Pulpety nie są częstym gościem w mojej kuchni, ale jak już są, to są na wypasie. Moja ulubiona wersja, to pulpety w sosie pomidorowym z warzywami, przyprawione w arabskim stylu.
Takie pulpety to pyszny, aromatyczny obiad zarówno na ponurą i chłodną pluchę, jak i na słoneczne lato.
Tym razem są z okrą, moją niedawno poznaną miłością kulinarną pochodzącą z cieplejszych krain. Okra jest pyszna i zdrowa bardzo, polecana do pożerania nawet dla niemowlaków. Jest też niestety trudno dostępna w naszej strefie klimatycznej, więc zamiast okry można dać zieloną fasolkę szparagową, o tej porze roku spokojnie można użyć fasolki z mrożonki. Świeżą okrę można nabyć w autentycznych sklepach z orientalną żywnością (np. w centrum handlu chińskimi ciuchami Marywilska 44 lub na tyłach Hali Mirowskiej w Warszawie).
Potrzeba (u mnie na dwa dni dla 2 głodnych osób):
-mięso mielone, ok. 600g (tu pół na pół wołowina z indykiem, polecam ten zestaw, jak ktoś ma dostęp, to najlepsza by była baranina lub jagnięcina, jeśli ktoś jest fanem drobiu to może być sam indyk)
-jajko
-ok. 3 łyżki tartej bułki
-sól, pieprz, nieczubata łyżka kuminu w ziarnach (od biedy niepełna łyżeczka mielonego), łyżka ziaren kolendry (od biedy niepełna łyżeczka mielonej), 5-6 zgniecionych ząbków czosnku, zioła prowansalskie lub suszony tymianek (niecała łyżeczka), duża szczypta chilli
-średnia czerwona papryka
-duża cebula
-pół większej cukinii
-skórka z cytryny (z ok. 1/3 sporej cytryny)
-2 puszki krojonych pomidorów lub 5-6 dużych, pokrojonych świeżych pomidorów
-2 czubate łyżki koncentratu pomidorowego
-ok. 15-20 strączków okry lub duża garść zielonej fasolki szparagowej
Do miski wkładamy mięso, sól, pieprz, jajko, bułkę tartą, utłuczone w moździerzu (nie musi być bardzo drobno) kumin i kolendrę, 2/3 zgniecionego czosnku. Całość dokładnie mieszamy i wyrabiamy na gładką, kleistą masę. Formujemy kulki (2-3cm średnicy), jeśli masa się bardzo lepi do rąk, to dłonie warto posmarować oliwą i dopiero potem toczyć pulpety. Gotowe pulpety układamy na wysypanym bułką tartą blacie (lub innej powierzchni, do której się nie przylepią, np. na silikonowej macie).
Na dużej patelni rozgrzewamy oliwę do smażenia (nie extra virgin) lub inny ulubiony olej do smażenia i obsmażamy klopsiki na rumiano. Po obsmażeniu przerzucamy pulpety do dużego garnka, najlepiej z grubym dnem.
Kiedy pulpety się smażą paprykę kroimy w kostkę, cebulę w cienkie półplasterki, a cukinię w grube półplastry. Podsmażamy warzywa na tej samej patelni co pulpety pod koniec dodając resztę czosnku. Przekładamy do garnka z pulpetami, dodajemy pomidory, koncentrat, skórkę z cytryny, sól, pieprz, chilli, tymianek lub zioła prowansalskie i mieszamy dokładnie, ale delikatnie żeby się pulpety nie rozpadły.
Dusimy pod przykryciem ok. 40 minut mieszając od czasu do czasu. W połowie duszenia dodajemy okrę lub fasolkę pokrojoną na kawałki ok. 3-4cm długości.
Podajemy obficie posypane natką pietruszki z ryżem, kaszą (najlepiej bulgur, ale może być też jęczmienna lub kuskus) albo z ziemniakami.
Dla ciekawych arabskie pulpety I.
.

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Wołowina. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Wołowina. Pokaż wszystkie posty
sobota, 21 lutego 2015
poniedziałek, 16 czerwca 2014
Smażona krowa, czyli steki
Jeden z moich ulubionych sposóbów na krowie truchło (obok carbonade, tatara i cytrynowej krowy).
Prosty i przepyszny.
Potrzeba:
*kawałek wołowiny na steki (np. rostbef, a jak kto bardziej zamożny to polędwica) ok. 150g na osobę,
*sól, pieprz
*olej do smażenia
Na patelni rozgrzewamy olej, np. rzepakowy. Umyte i osuszone papierowym ręcznikiem plastry krowy prószymy świeżo mielonym pieprzem z obu stron. Mięso nie może być z lodówki, musi być w temperaturze pokojowej. Takie zimne prosto z lodówki po wrzuceniu na patelnię za bardzo wychłodzi tłuszcz. Mięso będzie trzeba smażyć dłużej, nie zrumieni się tak ładnie jak powinno i a nawet może nasiąknąć olejem.
Steki kładziemy na mocno rozgrzany tłuszcz i smażymy aż do zrumienienia (1-2 minuty), odwracamy i smażymy do zrumienienia drugą stronę mięcha. Zaraz po zdjęciu z patelni, jeszcze gorące prószymy z obu stron solą. Nie solimy wcześniej, bo mięso stwardnieje.
Powinny być brązowe, ostro przysmażone z wierzchu i różowe lub nawet krwiste w środku (wedle gustu).
Przepyszności
Podajemy z sałatą lub krótko gotowanymi, chrupkimi jarzynami (fasolka, brokuły, kalarepka, młode marechwki, itp., itd.). Frakcją skrobią mogą być ziemniaczki z wody lub w postaci puree albo świeże pieczywo, albo grzanki z masełkiem, co kto woli.
PS
Jedyne do czego musimy się przyłożyć to wybór mięsa. W Polsce nie jest tak łatwo znaleźć wołowinę nadającą się na krótko smażone steki. Nie prawdą jest ogólne przekonanie, że wołowina w polskich sklepach, to stare krowy mleczne, które już nie dają mleka, takie krowy są dostępne tylko w postaci mocno przetworzonych wędlin lub karmy dla psów czy kotów. Większość wołowiny dostępnej na bazarkach to owszem młoda wołowina, ale są to młode byczki ras mlecznych. Taka wołowina spokojnie da radę w gulaszu czy bitkach, ale nie w krótko smażonych stekach, do tego potrzeba kawałka krowiego truchła rasy mięsnej. Po prostu trzeba się rozjerzeć za mięsem droższym, ale nadającym się na mięciutkie, kruche, krwiste steki (jest na pewno w Lidlach, Biedronkach i Makro, nie to że reklamuję, po prostu wiem, że tam można takie kupić, ale to na pewno nie jedyne sklepy mające w ofercie taką wołowinę, trzeba się rozejrzeć). A że drogo? No cóż, co kto woli. Jest tyle pysznych warzyw, kasz i strączkowych na rynku, zdecydowanie smaczniej i zdrowiej zjeść rzadziej lepszej jakości mięso niż codziennie opychać się tańszymi produktami mięsopodobnymi. Mam na myśli nie tylko wędliny, ale też produkowane przemysłowo i karmione syfiastymi paszami na porost mięśni kurczaki i świnki.
Prosty i przepyszny.
Potrzeba:
*kawałek wołowiny na steki (np. rostbef, a jak kto bardziej zamożny to polędwica) ok. 150g na osobę,
*sól, pieprz
*olej do smażenia
Na patelni rozgrzewamy olej, np. rzepakowy. Umyte i osuszone papierowym ręcznikiem plastry krowy prószymy świeżo mielonym pieprzem z obu stron. Mięso nie może być z lodówki, musi być w temperaturze pokojowej. Takie zimne prosto z lodówki po wrzuceniu na patelnię za bardzo wychłodzi tłuszcz. Mięso będzie trzeba smażyć dłużej, nie zrumieni się tak ładnie jak powinno i a nawet może nasiąknąć olejem.
Steki kładziemy na mocno rozgrzany tłuszcz i smażymy aż do zrumienienia (1-2 minuty), odwracamy i smażymy do zrumienienia drugą stronę mięcha. Zaraz po zdjęciu z patelni, jeszcze gorące prószymy z obu stron solą. Nie solimy wcześniej, bo mięso stwardnieje.
Powinny być brązowe, ostro przysmażone z wierzchu i różowe lub nawet krwiste w środku (wedle gustu).
Przepyszności
Podajemy z sałatą lub krótko gotowanymi, chrupkimi jarzynami (fasolka, brokuły, kalarepka, młode marechwki, itp., itd.). Frakcją skrobią mogą być ziemniaczki z wody lub w postaci puree albo świeże pieczywo, albo grzanki z masełkiem, co kto woli.
PS
Jedyne do czego musimy się przyłożyć to wybór mięsa. W Polsce nie jest tak łatwo znaleźć wołowinę nadającą się na krótko smażone steki. Nie prawdą jest ogólne przekonanie, że wołowina w polskich sklepach, to stare krowy mleczne, które już nie dają mleka, takie krowy są dostępne tylko w postaci mocno przetworzonych wędlin lub karmy dla psów czy kotów. Większość wołowiny dostępnej na bazarkach to owszem młoda wołowina, ale są to młode byczki ras mlecznych. Taka wołowina spokojnie da radę w gulaszu czy bitkach, ale nie w krótko smażonych stekach, do tego potrzeba kawałka krowiego truchła rasy mięsnej. Po prostu trzeba się rozjerzeć za mięsem droższym, ale nadającym się na mięciutkie, kruche, krwiste steki (jest na pewno w Lidlach, Biedronkach i Makro, nie to że reklamuję, po prostu wiem, że tam można takie kupić, ale to na pewno nie jedyne sklepy mające w ofercie taką wołowinę, trzeba się rozejrzeć). A że drogo? No cóż, co kto woli. Jest tyle pysznych warzyw, kasz i strączkowych na rynku, zdecydowanie smaczniej i zdrowiej zjeść rzadziej lepszej jakości mięso niż codziennie opychać się tańszymi produktami mięsopodobnymi. Mam na myśli nie tylko wędliny, ale też produkowane przemysłowo i karmione syfiastymi paszami na porost mięśni kurczaki i świnki.
