.

.
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Owocowo. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Owocowo. Pokaż wszystkie posty

sobota, 31 grudnia 2016

Kompot z suszu, wersja na deser (nie tylko w Wigilię)


Do tej pory był tylko klasyk, jako napój.
Tym razem na wigilijny stół zrobiłam w dwóch wersjach, jedną do picia, drugą na deser, opcję słodszą i gęstą od smakowitych owoców, z migdałami.
Wyszedł może niezbyt urodziwy, ale tak smakowity i aromatyczny zimowy deser, że dokupiłam na targu suszu (po świętach był w cenie promocyjnej ;) i zapakowałam kompot w słoiki, żeby cieszyć się nim też w styczniu i lutym.
Zajadamy schłodzony lub na ciepło, np. na rozgrzewkę po zimowym spacerze.
Niezły patent na zdrowy podwieczorek dla dzieci.

Potrzeba:
- po ok. 150g suszonych jabłek i gruszek (takich ze skórką i ogryzkiem)
- suszona wędzona gruszka i garść wędzonych śliwek z pestkami
- paski skórki z pomarańczy, ścięte bez białej warstwy (z ok. 1/3 średniej wielkości pomarańczy)
- łyżeczka goździków, większa laska cynamonu
oraz
- po kubku (300ml) migdałów*, suszonych moreli, suszonych śliwek bez pestek, suszonych jabłek połamanych na nieduże kawałki (takich ładniejszych, bez ogryzków)
- po pół kubka suszonej żurawiny i rodzynek
- 2-3 laski wanilii** lub torebka cukru wanilinowego/waniliowego
- 2 czubate łyżki aromatycznego miodu (np. gryczany, spadziowy)
- puszka brzoskwiń wraz z syropem
- co tam jeszcze lubicie, u mnie suszone wiśnie, mogą być też figi, daktyle, orzechy włoskie, itp.

Zalewamy w garnku pierwsze cztery pozycje z listy składników 3 litrami zimnej wody i gotujemy na niedużym ogniu pół godziny od zawrzenia. Zostawiamy pod przykryciem na kilka godzin (najwygodniej na noc), żeby spokojnie ostygł i naciągnął smak.
Cedzimy przez gęste sitko, dodajemy całą resztę składników poza brzoskwiniami i znów gotujemy pół godziny od zawrzenia, na sam koniec dajemy brzoskwinie (warto pokroić je na mniejsze części, najwygodniej ćwiartki) wraz z syropem. Próbujemy, ewentualnie dosładzamy (ale prawdopodobnie nie będzie trzeba, słodki syrop z brzoskwiń i miód powinny wystarczyć), odstawiamy do wystudzenia i przegryzienia się znów na kilka godzin.
I można zajadać.
Jeśli zaczęliśmy poprzedniego dnia wieczorem, to będzie gotowy akurat późnym popołudniem na wigilijny stół.


Ale... kiedy dłużej postoi zrobi się gęstszy i smakowitszy, po tygodniu zamknięcia w słoikach całość pysznie się przegryzie.
Jeśli chcecie jak ja zrobić zapas w słoiki, to (jak to z innymi przetworami) po tym kilku-kilkunastogodzinnym odpoczynku zagotowujemy całość jeszcze raz, gotujemy przez chwilkę na większym ogniu, po czym zmniejszmy gaz na minimum i wrzący pakujemy w czyste słoiki, zakręcamy i stawiamy słoiki do góry dnem do ostygnięcia.
Z trzech partii, które zrobiłam, każda wyszła ciut inna, susz pochodził z różnych źródeł, do jednej dałam najzwyklejszy cukier wanilinowy. Jednak nie ma co tu się przejmować brakiem powtarzalności, za każdym razem wyszło pycha.

*Dałam ze skórką, nie przeszkadza mi, a dodaje całości aromatu, ale jeśli wolicie oczywiście można dać migdały bez skórki.
**Użyłam samych skórek z waniliowych strączków, cenne ziarenka ze środka znalazły się wcześniej w serniku.

