej wody i gotujemy na niedużym ogniu pół godziny od zawrzenia. Zostawiamy pod przykryciem na kilka godzin (najwygodniej na noc), żeby spokojnie ostygł i naciągnął smak.
Cedzimy przez gęste sitko, dodajemy całą resztę składników poza brzoskwiniami i znów gotujemy pół godziny od zawrzenia, na sam koniec dajemy brzoskwinie (warto pokroić je na mniejsze części, najwygodniej ćwiartki) wraz z syropem. Próbujemy, ewentualnie dosładzamy (ale prawdopodobnie nie będzie trzeba, słodki syrop z brzoskwiń i miód powinny wystarczyć), odstawiamy do wystudzenia i przegryzienia się znów na kilka godzin.
I można zajadać.
Jeśli zaczęliśmy poprzedniego dnia wieczorem, to będzie gotowy akurat późnym popołudniem na wigilijny stół.


Ale... kiedy dłużej postoi zrobi się gęstszy i smakowitszy, po tygodniu zamknięcia w słoikach całość pysznie się przegryzie.
Jeśli chcecie jak ja zrobić zapas w słoiki, to (jak to z innymi przetworami) po tym kilku-kilkunastogodzinnym odpoczynku zagotowujemy całość jeszcze raz, gotujemy przez chwilkę na większym ogniu, po czym zmniejszmy gaz na minimum i wrzący pakujemy w czyste słoiki, zakręcamy i stawiamy słoiki do góry dnem do ostygnięcia.
Z trzech partii, które zrobiłam, każda wyszła ciut inna, susz pochodził z różnych źródeł, do jednej dałam najzwyklejszy cukier wanilinowy. Jednak nie ma co tu się przejmować brakiem powtarzalności, za każdym razem wyszło pycha.

*Dałam ze skórką, nie przeszkadza mi, a dodaje całości aromatu, ale jeśli wolicie oczywiście można dać migdały bez skórki.
**Użyłam samych skórek z waniliowych strączków, cenne ziarenka ze środka znalazły się wcześniej w serniku.

PS jeśli zrobicie sobie zimowy zapas, to najlepiej zjeść go w ciągu 2-3 miesięcy, czyli właśnie zimą, kiedy takie smaki jemy najchętniej. Nie jest to przetwór do przechowywania przez lata, bo w dłuższym czasie zmienia się w breję, smaki mieszają się za bardzo, szczególnie tracą na tym orzechy. Jeden słoik znalazłam przypadkiem latem ;)

sobota, 17 grudnia 2016

Karp bez ości, czyli klopsiki w sosie (np. pomidorowym)

Kto lubi ryby, ale nie lubi grzebać się w ościach? Albo ma do nakarmienia rybolubne dziecko, za małe żeby uważać na ości?
To przepis właśnie dla Was, o ile posiadacie maszynkę do mielenia mięsa.

Klopsiki z karpia powstały w zeszłym roku z potrzeby bezostnej wersji karpia dla dziecka i okazały się tak smakowite, że weszły do naszego zwykłego zimowego menu, nie tylko w wigilię.

W wersji świątecznej polecam w sosie piernikowym, na co dzień u nas najlepiej "schodzą" w sosie pomidorowym, klasycznym lub w stylu węgierskim z papryką. Bardzo smaczne są też w sosie pieczarkowym, nawet takim z torebki.
Potrzeba:
(na 2 dni, 2 os. plus dzieć)
-dwa płaty z karpia,
-mała cebula,
-jajko,
-2 kromki chleba i bułka tarta,
-sól, pieprz, majeranek (nieczubata łyżka)
-sos na jaki akurat mamy ochotę*