środa, 5 grudnia 2012
Carbonade, czyli wołowina po flamandzku, czyli wreszcie koniec listopada pełnego wrażeń
Tak... listopad w tym roku to był czas pełen wrażeń; skręciłam sobie nogę; zginął śmiercią nagłą i tragiczną mój śmieszny, stary, granatowy VW Golfik (na szczęście samochodzina stanął na wysokości zadania i choć sam życie oddał, to ludziom w środku nic się nie stało); po raz pierwszy przejechałam samochodem na raz więcej niż 100km (czyli świeżo zakupionym, nieznanym autem 430km z Legnicy, było dość strasznie); Ukochany miał drobną przygodę z nadziewaniem się na podstępnie wystającą rurę i z całkiem poważnym szyciem w szpitalu; ja miałam wątpliwą przyjemność zwiedzania różnych urzędów w celu zarejestrowania samochodu świeżo sprowadzonego z Niemiec; Ziomkowi znów zaczęło łzawić oko, ale zbyt źle na razie nie jest...
Jak na moje spokojne, nudnawe życie, to naprawdę dużo się działo jak na jeden miesiąc, mam cichą nadzieję, że grudzień będzie o wiele nudniejszy.
A skoro powróciła mi chętka na pisanie, to będzie danie naprawdę popisowe.
Wspaniale rozgrzewa i syci po powrocie do domu z zimnego dworu, a dzięki piernikowym nutom świetnie będzie pasować na świątecznym stole.
Przepyszny, aromatyczny, rozgrzewający, rewelacyjny gulasz wołowy na ciemnym piwie, ściągnięty z bloga Belgia od Kuchni (tu), choć sam przepis jest za naszym, polskim Makłowiczem.
Przepis z serdecznym pozdrowieniem dla Clement'a, na razie jedynego Belga, którego poznałam osobiście.
Potrzeba:
Mięso kroimy w małą kostkę (ok. 1 cm), mieszamy z solą i pieprzem. Cebulę kroimy (nie musi być zbyt drobno). Przygotowujemy porządny gar z grubym dnem (albo zwykły garnek, ale wtedy musimy uważać, żeby nam się nie przypaliło i bardzo często mieszać). Na patelni rozgrzewamy masło i partiami obsmażamy wołowinę, 1 kg mięsa powinniśmy podzielić na 3-4 porcje (każdą podsmażoną partię przekładamy do gara, a na patelnię wrzucamy z nowym kawałeczkiem masła następną porcję; jeśli wrzucimy całe mięso na raz, to bardziej się podgotuje niż usmaży). Na tej samej patelni, po obsmażaniu mięsa szklimy cebulę i też wrzucamy do gara z podsmażoną krową.
Na patelnię wylewamy pół butelki piwa i mieszamy dokładnie, na delikatnym ogniu, żeby zebrać z patelni wszystkie smakowite przysmażeliny z mięsa i cebuli. To piwo też wlewamy do gara z mięsem i cebulą.
Do wyżej wymienionego gara wlewamy resztę piwa, dodajemy sporą gałązkę tymianku, liście laurowe i cukier. Gotujemy na wolnym ogniu godzinę, jeśli płyn zbyt wyparuje to otwieramy kolejną butelkę piwa i dolewamy wedle potrzeby.
Pod koniec gotowania dodajemy ocet oraz (żeby zagęścić sos) rozkruszone w palcach pierniczki katarzynki (albo speculosy, itp.), ewentualnie dodajemy więcej soli i/lub pieprzu. Gotujemy jeszcze 10-20 min.
W oryginalnej wersji podajemy z frytkami, choć mi znacznie smaczniej kojarzy się to danie z puree ziemniaczanym, z którym można zmieszać przepyszny sos. Podajemy z brukselką, fasolką szparagową albo sałatą. Sos jest wspaniały, gęsty, aromatyczny, trochę piernikowy, trochę słodki, trochę gorzki, a mięso kruche, miękkie i pełne smaku. Głęboki, brązowy kolor dania sprawia, że ten gulasz wygląda trochę jak jakiś deser w czekoladzie.
Pyszności.
*U mnie to była butelka 0,5 Karmi i 0,5 Żywca Portera i takie połączenie polecam. Mogą też być, na ten przykład dwa ciemne Tyskie albo 2 butelki piwa Heban, itp. Natomiast jak dla mnie samo Karmi w efekcie końcowym było by zbyt słodkie, za to zmieszane z ostrym i gorzkim Żywcem Porterem daje pyszny duet delikatnej goryczki i słodyczy. Dwa razy Żywiec Porter raczej się nie nada, bo jest za mocny i za gorzki.
Jak na moje spokojne, nudnawe życie, to naprawdę dużo się działo jak na jeden miesiąc, mam cichą nadzieję, że grudzień będzie o wiele nudniejszy.
A skoro powróciła mi chętka na pisanie, to będzie danie naprawdę popisowe.
Wspaniale rozgrzewa i syci po powrocie do domu z zimnego dworu, a dzięki piernikowym nutom świetnie będzie pasować na świątecznym stole.
Przepyszny, aromatyczny, rozgrzewający, rewelacyjny gulasz wołowy na ciemnym piwie, ściągnięty z bloga Belgia od Kuchni (tu), choć sam przepis jest za naszym, polskim Makłowiczem.
Przepis z serdecznym pozdrowieniem dla Clement'a, na razie jedynego Belga, którego poznałam osobiście.
Potrzeba:
- 1kg wołowiny bez kości (np. zrazowa)
- 3 cebule
- masło
- gałązka tymianku, dwa liście laurowe
- 2 butelki ciemnego piwa (u mnie 0,5l Karmi i 0,5l Żywca Portera)*
- łyżka cukru trzcinowego (a najlepiej oryginalnego cassonade, jak przypadkiem mamy)
- 2 łyżki octu z czerwonego wina
- 2 łyżki musztardy (najlepiej takiej ostrzejszej, np. rosyjskiej)
- 3 pierniczki katarzynki (albo gruba kromka piernika, albo gruba kromka ciemnego pieczywa i trochę przyprawy do piernika, albo kilka speculosów jeśli takie mamy)
Mięso kroimy w małą kostkę (ok. 1 cm), mieszamy z solą i pieprzem. Cebulę kroimy (nie musi być zbyt drobno). Przygotowujemy porządny gar z grubym dnem (albo zwykły garnek, ale wtedy musimy uważać, żeby nam się nie przypaliło i bardzo często mieszać). Na patelni rozgrzewamy masło i partiami obsmażamy wołowinę, 1 kg mięsa powinniśmy podzielić na 3-4 porcje (każdą podsmażoną partię przekładamy do gara, a na patelnię wrzucamy z nowym kawałeczkiem masła następną porcję; jeśli wrzucimy całe mięso na raz, to bardziej się podgotuje niż usmaży). Na tej samej patelni, po obsmażaniu mięsa szklimy cebulę i też wrzucamy do gara z podsmażoną krową.
Na patelnię wylewamy pół butelki piwa i mieszamy dokładnie, na delikatnym ogniu, żeby zebrać z patelni wszystkie smakowite przysmażeliny z mięsa i cebuli. To piwo też wlewamy do gara z mięsem i cebulą.
Do wyżej wymienionego gara wlewamy resztę piwa, dodajemy sporą gałązkę tymianku, liście laurowe i cukier. Gotujemy na wolnym ogniu godzinę, jeśli płyn zbyt wyparuje to otwieramy kolejną butelkę piwa i dolewamy wedle potrzeby.
Pod koniec gotowania dodajemy ocet oraz (żeby zagęścić sos) rozkruszone w palcach pierniczki katarzynki (albo speculosy, itp.), ewentualnie dodajemy więcej soli i/lub pieprzu. Gotujemy jeszcze 10-20 min.
W oryginalnej wersji podajemy z frytkami, choć mi znacznie smaczniej kojarzy się to danie z puree ziemniaczanym, z którym można zmieszać przepyszny sos. Podajemy z brukselką, fasolką szparagową albo sałatą. Sos jest wspaniały, gęsty, aromatyczny, trochę piernikowy, trochę słodki, trochę gorzki, a mięso kruche, miękkie i pełne smaku. Głęboki, brązowy kolor dania sprawia, że ten gulasz wygląda trochę jak jakiś deser w czekoladzie.
Pyszności.
*U mnie to była butelka 0,5 Karmi i 0,5 Żywca Portera i takie połączenie polecam. Mogą też być, na ten przykład dwa ciemne Tyskie albo 2 butelki piwa Heban, itp. Natomiast jak dla mnie samo Karmi w efekcie końcowym było by zbyt słodkie, za to zmieszane z ostrym i gorzkim Żywcem Porterem daje pyszny duet delikatnej goryczki i słodyczy. Dwa razy Żywiec Porter raczej się nie nada, bo jest za mocny i za gorzki.
czwartek, 18 października 2012
Fastfood: błyskawiczne kiełki na patelnię
Jeden z moich ulubionych domowych fastfoodów. W wersji bazowej zrobienie tego dania zabiera 10-15 min razem z przygotowywaniem i krojeniem składników, w wersji z dodatkami max. 20 min.