PS jeśli zrobicie sobie zimowy zapas, to najlepiej zjeść go w ciągu 2-3 miesięcy, czyli właśnie zimą, kiedy takie smaki jemy najchętniej. Nie jest to przetwór do przechowywania przez lata, bo w dłuższym czasie zmienia się w breję, smaki mieszają się za bardzo, szczególnie tracą na tym orzechy. Jeden słoik znalazłam przypadkiem latem ;)

wtorek, 14 czerwca 2016

Kiszone truskawki

W rodzinie zostały ochrzczone mianem truskawek małosolnych, bo zestaw przypraw taki sam jak do ogórków.
Brzmi dziwnie, ale są zaskakująco smaczne.
Obowiązkowy przysmak sezonowy w mojej kuchni.
Świetne posypane plasterkami dymki lub szczypiorem na kanapce z wyrazistym serem, np. długo dojrzewającym, aromatycznym żółtym, fetą lub brie czy camembert.
Smakowite i ciekawe w sałacie (taki klasyk: sałata, trochę posiekanej cebulki, natka lub bazylia, sos winegret plus pokrojone w duże kawałki kiszone truskawki).
Ciekawie podbiją smak chłodnika na kefirze czy zsiadłym mleku.
Będą niebanalnym dodatkiem do talerza zimnych wędlin na imprezowym stole oraz do oscypka lub mięsa z grilla.
No i do podjadania wprost ze słoika.

Potrzeba:
- truskawki (takie twardsze, nie mogą być bardzo dojrzałe)
- zestaw do kiszenia ogórków (koper, czosnek, liść chrzanu i kawałek korzenia)
- liście laurowe, pieprz w ziarenkach, ziarna kolendry, ziele angielskie
- sól*, łyżka z lekką górką na 1 litr wody
- opcjonalnie suszona papryczka pepperocino lub kilka plastrów świeżej chilli

Zagotowujemy wodę z solą. Studzimy.
Do wyparzonego słoika wsypujemy na dno pół łyżeczki ziaren kolendry, kilka ziaren pieprzu, ziarno ziela, nieduży liść laurowego, 2-3 przekrojone na pół ząbki czosnku, kawałek korzenia chrzanu i łodygę kopru z kwiatem (to ilość dla mnie optymalna na słoik 0,5 litra). Potem ciasno układamy truskawki. Na wierzch znów dajemy łodygę kopru i przykrywamy liściem chrzanu. Zalewamy ostudzoną solanką.


Odstawiamy na 2-4 dni (szybkość kiszenia zależy głównie od temperatury, im cieplej tym szybciej). Uwaga, bo potrafią wykipieć. Na zdjęciu w słoiku dobrze widzicie, że jest ogórek. Mnie nie smakuje, bo nie lubię małosolnych, ale dodaję czasem dla połówka. Jemu bardzo pasują. Smakują jak małosolne ogórki z lekkim truskawkowym posmakiem.
Kiedy będą już ukiszone wstawiamy do lodówki i mamy ok. dwóch tygodni żeby je zjeść.

*Najlepsza będzie sól niejodowana, do przetworów. W teorii, zgodnie ze sztuką będzie większa szansa, że dobrze się Wam ukisi. Jednak jeśli nie macie, to przy kiszonkach z krótkim terminem spożycia możecie dać zwykłą sól spożywczą, ja tak czasem robię przy pomidorach, truskawkach czy ogórkach małosolnych i nie widzę różnicy.

czwartek, 19 listopada 2015

Naleśniki z czekoladą i konfiturą z czarnego bzu


Nie umiem za dobrze i nie lubię tworzyć słodyczy i deserów. Nie jestem też ich zbyt zawziętym zjadaczem. Są jednak słodkie receptury-wyjątki, które uwielbiam i do których wracam...
Oto kompozycja idealna:
lekko słodkie ciasto wzbogacone skórką z cytryny, aromatyczna, gorzka czekolada i słodka konfitura bzowa, o charakterystycznym smaku idealnie komponującym się z czekoladą i przyjemnie chrupkich pesteczkach.

Jeśli nie zrobiliście sobie w tym roku czarnobzowej konfitury (a przecież przepis podawałam i radziłam żeby zrobić, klik), to pasować też będą powidła śliwkowe lub konfitura wiśniowa.