Z płatów ostrym nożem zdejmujemy skórę** i wycinamy lub wyciągamy obcążkami te najgrubsze ości-żebra (małymi, tymi śródmięśniowymi nie musimy się przejmować). Mięso mielimy (na sitku 2mm) i kończymy kromką chleba (no wiecie, jak maszynka zacznie wypluwać sam chleb znak to, że całe mięso już przeszło). Mielimy jeszcze raz (na wszelki wypadek, jakby się jakiś fragment ości śmiał zaplątać) pod koniec wrzucając cebulę i znów kończąc kromką chleba.
Dodajemy jajko, sól, pieprz, roztarty w palcach majeranek (będzie bardziej aromatyczny) i dokładnie wyrabiamy masę, najłatwiej najpierw łyżką potem ręką, aż będzie łatwo utoczyć nie lepiące się do rąk, nieduże kulki (jeśli masa będzie zbyt rzadka dodajemy wedle potrzeby tartej bułki).
Klopsiki obsmażamy na ostrym ogniu z obu stron na złoty kolor (mielony karp to mięso tłuste i lepkie, klopsiki grzecznie trzymają się kupy, nie ma problemów z obracaniem).
Obsmażone kulki wrzucamy do garnka z takim sosem, na jaki akurat mamy ochotę i dusimy na wolnym ogniu 15-20min.

Posypujemy zieleniną i podajemy z chlebem, ziemniakami lub frytkami, z makronem (np. szerokimi wstążkami albo japońskim gryczanym makaronem soba).
Odgrzane na drugi dzień smakują równie dobrze.
Można też zrobić więcej i gotowe klopsiki z sosem zamrozić, co by mieć później ekspresowy obiad.



*Tutaj klopsiki nurzają się w sosie jak do ryby po grecku (ze słoika zrobionego latem).
A recepta na najprostszy sos pomidorowy jest taka: na patelni przesmażyć na oliwie drobno posiekaną cebulę i czosnek, zalać przecierem pomidorowym, wsypać suszony tymianek, sól i pieprz i gotować, aż trochę odparuje i zgęstnieje.
**Mielone mięso z karpia smażymy już bez skóry, więc ma mniej intensywny karpiowy zapach niż usmażone dzwonka czy płaty. Jeśli to dla Was wada i wolicie, żeby karpia wyraźnie było czuć karpiem razem z mięsem zmielcie też tą jasną, miękką skórę z brzucha ryby. Zmieli się na gładko, nie będzie jej czuć między zębami, a karpiowy aromat będzie wyraźniejszy. Osobiście robię różnie, raz ze skórą, raz bez, w zależności od rodzaju sosu.

wtorek, 18 marca 2014

Owocowy wege bigos


Efekt bardzo smakowity i aromatyczny, kwaśny i słodkawy jednocześnie, z wyczuwalną nutką śliwek i miodu. Właściwie to wyszedł mi lepszy niż niejeden tradycyjny bigos z mięsem.
Trzeba go zrobić dzień wcześniej, żeby zdążył się przegryźć, bo zaraz po ugotowaniu nie jest taki dobry.
Ilość składników jest podana na wielki gar, tak żeby było na dwa obiady odrazu i jeszcze do zamrożenia (na fotce jest w litrowym kubełku, gotowy do wrzucenia do zamrażalnika).


Potrzeba:
-1,5 kg kapusty kiszonej,
-3 cebule,
-6 dużych ząbków czosnku,
-2 jabłka (takie raczej słodkie),
-2 gruszki,
-paczka (200g) suszonych śliwek*,
-duża garść suszonych grzybów,
-puszka krojonych pomidorów,
-1-3 łyżki ciemnego miodu, gryczanego lub spadziowego,
-1-2 łyżki wędzonej słodkiej papryki, 7 liści laurowych, łyżka ziarenek ziela angielskiego, łyżka jagód jałowca, łyżka majeranku, łyżeczka mielonego kminku, łyżka świeżo zmielonego czarnego pieprzu, ewentualnie sól lub chlust maggi (ale prawdopodobnie wystarczy słoność kapusty i nie trzeba dodawać soli),
-opcjonalnie orzeszki piniowe do podania