Trzeba tylko rozejrzeć się za "kiełkami na patelnię" w carrefurze czy w dyskoncie typu lidl albo biedronka (te mam w okolicy, wiem że tam są, ale prawdopodobnie można je kupić też w innych sieciach).
Kiełki na patelnię to skiełkowane nasiona strączkowych: ciecierzyca, soczewica i fasolka mung. Nie są do jedzenia na surowo tylko do króciutkiej obróbki termicznej. Kiełki fasolki mung i soczewicy spotyka się też do jedzenia na surowo, ale wtedy są bardziej wyrośnięte, a tu występują w formie twardawych fasolek z małym korzonkiem.
Przepis bazowy (na dwie osoby):
W czasie smażenia cebuli przepłukujemy kiełki na sitku i podrzucamy nimi kilkukrotnie, w miarę energicznie, żeby pozbyć się większości wody.
Dorzucamy kiełki na patelnię, mieszamy, solimy i pieprzymy, smażymy mieszając (ok. 5 min). Po wyłączeniu gazu posypujemy posiekanym szczypiorem.
Nakładamy na talerz, zajadamy z pajdą świeżego chleba.
To właściwie danie bardziej z fasolek niż kiełków, jest bardzo sycące.
Wersje opcjonalne:
*Po przesmażeniu przyprawy wrzucamy na patelnię paprykę zieloną lub czerwoną, albo kalafior, albo cukinię, albo brokuła, albo drobno posiekane ziemniaki. Smażymy, aż będą półmiękkie i potem dodajemy cebulę z czosnkiem, i dalej jak w przepisie powyżej. Nie warto mieszać zbyt dużo różnych warzyw, lepiej wybrać jedno lub dwa, żeby nie przytłumić smaku kiełków, które powinny dominować.
*Robimy wszystko jak w przepisie bazowym, ale dla rozmaitości razem z kiełkami możemy wrzucić posiekaną kalarepkę albo 2-3 łodygi selera naciowego.
Oczywiście można zrobić też wariant dla mięsożerców.
*Zanim dodamy curry można na patelni przesmażyć pokrojony w kostkę boczek, a potem postępować jak dalej idzie w przepisie.
*Dla mnie najpyszniejszą opcją z mięsem jest jak (w trakcie smażenia kiełków) na drugiej patelni zrobię klasycznie usmażony ładny kawałek wołowiny (z tych miększych, szlachetniejszych części krowiej tuszy). Plaster krowy (ok. 1,5 cm gruby) obficie pieprzymy, krótko, ale na dużym ogniu smażymy i po zdjęciu z ognia solimy. Mięso powinno być mocno zrumienione z wierzchu i różowe, prawie krwawe w środku. Pyszności. Podajemy od razu, zanim ostygnie, na jednym talerzu z kiełkami. Razem z mięsem przekładamy z patelni trochę sosu ze smażenia mięska, tak żeby na talerzu sos apetycznie połączył się z kiełkami.
Boskie danie.
Zamiast takiej klasycznej smakowicie pasować tu będzie także krowa cytrynowa lub limonkowa.
PS w domowym zaciszu definicja fastfood pasuje mi do takich właśnie błyskawicznych dań. W domu bardzo często objadam się kiełkami, tofu, warzywami, dobrą, króciutko smażoną wołowiną, rybami, glonami, kaszami, ziarenkami i domowymi konfiturami, zupami na długo gotowanym domowym bulionie, itp., jestem też zdeklarowanym wrogiem kostek rosołowych, uniwersalnych przypraw typu warzywko czy wegeta dodawanych do wszystkiego. Żebyście jednak nie myśleli, że odżywiam się zbyt zdrowo. Na mieście nie gardzę fastfoodami w klasycznym znaczeniu tego słowa. Ubóstwiam i uzależniona jestem od McDonalda i Subwaya, parówek, i mortadeli z kolorowym w środku, chińskich zupek i gorących kubków, i co poniektórych kebabów na mieście, i chipsów, i chrupek różnej maści, i pop cornu z mikrofali. I dobrze mi z tym, nawet jeśli w pracy się ze mnie śmieją, że na śniadanie z dziką radością pożeram hamburgera, a kilka godzin później wypełniam całe zaplecze boskim zapachem odgrzewanej na obiad, pysznej, domowej wołowiny po burgundzku :)
Trzeba tylko rozejrzeć się za "kiełkami na patelnię" w carrefurze czy w dyskoncie typu lidl albo biedronka (te mam w okolicy, wiem że tam są, ale prawdopodobnie można je kupić też w innych sieciach).
Kiełki na patelnię to skiełkowane nasiona strączkowych: ciecierzyca, soczewica i fasolka mung. Nie są do jedzenia na surowo tylko do króciutkiej obróbki termicznej. Kiełki fasolki mung i soczewicy spotyka się też do jedzenia na surowo, ale wtedy są bardziej wyrośnięte, a tu występują w formie twardawych fasolek z małym korzonkiem.
Przepis bazowy (na dwie osoby):
- opakowanie kiełków na patelnię
- niewielka cebula i (niekoniecznie, ale warto) kawałek pora
- 1-4 ząbków czosnku (ilość zależy od tego jak bardzo lubicie czosnek, ja go uwielbiam i daję 4 ząbki, ale rozsądną ilością są 2 ;)
- ze dwa źdźbła cebulki dymki
- sól, pieprz, curry (polecam Kamisa, ale oczywiście może być Wasze ulubione); curry lubię najbardziej, ale jak chcecie może też być 5 Smaków albo Kitchen King Masala
- ulubiony olej lub oliwa do smażenia i dwie łyżki masła
W czasie smażenia cebuli przepłukujemy kiełki na sitku i podrzucamy nimi kilkukrotnie, w miarę energicznie, żeby pozbyć się większości wody.
Dorzucamy kiełki na patelnię, mieszamy, solimy i pieprzymy, smażymy mieszając (ok. 5 min). Po wyłączeniu gazu posypujemy posiekanym szczypiorem.
Nakładamy na talerz, zajadamy z pajdą świeżego chleba.
To właściwie danie bardziej z fasolek niż kiełków, jest bardzo sycące.
Wersje opcjonalne:
*Po przesmażeniu przyprawy wrzucamy na patelnię paprykę zieloną lub czerwoną, albo kalafior, albo cukinię, albo brokuła, albo drobno posiekane ziemniaki. Smażymy, aż będą półmiękkie i potem dodajemy cebulę z czosnkiem, i dalej jak w przepisie powyżej. Nie warto mieszać zbyt dużo różnych warzyw, lepiej wybrać jedno lub dwa, żeby nie przytłumić smaku kiełków, które powinny dominować.
*Robimy wszystko jak w przepisie bazowym, ale dla rozmaitości razem z kiełkami możemy wrzucić posiekaną kalarepkę albo 2-3 łodygi selera naciowego.
Oczywiście można zrobić też wariant dla mięsożerców.
*Zanim dodamy curry można na patelni przesmażyć pokrojony w kostkę boczek, a potem postępować jak dalej idzie w przepisie.
*Dla mnie najpyszniejszą opcją z mięsem jest jak (w trakcie smażenia kiełków) na drugiej patelni zrobię klasycznie usmażony ładny kawałek wołowiny (z tych miększych, szlachetniejszych części krowiej tuszy). Plaster krowy (ok. 1,5 cm gruby) obficie pieprzymy, krótko, ale na dużym ogniu smażymy i po zdjęciu z ognia solimy. Mięso powinno być mocno zrumienione z wierzchu i różowe, prawie krwawe w środku. Pyszności. Podajemy od razu, zanim ostygnie, na jednym talerzu z kiełkami. Razem z mięsem przekładamy z patelni trochę sosu ze smażenia mięska, tak żeby na talerzu sos apetycznie połączył się z kiełkami.
Boskie danie.
Zamiast takiej klasycznej smakowicie pasować tu będzie także krowa cytrynowa lub limonkowa.
PS w domowym zaciszu definicja fastfood pasuje mi do takich właśnie błyskawicznych dań. W domu bardzo często objadam się kiełkami, tofu, warzywami, dobrą, króciutko smażoną wołowiną, rybami, glonami, kaszami, ziarenkami i domowymi konfiturami, zupami na długo gotowanym domowym bulionie, itp., jestem też zdeklarowanym wrogiem kostek rosołowych, uniwersalnych przypraw typu warzywko czy wegeta dodawanych do wszystkiego. Żebyście jednak nie myśleli, że odżywiam się zbyt zdrowo. Na mieście nie gardzę fastfoodami w klasycznym znaczeniu tego słowa. Ubóstwiam i uzależniona jestem od McDonalda i Subwaya, parówek, i mortadeli z kolorowym w środku, chińskich zupek i gorących kubków, i co poniektórych kebabów na mieście, i chipsów, i chrupek różnej maści, i pop cornu z mikrofali. I dobrze mi z tym, nawet jeśli w pracy się ze mnie śmieją, że na śniadanie z dziką radością pożeram hamburgera, a kilka godzin później wypełniam całe zaplecze boskim zapachem odgrzewanej na obiad, pysznej, domowej wołowiny po burgundzku :)
wtorek, 17 lipca 2012
Fasolki (z krową lub bez)
Wybaczcie dwa tygodnie nieobecności, ale najpierw miałam dużo pracy, a potem urlop. Urlop przyjemny bardzo, choć fizycznie męczący bardziej niż praca, bo tatrzański :)
Płowe cielsko na fotce, to niesamowicie wyluzowany, "dziki" górski jeleń. O 8 rano koło Schroniska nad Morskim Okiem taka właśnie dzika zwierzyna pożerała rośliny nasadzone wokół zabudowań. Obok nas dwójka turystów, która też zaplątała się tam o tej porannej porze robiła sobie z jeleniem zdjęcie, ustawiali się, pozowali, a łania miała ich bliskość i pozowanie głęboko pod ogonem :) Obok fotającej dwójki było też dwóch gości ze schroniska, jeden siedział na ławeczce z kluczykami od samochodu w ręku, a drugi, pasażer, stał obok z butelką zimnego piwka, gdzieś się z rana wybierali, ale trochę głupio im było płoszyć łanię objadającą się ogródkiem o 1,5 metra od zaparkowanego samochodu, nie śpieszyło im się, więc czekali z odjazdem, aż zwierz się naje i sobie pójdzie :)
A po męczącym fizycznie urlopie czas na jedzenie konkretne i nieegzotyczne.