Potrzeba:
-ciasto naleśnikowe*
-brązowy cukier (lub miód)
-starta skórka z cytryny
-konfitura z czarnego bzu (ewentualnie wiśniowa lub powidła śliwkowe)
-grubo posiekana gorzka czekolada (ewentualnie mleczna jak nie lubicie gorzkiej)
*jeśli nie macie swojego ulubionego przepisu na ciasto naleśnikowe, to orientacyjne proporcje w moim są takie:
-1 jajko
-1 szklanka pełnotłustego mleka
-1,5-2 szklanek mąki (zwykłej pszennej lub pszennej z niedużą domieszką kukurydzianej)
-szczypta soli
-szklanka=250ml
-wszystko porządnie wymieszać trzepaczką


Do ciasta naleśnikowego (na ilość z jednego jajka) dodaję 2-3 łyżki brązowego cukru i łyżkę (ale nie bardzo czubatą) startej skórki z cytryny, mieszam.
Smażę naleśniki (lubię takie grubsze, ale smażycie oczywiście wedle własnego gustu).
Na gotowy naleśnik nałożyć konfiturę, posypać gorzką czekoladą, zwinąć i pożreć.
Jeśli mamy akurat ochotę na bardzo słodkie polewamy wierzch miodem lub syropem klonowym.

Niby proste, a jakież pyszne. Połączenie czarnego bzu, czekolady i delikatnego aromatu skórki cytrynowej jest genialne.

wtorek, 22 września 2015

Konfitura, czarny bez i czerwone wino

Czarnobzowa konfitura, to mój ulubiony owocowy przetwór.
Przepis tradycyjny już był tu, a dziś przedstawiam Wam wersję bardziej wykwintną. Troszkę obawiałam się kombinacji z wersją tradycyjną, ale zupełnie niepotrzebnie, delikatny aromat grzanego wina super się z czarnym bzem komponuje. W przyszłym roku chyba zrobię tylko opcję z winem.

W domu raczej nie schodzą mi truskawkowe dżemy czy inne słodkie słoiki, ale na konfiturę z bzu zawsze znajdą się chętni. Boska jest do mocnej czarnej herbaty czy to po prostu na spodku obok kubka czy to wymieszana z naparem. Pyszna do naleśników lub do położenia na serniku. Wspaniała do świeżej chałki z masłem.

Potrzeba:
-1,5-2 kg owoców czarnego bzu
-butelka półsłodkiego czerwonego wina*
-kilka goździków (ok. 5 szt.) i kawałek kory cynamonu (ok. 3cm)
-szklanka cukru
-sok z jednej cytryny
-z tych proporcji wyszły mi 4 słoiczki 200ml

Na początek czeka nas najgorsza część roboty. Upierdliwe i pracochłonne skubanie. Baldachy trzeba przebrać, żeby oddzielić czarne, dojrzałe owocki od tych zielonych, czerwonych lub zeschłych**. Najwygodniej przeczesać baldachy widelcem omijając owocki niedojrzałe.
Przebrane owoce przepłukać, wsypać do garnka z grubym dnem lub na dużą, porządną patelnię, wsypać cukier, wlać wino, włożyć goździki i cynamon zamknięte w zaparzaczu do herbaty lub, np. obwiązane bawełnianą nitką (chodzi o to, żeby przyprawy łatwo się dało potem wyjąć), dodać sok z cytryny. Zagotować i trzymać na średnim ogniu tak długo, aż z wina zrobi się gęsty syrop. Na początku gotowania czarny bez wcale nie pachnie najsmaczniej, nieprzyjemnie pachnie zielskiem, ale spokojnie, gotowy pachnie pysznie.
Zostawić pod przykryciem do następnego dnia***. Spróbować, ewentualnie dosłodzić lub dodać więcej soku z cytryny. Zagotować i gorące przekładać w wyparzone słoiki, postawiać do góry dnem i zostawić tak, aż do ostygnięcia.

Smakowity i bardzo zdrowy jest też kompot z jabłek z dodatkiem czarnego bzu tu.