Grzyby zalewamy wrzątkiem, odstawiamy. Kapustę wrzucamy do gara z grubym dnem (sok spod kapusty na wszelki wypadek zostawiamy, gdyby w trakcie gotowania okazało się, że bigos jest za mało kwaśny). Gruszki i jabłka kroimy w niezbyt drobną kostkę (jeśli nie mają woskowanej skórki, to nie obieramy), śliwki siekamy, czosnek kroimy w plasterki i ładujemy do gara razem z puszką pomidorów.
Cebule kroimy w półplasterki i przesmażamy na maśle, dobrze jeśli część cebuli mocno się zrumieni i dodajemy do garnka razem z masłem.
Grzyby lądują w garze razem z wodą w której się moczyły, jeśli są w zbyt dużych kawałkach to można je przesiekać.
Dodajemy przyprawy (poza miodem), mieszmay dokładnie i wstawiamy na gaz. Gotujemy 1,5-2 godziny na małym ogniu, mieszając od czasu do czasu. Pod koniec gotowania dodajemy miód, po łyżce, do smaku w zależności od kwaśnościa kapusty.
Pożeramy z pieczywaem lub świeżo tłuczonymi ziemniakami.
Smacznie będzie jeśli tuż przed podaniem posypiemy porcję bigosu podprażonymi na suchej patelni orzeszkami piniowymi. Nie za dużo, bo są bardzo aromatyczne.

Bigos inspirowany tym przepisem. Zmodyfikowany, bo nie miałam chęci na nic mięsnego, a do tego w taką pogodę nie chciało mi się iść na zakupy po brakujęce składniki.
*Osobną sprawą jest brak wędzonych śliwek, ku mojemu niezmiernemu smutkowi mieszkając w Wawce bardzo trudno je dostać. Jeśli jednak je macie to oczywiście zamieniamy wędzoną paprykę na zwykłą, a zwykłe suszone śliwki na garść wędzonych.

wtorek, 18 grudnia 2012

Potrawy świąteczne

Podobnie jak w zeszłym roku, tak i w tym nie bardzo mam czas świąteczne gotowanie i pieczenie czy robienie ozdóbek. Na szczęście jeszcze jeżdżę na świąteczne kolacje po rodzince, więc jest bezstresowo, nie mam na głowie przygotowania świąt.

Inna sprawa, że jako pracownik galerii handlowej mam "świątecznej atmosfery" powyżej uszu. Kiedy wracam do domu mam ochotę raczej zrobić szybki obiad, a  potem usiąść spokojnie w fotelu z fajną książką i kubkiem gorącej herbaty albo butelką dobrego piwa niż zapełniać dom świątecznymi ozdóbkami. Świąteczne hity niestety kojarzą mi się raczej z całymi stadami ludzi biegających po centrach handlowych z obłędem w oczach, warczących na siebie nawzajem i na sprzedawców. Tu pozdrowienia np. dla pana, który wpada do pierwszego od wejścia na sklepu i naskakuje na pracownika, że to skandal, że powinniśmy coś z tym zrobić, bo on tyle czasu nie mógł nigdzie zaparkować i to żałosne, że galeria nie ma większego parkingu. Trochę żałuję, że nie odpowiedziałam panu, że bardzo przepraszam, obiecuję poprawę i po pracy wezmę szpadel i taczkę z kostką brukową i powiększę parking... Pozdrawiam też serdecznie miłą panią, która oburzyła się straszliwie (no bo jak to! kolejka jest! ona była pierwsza!), kiedy poprosiłam do kasy ze środka kolejki panią w zaawansowanej ciąży. I tak bez przerwy przez cały ostatni weekend... Ktoś powinien zrobić jakieś ciekawe badania socjologiczne o ogromnym wzroście agresji występującym w populacji ludzkiej przez dwa tygodnie przed świętami Bożego Narodzenia.

No, ponarzekałam sobie, ale wcale to nie oznacza, że nie lubię świąt. Przeciwnie, jutro lub pojutrze będę kupować choinkę (którą od najmłodszych lat strasznie lubię ubierać), na pewno zrobię też jakiś świąteczny stroik. Prezenty czekają w szafie ubrane w kolorowy papier. Uwielbiam świąteczny, świerkowy zapach w domu i same święta, tradycyjne potrawy i spotkania z rodzinką.

Może w 2013 uda mi się spokojnie przez cały rok opracować i napisać wigilijne wpisy, które sobie zapiszę i które potem będę dumnie publikować przed świętami. A na razie linki do kilku przepisów idealnych na bożonarodzeniowy stół, które już znalazły się na blogu.