Uwielbiam fasolki, kasze i w ogóle najróżniejsze ziarenka. Lubię, na ten przykład mieszankę strączkowych "zupa śródziemnomorska" firmy Florpak. Nie wiem czemu nazywa się śródziemnomorska skoro w skład mieszanki wchodzi nie tylko związana z Morzem Śródziemnym soczewica i ciecierzyca, ale też i meksykańska czarna fasola, i azjatycka adzuki, i polski jaś i groch, i fasola łaciata...
Smakowitym sposobem na te kolorowe fasolki jest ugotowanie strączkowego gulaszu z warzywami i ewentualnie z mięskiem. Jemy go potem z dobrym pieczywem.
Pycha :)
Potrzeba:
*różne fasolki, ok. 200g suchych (czyli pół paczki "zupy śródziemnomorskiej")
*2 czerwone papryki, cukinia, 3 spore marchewki, kawałek selera, spora pietruszka, 2 duże cebule, por, 5-6 ząbków czosnku, 2 ziemniaki, puszka krojonych pomidorów albo 3 duże pokrojone pomidory
*w wersji dla mięsożernych 400-500g wołowiny pokrojonej na kawałki 2-3 cm średnicy (zrazowa, łopatka albo karkówka), ewentualnie może być też wieprzowa szynka (ale smakowo polecam tu krowę nie świnkę)
*sól, pieprz, duża szczypta chilli, czubata łyżka roztartego w palcach majeranku, łyżeczka roztartych w palcach ziół prowansalskich, czubata łyżeczka wędzonej papryki (jak nie mamy można dać zwykłą słodką paprykę, ale polecam zakup na internecie boskiej, wędzonej papryki w proszku), cztery czubate łyżki koncentratu pomidorowego, niepełna łyżeczka estragonu, kilka porządnych chlustów maggi
Wieczorem poprzedniego dnia zalewamy wodą fasolki. Danego dnia roboczego kroimy warzywa. Marchew, por i pietruszkę w talarki, cebule i cukinię w półkrążki, seler, ziemniaki, paprykę w niewielką kostkę, czosnek siekamy. W garnku z grubym dnem rozgrzewamy oliwę. W wersji mięsożernej najpierw porządnie na dużym ogniu podsmażamy i rumienimy mięsko, potem dorzucamy i przesmażamy cebulę (w wersji wege oczywiście zaczynamy od podsmażenia cebuli). Dorzucamy odsączone i przepłukane na sicie fasolki i przyprawy z ostatniej gwiazdki listy składników, zalewamy wodą, żeby całkiem zakryła potrawę w garze. Gotujemy pod przykryciem z pół godziny i dorzucamy warzywa, poza pomidorami i cukinią. Gotujemy dalsze pół godziny czasem zaglądając, mieszając i ewentualnie uzupełniając parującą wodę (tak żeby fasolki i warzywa zbytnio nie wystawały). Próbujemy (teraz możemy jeszcze dosolić albo dodać więcej chilli), dodajemy pomidory i cukinię, i gotujemy ostatnie pół godziny. Jeśli w gulaszu jest za dużo płynu, to te ostatnie pół godziny gotujemy bez przykrycia, żeby nadmiar wody odparował. Jakby ktoś się zgubił, to w sumie gotujemy ok. półtorej godziny ;)
W wersji z mięskiem czy bez jest to pyszne, pożywne i sycące danie, szczególnie smakowite z kromką dobrego pieczywa. Bardzo nam smakowało po dłuższym spacerze we wczorajszą nie za ciepłą aurę w kratkę.
Do gulaszu możemy też dodać pokrojony w drobną kostkę i przesmażony wędzony boczek.
Obiad o tyle wygodny, że robi się go cały gar i ma się jedzenia na trzy dni. Najlepszy następnego dnia, jak się smaki przegryzą.
Smacznego
Płowe cielsko na fotce, to niesamowicie wyluzowany, "dziki" górski jeleń. O 8 rano koło Schroniska nad Morskim Okiem taka właśnie dzika zwierzyna pożerała rośliny nasadzone wokół zabudowań. Obok nas dwójka turystów, która też zaplątała się tam o tej porannej porze robiła sobie z jeleniem zdjęcie, ustawiali się, pozowali, a łania miała ich bliskość i pozowanie głęboko pod ogonem :) Obok fotającej dwójki było też dwóch gości ze schroniska, jeden siedział na ławeczce z kluczykami od samochodu w ręku, a drugi, pasażer, stał obok z butelką zimnego piwka, gdzieś się z rana wybierali, ale trochę głupio im było płoszyć łanię objadającą się ogródkiem o 1,5 metra od zaparkowanego samochodu, nie śpieszyło im się, więc czekali z odjazdem, aż zwierz się naje i sobie pójdzie :)
A po męczącym fizycznie urlopie czas na jedzenie konkretne i nieegzotyczne.
Uwielbiam fasolki, kasze i w ogóle najróżniejsze ziarenka. Lubię, na ten przykład mieszankę strączkowych "zupa śródziemnomorska" firmy Florpak. Nie wiem czemu nazywa się śródziemnomorska skoro w skład mieszanki wchodzi nie tylko związana z Morzem Śródziemnym soczewica i ciecierzyca, ale też i meksykańska czarna fasola, i azjatycka adzuki, i polski jaś i groch, i fasola łaciata...
Smakowitym sposobem na te kolorowe fasolki jest ugotowanie strączkowego gulaszu z warzywami i ewentualnie z mięskiem. Jemy go potem z dobrym pieczywem.
Pycha :)
Potrzeba:
*różne fasolki, ok. 200g suchych (czyli pół paczki "zupy śródziemnomorskiej")
*2 czerwone papryki, cukinia, 3 spore marchewki, kawałek selera, spora pietruszka, 2 duże cebule, por, 5-6 ząbków czosnku, 2 ziemniaki, puszka krojonych pomidorów albo 3 duże pokrojone pomidory
*w wersji dla mięsożernych 400-500g wołowiny pokrojonej na kawałki 2-3 cm średnicy (zrazowa, łopatka albo karkówka), ewentualnie może być też wieprzowa szynka (ale smakowo polecam tu krowę nie świnkę)
*sól, pieprz, duża szczypta chilli, czubata łyżka roztartego w palcach majeranku, łyżeczka roztartych w palcach ziół prowansalskich, czubata łyżeczka wędzonej papryki (jak nie mamy można dać zwykłą słodką paprykę, ale polecam zakup na internecie boskiej, wędzonej papryki w proszku), cztery czubate łyżki koncentratu pomidorowego, niepełna łyżeczka estragonu, kilka porządnych chlustów maggi
W wersji z mięskiem czy bez jest to pyszne, pożywne i sycące danie, szczególnie smakowite z kromką dobrego pieczywa. Bardzo nam smakowało po dłuższym spacerze we wczorajszą nie za ciepłą aurę w kratkę.
Do gulaszu możemy też dodać pokrojony w drobną kostkę i przesmażony wędzony boczek.
Obiad o tyle wygodny, że robi się go cały gar i ma się jedzenia na trzy dni. Najlepszy następnego dnia, jak się smaki przegryzą.
Smacznego
wtorek, 13 marca 2012
Cytrynowa krowa
Przepis autorstwa mojego brata, uwielbiającego wołowinę.
Błyskawiczny i smakowity.
Potrzeba:
*ładny kawałek świeżej wołowiny, zrazowa albo dla zamożniejszych polędwica
*cytryna
*sól i świeżo mielony pieprz
*olej do smażenia
Wołowinę kroimy w niewielkie kawałki, oczywiście w poprzek włókien. Osuszamy papierowym ręcznikiem (będą się lepiej smażyć). Mieszamy dokładnie ze startą skórką z cytryny (na kawałek wołowiny ok. 300g daję skórkę z połowy cytryny). Mieszamy ręką wmasowując startą skórkę w mięso.
Robimy resztę dania (np. siekamy sałatkę oraz gnieciemy ziemniaki, które właśnie skończyły się gotować).
Na patelni rozgrzewamy tłuszcz i smażymy, króciutko na dość ostrym ogniu, 2 do 5 min max. Wierzch powinien być przysmażony a środek różowy, tylko delikatnie ścięty. Spokojnie możemy też zrobić surowe w środku. Po zdjęciu z ognia solimy i pieprzymy, mieszamy.
Na talerzu delikatnie skrapiamy sokiem z cytryny.
Zajadamy.
Na fotce krowa w towarzystwie ziemniaków i prostej sałatki w stylu arabskiego tabouleh. Ziemniaki zostały zgniecione z łychą masła i odrobiną mleka i polane sosem ze smażenia mięsa. Pyszna też będzie z dobrym pieczywem (będzie też wtedy daniem błyskawicznym, bo w obiedzie na zdjęciu najwięcej czasu potrzebowały ziemniaki). Sałatka to dużo natki, trochę dymki i ogórek oraz oliwa, sok z cytryny, mały, zgnieciony ząbek czosnku, sól i pieprz.