Niektórzy polecają przecierać przetwory z bzu przez sitko, żeby pozbyć się chrupiących pestek. Mnie te pestki nie przeszkadzają, powiem więcej, lubię je. Raz przetarłam konfiturę przez sitko i według mnie straciła na tym. Ale co kto lubi, decyzja należy oczywiście do Was.

*Nie musi to być oczywiście wino z górnej półki, ale też i nie najtańszy badziew. Dodajemy takie wino jakie smakuje Wam samo w sobie w kieliszku.
**Cała roślina zawiera trującą sambunigrynę, dlatego nie można zjadać owoców na surowo i odrzuca się niedojrzałe owoce i szypułki. Jednak spokojnie, nie ma się czego bać, po zagotowaniu nic trującego nie zostanie, kilka przeoczonych zielonych jagódek też nam nie zaszkodzi.
***Zagotowuję jeszcze następnego dnia, żeby dobić ewentualne bakterie, których przetrwalniki mogły przeżyć pierwsze gotowanie. Taki jest mój sposób na konserwację przetworów. Oczywiście można przełożyć w słoiczki po pierwszym gotowaniu i zapasteryzować następnego dnia. Prawdopodobnie nie jest to wcale konieczne i wystarczy po prostu nałożyć gorące w słoiczki, ale jak już się człek tyle naskubał, to wolę nie ryzykować ;)

piątek, 27 marca 2015

Ciastka z jabłkiem, całkiem lub prawie bezcukrowe

Słodkie U królika to rzadkość, bo za deserami jakoś specjalnie nie przepadam. Za jedzeniem to jeszcze jako tako, ale za robieniem to już w ogóle.
Te ciastka jednak zadomowiły się w mojej kuchni na stałe. Nie są wykwintne ani odkrywcze, przed teściową czy gośćmi się nimi nie popiszecie. Są za to bardzo smakowite i zupełnie niekłopotliwe do zrobienia. To nie tylko kalorie, ale i wartościowa przegryzka czy podwieczorek dla dziecka.
Za jednym pieczeniem otrzymujemy wersję posypaną cukrem dla dorosłych i wersję bez cukru dla dziecia małego i wszystkich tych, co uważają cukier za białą śmierć.
Ogromnym plusem tego przepisu jest jego wspaniała plastyczność.

Potrzeba:
*mąka pszenna, masło, mielony twaróg (w równych ilościach, np. po 200g)
*cynamon (albo kardamon, albo tarta skórka pomarańczowa, albo gałka muszkatołowa, co kto woli)
*słodkie jabłka (albo gruszki, albo brzoskwinie, albo śliwki, albo ananas, albo inne owoce do nadziania)
*opcjonalnie cukier puder (lub gruby kryształ)
*opcjonalnie miód


Jabłka kroimy w ósemki (można nie obierać, ciastka będą bardziej aromatyczne, ale będzie za to skórka do pogryzienia). Mąkę, miękkie, ogrzane masło i twaróg zagniatamy na nielepiące się do rąk ciasto (jak za bardzo się lepi, to podsypujemy jeszcze odrobiną mąki). Jeśli mamy niezbyt słodkie jabłka, to do ciasta warto dodać łyżkę czy dwie miodu. Cienko rozwałkowujemy (na grubość ok. 3mm) i wykrawamy kółka jak na pierogi . Z proporcji po 200g masła, mąki i twarogu wyjdzie ok. 20 sporych ciastek. Na każdym kółku układamy kawałek jabłka, prószymy cynamonem i składamy jak pieróg, ale nie zlepiamy brzegów. Układamy ciastka na blasze wyłożonej papierem do pieczenia.



Pieczemy do zrumienienia w 180 stopniach (czyli 10-15 min w zależności od użytych mąk i właściwości piekarnika, u mnie 10 min na termoobiegu). Po upieczeniu posypujemy cukrem pudrem (lub posypujemy grubym cukrem przed pieczeniem).
I już.
Smacznego.