środa, 5 grudnia 2012

Carbonade, czyli wołowina po flamandzku, czyli wreszcie koniec listopada pełnego wrażeń

Tak... listopad w tym roku to był czas pełen wrażeń; skręciłam sobie nogę; zginął śmiercią nagłą i tragiczną mój śmieszny, stary, granatowy VW Golfik (na szczęście samochodzina stanął na wysokości zadania i choć sam życie oddał, to ludziom w środku nic się nie stało); po raz pierwszy przejechałam samochodem na raz więcej niż 100km (czyli świeżo zakupionym, nieznanym autem 430km z Legnicy, było dość strasznie); Ukochany miał drobną przygodę z nadziewaniem się na podstępnie wystającą rurę i z całkiem poważnym szyciem w szpitalu; ja miałam wątpliwą przyjemność zwiedzania różnych urzędów w celu zarejestrowania samochodu świeżo sprowadzonego z Niemiec; Ziomkowi znów zaczęło łzawić oko, ale zbyt źle na razie nie jest...
Jak na moje spokojne, nudnawe życie, to naprawdę dużo się działo jak na jeden miesiąc, mam cichą nadzieję, że grudzień będzie o wiele nudniejszy.

A skoro powróciła mi chętka na pisanie, to będzie danie naprawdę popisowe.
Wspaniale rozgrzewa i syci po powrocie do domu z zimnego dworu, a dzięki piernikowym nutom świetnie będzie pasować na świątecznym stole.

Przepyszny, aromatyczny, rozgrzewający, rewelacyjny gulasz wołowy na ciemnym piwie, ściągnięty z bloga Belgia od Kuchni (tu), choć sam przepis jest za naszym, polskim Makłowiczem.

Przepis z serdecznym pozdrowieniem dla Clement'a, na razie jedynego Belga, którego poznałam osobiście.

Potrzeba:
  • 1kg wołowiny bez kości (np. zrazowa)
  • 3 cebule
  • masło
  • gałązka tymianku, dwa liście laurowe
  • 2 butelki ciemnego piwa (u mnie 0,5l Karmi i 0,5l Żywca Portera)*
  • łyżka cukru trzcinowego (a najlepiej oryginalnego cassonade, jak przypadkiem mamy)
  • 2 łyżki octu z czerwonego wina
  • 2 łyżki musztardy (najlepiej takiej ostrzejszej, np. rosyjskiej)
  • 3 pierniczki katarzynki (albo gruba kromka piernika, albo gruba kromka ciemnego pieczywa i trochę przyprawy do piernika, albo kilka speculosów jeśli takie mamy)

Mięso kroimy w małą kostkę (ok. 1 cm), mieszamy z solą i pieprzem. Cebulę kroimy (nie musi być zbyt drobno). Przygotowujemy porządny gar z grubym dnem (albo zwykły garnek, ale wtedy musimy uważać, żeby nam się nie przypaliło i bardzo często mieszać). Na patelni rozgrzewamy masło i partiami obsmażamy wołowinę, 1 kg mięsa powinniśmy podzielić na 3-4 porcje (każdą podsmażoną partię przekładamy do gara, a na patelnię wrzucamy z nowym kawałeczkiem masła następną porcję; jeśli wrzucimy całe mięso na raz, to bardziej się podgotuje niż usmaży). Na tej samej patelni, po obsmażaniu mięsa szklimy cebulę i też wrzucamy do gara z podsmażoną krową.

Na patelnię wylewamy pół butelki piwa i mieszamy dokładnie, na delikatnym ogniu, żeby zebrać z patelni wszystkie smakowite przysmażeliny z mięsa i cebuli. To piwo też wlewamy do gara z mięsem i cebulą.
Do wyżej wymienionego gara wlewamy resztę piwa, dodajemy sporą gałązkę tymianku, liście laurowe i cukier. Gotujemy na wolnym ogniu godzinę, jeśli płyn zbyt wyparuje to otwieramy kolejną butelkę piwa i dolewamy wedle potrzeby.


Pod koniec gotowania dodajemy ocet oraz (żeby zagęścić sos) rozkruszone w palcach pierniczki katarzynki (albo speculosy, itp.), ewentualnie dodajemy więcej soli i/lub pieprzu. Gotujemy jeszcze 10-20 min.