Wołowina ze zdjęcia to były dwa spore, takie same z wyglądu plastry spakowane na jednej tacce. Całość wyszła pysznie, ale jeden z kawałków był mięciutki, a drugi mniej. Pewnie jest jakiś sprytny sposób na ocenę miękkości wołowiny jeszcze w staniem surowym, ale ja go niestety nie znam.
Wielce smakowite są też wariacje z innymi cytrusami. Robiłam wersję z limonką, z pomarańczą i z mandarynką. W przypadku mandarynki mięso na talerzu skropiłam sokiem z cytryny, a w pozostałych opcjach sok jest z tego samego owocu co użyta skórka.
Z ciekawości przetestowałam też krowę z grejpfrutem, choć jak tarłam skórkę węch podpowiadał, że to niekoniecznie jest dobry pomysł. Węch niestety miał rację i tego połączenia Wam nie polecam ;)
Błyskawiczny i smakowity.
Potrzeba:
*ładny kawałek świeżej wołowiny, zrazowa albo dla zamożniejszych polędwica
*cytryna
*sól i świeżo mielony pieprz
*olej do smażenia
Wołowinę kroimy w niewielkie kawałki, oczywiście w poprzek włókien. Osuszamy papierowym ręcznikiem (będą się lepiej smażyć). Mieszamy dokładnie ze startą skórką z cytryny (na kawałek wołowiny ok. 300g daję skórkę z połowy cytryny). Mieszamy ręką wmasowując startą skórkę w mięso.
Robimy resztę dania (np. siekamy sałatkę oraz gnieciemy ziemniaki, które właśnie skończyły się gotować).
Na patelni rozgrzewamy tłuszcz i smażymy, króciutko na dość ostrym ogniu, 2 do 5 min max. Wierzch powinien być przysmażony a środek różowy, tylko delikatnie ścięty. Spokojnie możemy też zrobić surowe w środku. Po zdjęciu z ognia solimy i pieprzymy, mieszamy.
Na talerzu delikatnie skrapiamy sokiem z cytryny.
Zajadamy.
Na fotce krowa w towarzystwie ziemniaków i prostej sałatki w stylu arabskiego tabouleh. Ziemniaki zostały zgniecione z łychą masła i odrobiną mleka i polane sosem ze smażenia mięsa. Pyszna też będzie z dobrym pieczywem (będzie też wtedy daniem błyskawicznym, bo w obiedzie na zdjęciu najwięcej czasu potrzebowały ziemniaki). Sałatka to dużo natki, trochę dymki i ogórek oraz oliwa, sok z cytryny, mały, zgnieciony ząbek czosnku, sól i pieprz.
Wołowina ze zdjęcia to były dwa spore, takie same z wyglądu plastry spakowane na jednej tacce. Całość wyszła pysznie, ale jeden z kawałków był mięciutki, a drugi mniej. Pewnie jest jakiś sprytny sposób na ocenę miękkości wołowiny jeszcze w staniem surowym, ale ja go niestety nie znam.
Wielce smakowite są też wariacje z innymi cytrusami. Robiłam wersję z limonką, z pomarańczą i z mandarynką. W przypadku mandarynki mięso na talerzu skropiłam sokiem z cytryny, a w pozostałych opcjach sok jest z tego samego owocu co użyta skórka.
Z ciekawości przetestowałam też krowę z grejpfrutem, choć jak tarłam skórkę węch podpowiadał, że to niekoniecznie jest dobry pomysł. Węch niestety miał rację i tego połączenia Wam nie polecam ;)
piątek, 27 stycznia 2012
Gulasz szekely, czyli gulasz z Transylwanii, którym być może objadał się Dracula
Jest przepyszny. Tak, wiem, że piszę tak właściwie przy każdym przepisie, ale to tylko dlatego, że na blogu lądują tylko te, które najbardziej lubię. A ten jest pyszny : ) Podobny do węgierskiego gulaszu segedyńskiego, ale jak dla mnie smaczniejszy. Różnica w wyglądzie niewielka, ale w smaku znacząca (obecność zielonej papryki, świeżych pomidorów i kaparów, rzadki w moich przepisach brak czosnku). Czy to nie podejrzane, że gulasz rodem z Transylwanii nie zawiera w recepturze czosnku?
Jeden z niewielkiego i elitarnego grona przepisów, które na stałe weszły do mojej kuchni i są w miarę regularnie powtarzane.
Posiada entuzjastyczną rekomendację ukochanego.
Zaczerpnięty z bloga W kuchni Usagi i prawie nie zmieniony (wszedł do kanonu mojej kuchni, więc naturalnie ewoluował, zmieniając troszkę proporcje i kroki wykonania, ale jak na mnie, to zmiany są naprawdę niewielkie).
Jeśli chodzi o kapustę, to z ukochanym lubimy kwaśniejsze smaki. Nie tylko nie płuczę kapusty, ale wybieram na bazarku taką kwaśniejszą i do gulaszu dodaję też cały sok spod kapusty. Jak ktoś lubi taką mniej kwaśną wersję, to kapustę na sicie przepłukać należy zimną wodą.
Potrzeba:
*500- 700g mieszanego mięsa, u mnie jest pół na pól wołowina z wieprzową szynką (jestem pewna, że byłby wspaniały z szynką i baraniną, ale nie chce mi się jeździć na drugi koniec Warszawy po owcę), ewentualnie, jeśli ktoś tak lubi, to może być indyk (ale myślę, że drób mniej pasuje do zdecydowanego smaku kiszonej kapusty)
*kiszona kapusta (w gramach tyle samo co mamy mięsa)
*dwie średnie cebule, dwie duże zielone papryki, 5 dużych pomidorów bez skórki (ewentualnie pomidory z puszki, ale ze świeżymi jest o wiele lepsze)
*niepełna łyżeczka świeżo zmielonego pieprzu, 3 liście laurowe, łyżka słodkiej papryki, niepełna łyżeczka mielonego kminku, szczypta płatków chilli, sól do smaku
*dwie czubate łyżki kaparów
*masło i trochę oleju do smażenia
*ewentualnie 300 ml kwaśnej śmietany
Na patelni rozgrzać olej i na dużym ogniu porządnie obsmażyć mięso. W garnku z grubym dnem rozgrzać kawał masła i zeszklić cebulę. Potem dodać pokrojone w grubą kostkę papryki i przesmażyć. Dodajemy do garnka mięso z patelni, a na patelnię wlewamy pół szklanki gorącej wody, mieszamy z pozostałymi na patelni przysmażelinami z mięsa i dodajemy do garnka (chodzi o to, żeby jak najwięcej smaku ze smażenia znalazło się w gulaszu). Dodajemy przyprawy (poza solą) i dusimy całość ok. 30 min. Dodajemy kapustę i pokrojone w sporą kostkę pomidory. Dusimy na małym ogniu pod przykryciem przez godzinę, z tym, że po pół godzinie dodajemy kapary i dosalamy do smaku.
Według oryginalnego przepisu pod koniec, tuż przez podaniem należy wmieszać do gulaszu śmietanę. Nigdy tego nie zrobiłam, bo ukochany nie cierpi śmietany i mleka, a zabielenie gulaszu czy zupy miałoby ten skutek, że musiałabym, zjeść je sama : ) Bez śmietany już jest rewelacyjny, ja jednak jestem fanem kefirów, śmietany czy zsiadłego mleka. Czasem do tego gulaszu kładę sobie na talerz łychę gęstej, kwaśnej śmietany i wtedy to już w ogóle rządzi.
Gulasz z fotki jest ułomny, zawiera w sobie koncentrat pomidorowy zamiast pomidorów (co ujemnie wpłynęło na smak). Akurat nie miałam pomidorów, ani gdzie ich kupić, bo został zrobiony w ostatniej chwili, żeby było coś sycącego i rozgrzewającego na grudniowy wyjazd na działkę w celu drwalowania (ścięcia całkiem sporych, ok. 15-18m świerków, które przestały nas cieszyć, a zaczęły zawadzać i dawać o wiele za dużo cienia). Był smakowity bardzo, bo to wspaniały przepis, ale zdecydowanie lepszy jest z normalnymi pomidorami, a nie koncentratem. Ma też wtedy fajniejszy kolor, nie taki ceglasty. Na fotce z kawałkiem całkiem niezłej bułki, ale najlepszy jest ze świeżo ugotowanymi ziemniakami, takimi w całości, a nie tłuczonymi.
PS z dn. 30 czerwca 2012
Jeśli chodzi o fotki, to trochę po macoszemu potraktowałam ten przepis, a przecież jest jednym z moich ulubionych. Dlatego po pół roku dodam bardziej cywilizowane zdjęcie. Mój wczorajszy obiadek, ze szklaneczką zimnego kefiru obok.
Jeden z niewielkiego i elitarnego grona przepisów, które na stałe weszły do mojej kuchni i są w miarę regularnie powtarzane.
Posiada entuzjastyczną rekomendację ukochanego.
Zaczerpnięty z bloga W kuchni Usagi i prawie nie zmieniony (wszedł do kanonu mojej kuchni, więc naturalnie ewoluował, zmieniając troszkę proporcje i kroki wykonania, ale jak na mnie, to zmiany są naprawdę niewielkie).
Jeśli chodzi o kapustę, to z ukochanym lubimy kwaśniejsze smaki. Nie tylko nie płuczę kapusty, ale wybieram na bazarku taką kwaśniejszą i do gulaszu dodaję też cały sok spod kapusty. Jak ktoś lubi taką mniej kwaśną wersję, to kapustę na sicie przepłukać należy zimną wodą.