W oryginalnej wersji podajemy z frytkami, choć mi znacznie smaczniej kojarzy się to danie z puree ziemniaczanym, z którym można zmieszać przepyszny sos. Podajemy z brukselką, fasolką szparagową albo sałatą. Sos jest wspaniały, gęsty, aromatyczny, trochę piernikowy, trochę słodki, trochę gorzki, a mięso kruche, miękkie i pełne smaku. Głęboki, brązowy kolor dania sprawia, że ten gulasz wygląda trochę jak jakiś deser w czekoladzie.

Pyszności.

*U mnie to była butelka  0,5 Karmi i 0,5 Żywca Portera i takie połączenie polecam. Mogą też być, na ten przykład dwa ciemne Tyskie albo 2 butelki piwa Heban, itp. Natomiast jak dla mnie samo Karmi w efekcie końcowym było by zbyt słodkie, za to zmieszane z ostrym i gorzkim Żywcem Porterem daje pyszny duet delikatnej goryczki i słodyczyDwa razy Żywiec Porter raczej się nie nada, bo jest za mocny i za gorzki.

poniedziałek, 2 stycznia 2012

Pepparkakor, czyli idealne pierniczki na choinkę i nie tylko

W ramach postanowień noworocznych postanawiam, że nie będę w postach obiecywać, że "jutro" czy "niedługo" opublikuję jakiś konkretny przepis. Między świętami, a sylwestrem miałam wolne w pracy i obiecałam opisać kilka świątecznych przepisów. I co? Okazało się, że wybyłam z domu do miejsca gdzie internet ani w powietrzu nie lata ani kablem nie wędruje, a jak już byłam w zasięgu cywilizacji, to i tak nie miałam czasu na pisanie bloga. Z tych wszystkich wigilijnych przepisów co to miały się pojawić będzie tylko jeden. Przepis na wspaniałe pierniczki, pyszne nie tylko na święta, ale i do porannej kawy latem. Świetne na choinkę, ponieważ nie rosną i nie tracą kształtu. Ciastka rodem ze Szwecji, które w Ikei pojawiają się w sprzedaży przed świętami, ale o wiele fajniej i taniej jest zrobić je w domu.

Przepis zaczerpnięty ze trzy czy cztery lata temu z jakiegoś bloga, ale nie pamiętam którego i zmodyfikowany do mojego smaku.

Potrzeba:
*100g melasy, 100g masła, 100g cukru pudru
*375g pszennej mąki, 1 łyżeczka cynamonu, 1/4 łyżeczki proszku do pieczenia, 1,2 łyżeczki mielonych goździków, 2 łyżki przyprawy do piernika dr. Oetkera (koniecznie tej! ma inny skład niż tradycyjne)
*jajko
*2-3 łyżki startego świeżego imbiru



Składniki z pierwszej gwiazdki roztapiamy w garnuszku na małym ogniu, uważając żeby nie przypalić. Składniki z drugiej gwiazdki przesiewamy przez sitko do miski i mieszamy. Dodajemy do miski roztopione masło i resztę, jajko i imbir, dokładnie wyrabiamy ciasto. Powinno wyjść zwarte i dość lepkie. Ciasto zawijamy w folię i wkładamy do lodówki na min. 2-3 godziny. W lodówce roztopione składniki stężeją, ciasto przestanie być lepkie i można je będzie rozwałkować. Ciasto z lodówki dzielimy na kawałki, kawałki rozwałkowujemy jak najcieniej, max. 3mm grubości i wycinamy dowolne kształty. Wałek trzeba natrzeć mąką, bo inaczej ciasto będzie się do niego lepić.


Pieczemy w 180 stopniach, ok 8-10 min. Trzeba uważać, bo łatwo się przypalają (efekt chwili nieuwagi widać na fotce, to te czarnawe pierniczki, niestety te przypalone okazały się zbyt gorzkie, żeby je ze smakiem zjeść).
Po ostudzeniu polukrować (choć mi podobają się na choince bez lukru, więc nie ozdabiałam).
Jak robimy poza świętami, ot tak, do podjadania czy do kawy, to można je ozdobić roztopioną czekoladą zamiast lukru.
Kawałek długopisu widoczny na zdjęciu spełnia istotną rolę w pierniczkach robionych na choinkę, służy do wycinania malutkich dziurek na nitkę : )