Potrzeba:
*500- 700g mieszanego mięsa, u mnie jest pół na pól wołowina z wieprzową szynką (jestem pewna, że byłby wspaniały z szynką i baraniną, ale nie chce mi się jeździć na drugi koniec Warszawy po owcę), ewentualnie, jeśli ktoś tak lubi, to może być indyk (ale myślę, że drób mniej pasuje do zdecydowanego smaku kiszonej kapusty)
*kiszona kapusta (w gramach tyle samo co mamy mięsa)
*dwie średnie cebule, dwie duże zielone papryki, 5 dużych pomidorów bez skórki (ewentualnie pomidory z puszki, ale ze świeżymi jest o wiele lepsze)
*niepełna łyżeczka świeżo zmielonego pieprzu, 3 liście laurowe, łyżka słodkiej papryki, niepełna łyżeczka mielonego kminku, szczypta płatków chilli, sól do smaku
*dwie czubate łyżki kaparów
*masło i trochę oleju do smażenia
*ewentualnie 300 ml kwaśnej śmietany
Na patelni rozgrzać olej i na dużym ogniu porządnie obsmażyć mięso. W garnku z grubym dnem rozgrzać kawał masła i zeszklić cebulę. Potem dodać pokrojone w grubą kostkę papryki i przesmażyć. Dodajemy do garnka mięso z patelni, a na patelnię wlewamy pół szklanki gorącej wody, mieszamy z pozostałymi na patelni przysmażelinami z mięsa i dodajemy do garnka (chodzi o to, żeby jak najwięcej smaku ze smażenia znalazło się w gulaszu). Dodajemy przyprawy (poza solą) i dusimy całość ok. 30 min. Dodajemy kapustę i pokrojone w sporą kostkę pomidory. Dusimy na małym ogniu pod przykryciem przez godzinę, z tym, że po pół godzinie dodajemy kapary i dosalamy do smaku.
Według oryginalnego przepisu pod koniec, tuż przez podaniem należy wmieszać do gulaszu śmietanę. Nigdy tego nie zrobiłam, bo ukochany nie cierpi śmietany i mleka, a zabielenie gulaszu czy zupy miałoby ten skutek, że musiałabym, zjeść je sama : ) Bez śmietany już jest rewelacyjny, ja jednak jestem fanem kefirów, śmietany czy zsiadłego mleka. Czasem do tego gulaszu kładę sobie na talerz łychę gęstej, kwaśnej śmietany i wtedy to już w ogóle rządzi.
Gulasz z fotki jest ułomny, zawiera w sobie koncentrat pomidorowy zamiast pomidorów (co ujemnie wpłynęło na smak). Akurat nie miałam pomidorów, ani gdzie ich kupić, bo został zrobiony w ostatniej chwili, żeby było coś sycącego i rozgrzewającego na grudniowy wyjazd na działkę w celu drwalowania (ścięcia całkiem sporych, ok. 15-18m świerków, które przestały nas cieszyć, a zaczęły zawadzać i dawać o wiele za dużo cienia). Był smakowity bardzo, bo to wspaniały przepis, ale zdecydowanie lepszy jest z normalnymi pomidorami, a nie koncentratem. Ma też wtedy fajniejszy kolor, nie taki ceglasty. Na fotce z kawałkiem całkiem niezłej bułki, ale najlepszy jest ze świeżo ugotowanymi ziemniakami, takimi w całości, a nie tłuczonymi.
PS z dn. 30 czerwca 2012
Jeśli chodzi o fotki, to trochę po macoszemu potraktowałam ten przepis, a przecież jest jednym z moich ulubionych. Dlatego po pół roku dodam bardziej cywilizowane zdjęcie. Mój wczorajszy obiadek, ze szklaneczką zimnego kefiru obok.
piątek, 13 stycznia 2012
Klasyczne gołąbki
Najpierw trochę mojego blablania, mam nadzieję, że będzie mieli ochotę przeczytać. Jeśli nie, to możecie od razu przejść do przepisu na gołąbki.
W dużym garze zagotowujemy osoloną wodę, zmniejszamy gaz, ale nie wyłączamy. Z kapusty obieramy wierzchnie liście (i zostawiamy je), wykrawamy głąb, w miejsce po głąbie wbijamy widelec i wkładamy kapustę do gara. Obgotowujemy kolejno wybierając oddzielające się od główki liście. Ostrym nożem skrawamy z wierzchu wystającą część głównego nerwu każdego liścia. Kaszę zaparzamy zalewając wrzątkiem, zostawiamy na chwilę i odcedzamy. W misce mieszamy mięso, maggi, czosnek, podsmażoną na maśle cebulę, cytrynę (z kiszoną cytryną trzeba bardzo uważać, żeby nie przesadzić, bo całość będzie smakowała głównie cytryną), jajka, sól, pieprz, kaszę, majeranek. Kiszona cytryna do tradycyjnych gołąbków niezbędna nie jest, ale bardzo pasuje, pozytywnie podkręca smak, więc polecam. Nadziewamy liście farszem. Ja zawijam gołąbki tak jak papier ryżowy na sajgonki tylko trochę bardziej rozsmarowuję nadzienie po liściu (tu). Garnek z grubym dnem wykładamy wierzchnimi liśćmi kapusty, układamy ciasno gołąbki. Do miski kładziemy 1 lub 2 kostki rosołowe, polewamy łyżką oliwy i rozgniatamy widelcem, dodajemy resztę składników sosu i dokładnie mieszamy. Wody dajemy tyle, żeby mieć dość sosu do zalania gołąbków (powinny prawie nie wystawać znad sosu). Przykrywamy jeszcze wierzchnimi liśćmi kapusty. Dusimy na małym ogniu ok. 1,5 godziny.
Zanim jakieś półtora roku temu wprowadziłam się na Targówek "moim" bazarkiem był bazar na Szembeka. Teraz już tam nie bywam, bo to daleko, ale jest jedno stoisko za którym tęsknię. Jest tam wesoła mięsna budka, w której ongiś bywałam. Mięso sprzedają tam na zmianę ze dwie młodsze panie i ze trzy panie po czterdziestce, a za ladą i paniami jest zasłonka, a za zasłonką zakrwawione zaplecze gdzie jest wesoły pan z dużym, ostrym tasakiem i nożem trybownikiem (tych panów to jest kilku, ale każdy z nich wygląda właściwie tak samo). Do tej budki przyjeżdżają świeżutkie, niedawno zabite zwierzęta w półtuszach. Panowie z tasakami czasem zapominają o zasunięciu zasłonki, co wprawia w pewną konsternację tych klientów, którzy usiłują zapomnieć, że kotlety na naszych talerzach, to nie rosną na drzewach, ale są zrobione ze zwierząt, które kiedyś były żywe. Panowie z zaplecza i panie sprzedawczynie mają trochę dziwne poczucie humoru. Potrafią przerzucać się celnymi i trochę makabrycznymi "żartobliwymi" uwagami, szczególnie kiedy jakaś bardziej wrażliwa pani kupująca mięsko na schabowe jęknie na widok scenerii za akurat odsuniętą zasłonką. W tej budce można kupić albo zgrabny kawałek mięsa z lady albo opisać jaki kawałek, by się chciało i pan z nożem i tasakiem wycina z półtuszy dokładnie to, co chciałoby się kupić. W powszedniej ofercie są nie tylko świnie i krowy, ale także cielaki oraz baranina i jagnięcina.
Teraz moim bazarkiem jest bazarek na Trockiej i niestety nie ma tu takiej opcji. Ludzie tutaj kupują tylko klasyczne kawałki wieprzowiny, wołowina jest raptem w dwóch budkach, a o owcach mogę tylko pomarzyć. Jest tu jednak mięsna budka, która osładza mi trochę brak tej wyżej opisanej szmbekowej. Mięso jest zawsze świeże, świnie przyjeżdżają w półtuszach, krowy w kawałkach, a czasem zdarzy się nawet kawałek cielęciny. Sprzedawcami są starsza pani i starszy pan, małżonkowie ze sporym stażem, którzy mimo upływu lat odnoszą się do siebie z dużym szacunkiem i sympatią, to nie tylko długoletni mąż i żona, ale także nadal przyjaciele. Tylko pozazdrościć. Pan sprzedawca chyba kiedyś nie był dostatecznie uważny przy pracy z tasakiem, bo u lewej ręki nie ma trzech palców. Budka ta ma jeden plus, coś czego brakuje szembekowej. To maszynka do mielenia mięsa. Można wybrać sobie ładny kawałek mięsa w całości i poprosić o jego zmielenie. Takie mięso mielone jest bez porównania lepsze od tego kupionego od razu jako mielone. I na kotlety, i na gołąbki.
No i w końcu przechodzimy do właściwego tematu gołąbkowego. Przepis to kompilacja przepisu mojego taty oraz pań z bazarku na Trockiej (tej z budki mięsnej i tej, która sprzedawała kapustę : )
Potrzeba (na prawie wypełniony garnek 5 litrowy, to naprawdę dużo gołąbków, część zamroziłam, żeby było co jeść jak nie będzie mi się chciało nic gotować, ani iść do sklepu):
*duża, biała kapusta (ja wolę zwykłą, białą, ale może być włoska, jeśli tak wolicie)
*350g mielonej wieprzowiny i 350g mielonej wołowiny
*dwie duże cebule, posiekane
*4-5 ząbków czosnku, zgniecione
*2 jajka
* niepełna szklanka kaszy gryczanej (u mnie niepalona)
*sól, pieprz, łyżka majeranku, chlust maggi, pół ćwiartki kiszonej cytryny drobniutko posiekanej (opcjonalnie, ale naprawdę warto)
* na sos do duszenia: koncentrat pomidorowy, trochę oliwy i kostka rosołowa, woda, sól, pieprz, zgnieciony ząbek czosnku, oregano
W dużym garze zagotowujemy osoloną wodę, zmniejszamy gaz, ale nie wyłączamy. Z kapusty obieramy wierzchnie liście (i zostawiamy je), wykrawamy głąb, w miejsce po głąbie wbijamy widelec i wkładamy kapustę do gara. Obgotowujemy kolejno wybierając oddzielające się od główki liście. Ostrym nożem skrawamy z wierzchu wystającą część głównego nerwu każdego liścia. Kaszę zaparzamy zalewając wrzątkiem, zostawiamy na chwilę i odcedzamy. W misce mieszamy mięso, maggi, czosnek, podsmażoną na maśle cebulę, cytrynę (z kiszoną cytryną trzeba bardzo uważać, żeby nie przesadzić, bo całość będzie smakowała głównie cytryną), jajka, sól, pieprz, kaszę, majeranek. Kiszona cytryna do tradycyjnych gołąbków niezbędna nie jest, ale bardzo pasuje, pozytywnie podkręca smak, więc polecam. Nadziewamy liście farszem. Ja zawijam gołąbki tak jak papier ryżowy na sajgonki tylko trochę bardziej rozsmarowuję nadzienie po liściu (tu). Garnek z grubym dnem wykładamy wierzchnimi liśćmi kapusty, układamy ciasno gołąbki. Do miski kładziemy 1 lub 2 kostki rosołowe, polewamy łyżką oliwy i rozgniatamy widelcem, dodajemy resztę składników sosu i dokładnie mieszamy. Wody dajemy tyle, żeby mieć dość sosu do zalania gołąbków (powinny prawie nie wystawać znad sosu). Przykrywamy jeszcze wierzchnimi liśćmi kapusty. Dusimy na małym ogniu ok. 1,5 godziny.
Do podania zrobiłam jeszcze dodatkowo esencjonalny pomidorowy sos (na patelni rozgrzewamy masło, podsmażamy zgnieciony czosnek, dodajemy koncentrat pomidorowy lub w delikatniejszej wersji posiekane pomidory z puszki, solimy troszkę, pieprzymy, przesmażamy, polewamy gołąbki). Na zdjęciu samotny gołąbek na kolację, ale na obiad będzie świetny z ziemniakami i surówką.
Smacznego
niedziela, 1 stycznia 2012
Noworoczne menu (carpaccio, soba z sezamem i sałatka owocowa z whisky)
Zdrowia i wszelakiego najlepszego w Nowym Roku Wam życzę (no i królik Ziomek, i ukochany też : )
W tym roku z ukochanym zrobiliśmy sobie przerwę od imprez sylwestrowych. Spędziliśmy noc sylwestrową w domciu przed telewizorem. Ok. 23 czas nadszedł na kolację. Właściwie to nie miałam zamiaru pisać o moim sylwestrze, ale że z tej kolacji jestem zadowolona, to się na blogu jednak pojawiła. Nie są to propozycje dań imprezowych dla większej ilości osób, ale na smaczny obiad we dwoje albo dla mniejszego grona znajomych jest super.
Carpaccio
Potrzeba: świeża, dobra wołowina, sól, pieprz, dobra oliwa, ocet balsamiczny oraz chleb, czosnek, masło, kapary.
To moje pierwsze carpaccio w kulinarnym życiu i na pewno nie ostatnie. Teoretycznie to robi się go z polędwicy wołowej, ale wcale nie miałam carpaccio w planach. Do zupełnie innych celów nabyłam naprawdę ładny kawałek zrazowej wołowiny. Kawałek tak ładny, że szkoda go było w całości przerabiać termicznie i część postanowiłam zjeść na surowo. Nie pożałowałam.
Świeżą wołowinę wkładamy na krótko do zamrażarki (ma się zmrozić tylko po brzegach, żeby było łatwiej kroić, ale nie w środku) i kroimy ostrym nożem na cieniutkie plasterki. Układamy na talerzu, skrapiamy dobrą oliwą i octem balsamicznym, solimy, posypujemy świeżo zmielonym pieprzem (ja dałam ocet balsamiczny osobno, co by doprawiać nim wedle uznania). Do tego były grzanki maślano-czosnkowe (kromki chleba smarujemy zgniecionym czosnkiem, podpiekamy i gorące smarujemy masłem) oraz kapary.
Soba z sezamem
Potrzeba: soba, czarny i biały sezam, sól, pieprz, masło, olej sezamowy, szczypiorek.
Uwielbiam japoński makaron gryczany Soba. Na początku potraktowałam go nieufnie mając w pamięci dietetyczne, gryczano-razowe spagetti (oj, marne doświadczenie), ale fakt jest taki, że w sobie zakochałam się od pierwszej nitki. Niestety nie jest tani, ale czasem nie mogę się powstrzymać.
Gotujemy makaron w osolonym wrzątku (uważamy żeby nie rozgotować!). Na suchej patelni delikatnie podprażamy sporo czarnego i białego sezamu, jak troszkę się zrumieni i zacznie pachnieć zmniejszamy ogień i mieszając rozpuszczamy kawałek masła. Dorzucamy sobę, dodajemy pieprz, kilka kropli oleju sezamowego, ewentualnie solimy, chwilę przesmażamy. Na talerzu posypujemy szczypiorkiem.
Jeśli przed daniem ciepłym nie wystąpiła przystawka w postaci talerza surowego mięsa, to do takiego makaronu pasować będą krewetki, łosoś czy inna morska ryba albo mięsa, które smakowo pasują do sezamu (np. drób). Bardzo dobrze będzie smakować też z grillowanym lub smażonym tofu.
Sałatka owocowa z whisky
Potrzeba: spore jabłko i gruszka, garść włoskich orzechów, sok z jednej pomarańczy, sok z połowy limonki lub cytryny, kieliszek (20ml) whisky lub nawet lepiej brandy, brązowy cukier.
Jabłko i gruszkę obieramy i kroimy w dość drobną kostkę. Siekamy orzechy. Wkładamy to do miski. Mieszamy sok z pomarańczy i limonki z alkoholem i cukrem (dosładzamy do smaku, u mnie dwie łyżki brązowego cukru). Wlewamy do owoców, mieszamy, odstawiamy do lodówki na dwie godziny do przegryzienia. Sałatka wyszła pysznie, ale whisky okazała się alkoholem troszkę za ostrym. Następnym razem zaopatrzę się w brandy, jest mniej ostra w smaku i bardziej aromatyczna.
Kolacji towarzyszyło martini z sokiem z cytryny, lodem i gazowaną wodą.
O północy oglądaliśmy z okna na czwartym piętrze fajerwerki wystrzelone przez warszawiaków z Targówka, Zacisza, Białołęki i Marek (ładne to bardzo było, dziękujemy : ) Szczególne podziękowania należą się komuś (kto pewnie nigdy na bloga nie trafi i tego nie przeczyta ;), kto puścił z 10 pięknych rakiet jakoś z 20 min po północy, kiedy całe widowisko właściwie już się skończyło. Złociste fajerwerki najpierw wybuchały w wielką kulę, a potem każdy z rozbryzgów wybuchał jeszcze raz swoją własną kulką. Były puszczane dość szybko jeden po drugim, a dwa ostatnie prawie jednocześnie, co dało naprawdę wspaniały efekt.
A na ostatnim zdjęciu noworoczne śniadanie, wietnamska zupa pho z wołowiną (to do niej została zakupiona wołowina występująca w carpaccio). Jest to pyszna i aromatyczna zupa. Przy okazji to jedno z tych dań, które świetnie sprawdzają się jako kacowy stawiacz na nogi (choć akurat w tym roku, to mój pierwszy 1 stycznia bez kaca od wielu lat :). Przepisu na razie jeszcze nie ma, bo choć zupa wyszła smaczna, to nad recepturą muszę jeszcze popracować. Pojawi się na blogu, jak lepiej opracuję przepis.
Smacznego w 2012 : )
W tym roku z ukochanym zrobiliśmy sobie przerwę od imprez sylwestrowych. Spędziliśmy noc sylwestrową w domciu przed telewizorem. Ok. 23 czas nadszedł na kolację. Właściwie to nie miałam zamiaru pisać o moim sylwestrze, ale że z tej kolacji jestem zadowolona, to się na blogu jednak pojawiła. Nie są to propozycje dań imprezowych dla większej ilości osób, ale na smaczny obiad we dwoje albo dla mniejszego grona znajomych jest super.
Carpaccio
Potrzeba: świeża, dobra wołowina, sól, pieprz, dobra oliwa, ocet balsamiczny oraz chleb, czosnek, masło, kapary.
To moje pierwsze carpaccio w kulinarnym życiu i na pewno nie ostatnie. Teoretycznie to robi się go z polędwicy wołowej, ale wcale nie miałam carpaccio w planach. Do zupełnie innych celów nabyłam naprawdę ładny kawałek zrazowej wołowiny. Kawałek tak ładny, że szkoda go było w całości przerabiać termicznie i część postanowiłam zjeść na surowo. Nie pożałowałam.
Świeżą wołowinę wkładamy na krótko do zamrażarki (ma się zmrozić tylko po brzegach, żeby było łatwiej kroić, ale nie w środku) i kroimy ostrym nożem na cieniutkie plasterki. Układamy na talerzu, skrapiamy dobrą oliwą i octem balsamicznym, solimy, posypujemy świeżo zmielonym pieprzem (ja dałam ocet balsamiczny osobno, co by doprawiać nim wedle uznania). Do tego były grzanki maślano-czosnkowe (kromki chleba smarujemy zgniecionym czosnkiem, podpiekamy i gorące smarujemy masłem) oraz kapary.
Soba z sezamem
Potrzeba: soba, czarny i biały sezam, sól, pieprz, masło, olej sezamowy, szczypiorek.
Uwielbiam japoński makaron gryczany Soba. Na początku potraktowałam go nieufnie mając w pamięci dietetyczne, gryczano-razowe spagetti (oj, marne doświadczenie), ale fakt jest taki, że w sobie zakochałam się od pierwszej nitki. Niestety nie jest tani, ale czasem nie mogę się powstrzymać.
Gotujemy makaron w osolonym wrzątku (uważamy żeby nie rozgotować!). Na suchej patelni delikatnie podprażamy sporo czarnego i białego sezamu, jak troszkę się zrumieni i zacznie pachnieć zmniejszamy ogień i mieszając rozpuszczamy kawałek masła. Dorzucamy sobę, dodajemy pieprz, kilka kropli oleju sezamowego, ewentualnie solimy, chwilę przesmażamy. Na talerzu posypujemy szczypiorkiem.
Jeśli przed daniem ciepłym nie wystąpiła przystawka w postaci talerza surowego mięsa, to do takiego makaronu pasować będą krewetki, łosoś czy inna morska ryba albo mięsa, które smakowo pasują do sezamu (np. drób). Bardzo dobrze będzie smakować też z grillowanym lub smażonym tofu.
Sałatka owocowa z whisky
Potrzeba: spore jabłko i gruszka, garść włoskich orzechów, sok z jednej pomarańczy, sok z połowy limonki lub cytryny, kieliszek (20ml) whisky lub nawet lepiej brandy, brązowy cukier.
Jabłko i gruszkę obieramy i kroimy w dość drobną kostkę. Siekamy orzechy. Wkładamy to do miski. Mieszamy sok z pomarańczy i limonki z alkoholem i cukrem (dosładzamy do smaku, u mnie dwie łyżki brązowego cukru). Wlewamy do owoców, mieszamy, odstawiamy do lodówki na dwie godziny do przegryzienia. Sałatka wyszła pysznie, ale whisky okazała się alkoholem troszkę za ostrym. Następnym razem zaopatrzę się w brandy, jest mniej ostra w smaku i bardziej aromatyczna.
Kolacji towarzyszyło martini z sokiem z cytryny, lodem i gazowaną wodą.
O północy oglądaliśmy z okna na czwartym piętrze fajerwerki wystrzelone przez warszawiaków z Targówka, Zacisza, Białołęki i Marek (ładne to bardzo było, dziękujemy : ) Szczególne podziękowania należą się komuś (kto pewnie nigdy na bloga nie trafi i tego nie przeczyta ;), kto puścił z 10 pięknych rakiet jakoś z 20 min po północy, kiedy całe widowisko właściwie już się skończyło. Złociste fajerwerki najpierw wybuchały w wielką kulę, a potem każdy z rozbryzgów wybuchał jeszcze raz swoją własną kulką. Były puszczane dość szybko jeden po drugim, a dwa ostatnie prawie jednocześnie, co dało naprawdę wspaniały efekt.
A na ostatnim zdjęciu noworoczne śniadanie, wietnamska zupa pho z wołowiną (to do niej została zakupiona wołowina występująca w carpaccio). Jest to pyszna i aromatyczna zupa. Przy okazji to jedno z tych dań, które świetnie sprawdzają się jako kacowy stawiacz na nogi (choć akurat w tym roku, to mój pierwszy 1 stycznia bez kaca od wielu lat :). Przepisu na razie jeszcze nie ma, bo choć zupa wyszła smaczna, to nad recepturą muszę jeszcze popracować. Pojawi się na blogu, jak lepiej opracuję przepis.
Smacznego w 2012 : )
środa, 19 października 2011
Arabskie pulpety
Przepis z jednego z moich ulubionych programów kulinarnych "Kudłacze na motorach" oraz z jednej z moich ulubionych kuchni czyli marokańskiej. Oryginał tu: klik . To danie jest rzadkim u mnie prawie całkowitym odwzorowaniem konkretnego przepisu, jedyną zmianą jest darowanie sobie jajek (i co za tym idzie zapiekania ich w piecu) oraz zastąpienie imbiru w proszku świeżym, reszta pozostaje bez zmian (poza brakiem mrożonego groszku w sosie, powodem był brak mrożonego groszku w zamrażalniku, ale na pewno by pasował). Ilość kulek z sosem to obiadki na dwa dni, pierwszego dnia dla dwóch, a drugiego dnia trzech osób.
Potrzeba:
kulki:
*1kg mielonej wołowiny (najlepsza byłaby baranina, ale na moim bazarku jest niedostępna)
*drobno posiekana spora cebula
*5-6 zgniecionych ząbków czosnku
*łyżka świeżego, startego imbiru
*łyżeczka mielonego kuminu (to ważne, nie kminku tylko kuminu, to zupełnie inna przyprawa)
*½ łyżeczki płatków chili
*łyżka słodkiej papryki
*pół pęczka posiekanej natki pietruszki
*2 żółtka
*sól i świeżo zmielony pieprz
sos:
*drobno posiekana cebula
*2 łyżki koncentratu pomidorowego
*puszka pomidorów (odsączonych) i ze dwa pokrojone świeże pomidory
*2 łyżki płynnego miodu
*drobno posiekane 2 ząbki czosnku
*szklanka mrożonego groszku (której nie miałam niestety)
Składniki kulek włożyć do miski, wymieszać, zrobić kulki wielkości orzecha włoskiego. Lepienie kulek z lepkiej mięsnej masy to najbardziej irytująca część pracy, potem jest już z górki. W garnku z grubym dnem ewentualnie na dużej, porządnej patelni zeszklić na oliwie cebulę. Włożyć kulki, obsmażyć ze wszystkich stron. W miseczce wymieszać resztę składników sosu (poza groszkiem) i wlać do kulek. Przykryć i gotować na małym ogniu 25-30 minut. Jeśli mamy, to po ok. 15 minutach wmieszać groszek. Podawać posypane natką z ryżem ugotowanym z soczewicą i pasującą sałatką.
Pasująca sałatka ze zdjęcia jest inspirowana arabską sałatką tabuleh.
Składa się z drobno posiekanych i zmieszanych z sobą:
duży pomidor, trzy dymki, dużo natki, pół zgniecionego ząbka czosnku, kilka liści bazylii, trochę liści mięty, oliwa, dwie łyżki soku z cytryny (brak soli i pieprzu jest specjalnie, są tu całkiem zbędne, no chyba, że ktoś koniecznie chce i musi).
Soczewicę z ryżem wstawiamy na gaz razem z kulkami, sałatkę siekamy jak reszta wesoło się gotuje. Wszystko zajmuje jakieś 40 min. razem z nałożeniem na talerze.
Zdjęcie może nie wyszło mi najlepiej, ale całość jest naprawdę pyszna i bardzo prosta w wykonaniu.
Smakowity, aromatyczny, orientalny obiad.
* Jeśli nie ma w waszych sklepach kuminu, to trzeba go zamówić przez internet. Od biedy można też zamiast papryki, chilli i kuminu dać 3/4 paczki przyprawy kebab shoarma Kamisa czy też innej czerwonej shoarmy (uwaga, to coś zupełnie innego niż gyros kebab!).
kulki:
*1kg mielonej wołowiny (najlepsza byłaby baranina, ale na moim bazarku jest niedostępna)
*drobno posiekana spora cebula
*5-6 zgniecionych ząbków czosnku
*łyżka świeżego, startego imbiru
*łyżeczka mielonego kuminu (to ważne, nie kminku tylko kuminu, to zupełnie inna przyprawa)
*½ łyżeczki płatków chili
*łyżka słodkiej papryki
*pół pęczka posiekanej natki pietruszki
*2 żółtka
*sól i świeżo zmielony pieprz
sos:
*drobno posiekana cebula
*2 łyżki koncentratu pomidorowego
*puszka pomidorów (odsączonych) i ze dwa pokrojone świeże pomidory
*2 łyżki płynnego miodu
*drobno posiekane 2 ząbki czosnku
*szklanka mrożonego groszku (której nie miałam niestety)
Składniki kulek włożyć do miski, wymieszać, zrobić kulki wielkości orzecha włoskiego. Lepienie kulek z lepkiej mięsnej masy to najbardziej irytująca część pracy, potem jest już z górki. W garnku z grubym dnem ewentualnie na dużej, porządnej patelni zeszklić na oliwie cebulę. Włożyć kulki, obsmażyć ze wszystkich stron. W miseczce wymieszać resztę składników sosu (poza groszkiem) i wlać do kulek. Przykryć i gotować na małym ogniu 25-30 minut. Jeśli mamy, to po ok. 15 minutach wmieszać groszek. Podawać posypane natką z ryżem ugotowanym z soczewicą i pasującą sałatką.
Pasująca sałatka ze zdjęcia jest inspirowana arabską sałatką tabuleh.
Składa się z drobno posiekanych i zmieszanych z sobą:
duży pomidor, trzy dymki, dużo natki, pół zgniecionego ząbka czosnku, kilka liści bazylii, trochę liści mięty, oliwa, dwie łyżki soku z cytryny (brak soli i pieprzu jest specjalnie, są tu całkiem zbędne, no chyba, że ktoś koniecznie chce i musi).
Soczewicę z ryżem wstawiamy na gaz razem z kulkami, sałatkę siekamy jak reszta wesoło się gotuje. Wszystko zajmuje jakieś 40 min. razem z nałożeniem na talerze.
Zdjęcie może nie wyszło mi najlepiej, ale całość jest naprawdę pyszna i bardzo prosta w wykonaniu.
Smakowity, aromatyczny, orientalny obiad.
* Jeśli nie ma w waszych sklepach kuminu, to trzeba go zamówić przez internet. Od biedy można też zamiast papryki, chilli i kuminu dać 3/4 paczki przyprawy kebab shoarma Kamisa czy też innej czerwonej shoarmy (uwaga, to coś zupełnie innego niż gyros kebab!).
Subskrybuj:
Posty (Atom)