Wariacje:
*Mąka może być tylko biała (całość będzie delikatniejsza i słodsza) albo z dodatkami. Możemy dodać pełnoziarnistą pszenną, żytnią, orkiszową, owsianą albo mąkę ryżową, kukurydzianą, ciecierzycową, amarantusową, kasztanową, orzechową... co Wam wyobraźnia podpowie.
Ja lubię z dodatkiem żytniej pełnoziarnistej i kilkoma łyżkami zmielonych orzechów włoskich. Z razową mąką spód może być trochę wilgotnawy od soku z owoców. Razowych mąk używam zamiast 1/3 ilości białej, amarantusowej czy orzechów kilka łyżek.
*Twaróg może być gładki, np. twaróg mielony do serników, wtedy będziemy mieć delikatne ciastka albo można  rozdrobnić widelcem zwykły twaróg z kostki (dość dokładnie, żeby ciasto się zlepiło, ale z grudkami) i wtedy będziemy mieć rustykalne ciastka z grudkami sera (to też smakuje dobrze).
*Zamiast jabłek mogą być gruszki (np. posypane kardamonem), półplastry świeżego ananasa (np. oprószone gałką muszkatołową albo startą skórką pomarańczową ze szczyptą mielonych goździków), śliwki (np. oprószone cynamonem), itp., itd.
*Jeśli owoce są bardzo soczyste warto oprószyć je mąką ryżową lub cukrem pudrem, wtedy nie rozmoczą tak spodu.

Pomysł autorstwa Weroniki Kl zaczerpnięty z facebook'owej grupy BLW przepisy ze zdrowymi recepturami dla dzieci i dorosłych.

poniedziałek, 26 stycznia 2015

Soczek i sosna

Znów sosnowo, ale tym razem krótko.
Dziś będzie tylko "zwykły" soczek. Opcja zmielenia sosny w wytłaczarce do soków nie jest moim osobistym pomysłem, zmałpowałam soczek z sosną z tego bloga (tu). Pomysł okazał się wielce smakowity, więc i ja posyłam go dalej w świat.
Bardzo harmonijne połączenie smaków, jabłkowa baza i słodycz ananasa przełamana aromatyczną i lekko cierpką sosną.
Częstujcie się dla smaku i na zdrowie.
Przepis ma tylko dwie wady: nie da się go zrobić w zwykłej sokowirówce, to opcja dla szczęśliwych posiadaczy wytłaczarki ślimakowej do soków (sokowirówki wolnoobrotowej) oraz spożycie sosny nie jest zalecane dla kobiet w ciąży i karmiących.

Potrzeba (na ok. 700ml gotowego soku, ilość zależy od soczystości produktów):
-pół większego ananasa
-3 gałązki sosny (szczyty gałązek z pączkami, długości ok. 10 cm)
-4-5 dużych jabłek



Przygotowujemy jabłka i ananasa do przerobienia na soczek (jabłka kroimy w ósemki, nie obieramy, ale usuwamy pestki, ananasa obieramy i kroimy na mniejsze kawałki razem z rdzeniem). Sosnowe gałązki dużym, ostrym nożem siekamy na ok. 5mm kawałki (igły razem z gałązkami).
Najpierw wrzucamy całego ananasa, potem jabłka na zmianę z sosną.
Wytłoczony sok mieszamy i pijemy najlepiej tego samego dnia, bo po spędzeniu doby w lodówce robi się gorzkawy.
Na świeżo bardzo pyszny i bardzo zdrowy, bo sosna ma multum witamin, antyoksydantów, wspomaga odporność, pomaga w leczeniu kataru i kaszlu.

Przepis bierze udział w styczniowej akcji zjadania sosny Cała Polska widzi szyszki.

Uwagi techniczne:
*Nie musicie się obawiać o zdrowie sprzętu, który bardzo jest fajny, ale swoje kosztuje. Sosna mielona razem z jabłkami nie zalepi żywicą sitka, czyści się normalnie jak po każdym innym soku. Luzik.
*Sok z dodatkiem sosny robimy na sam koniec wyciskania podobnie jak soki z dodatkiem innych włóknistych składników, jak seler naciowy (dziurka na wytłoczyny potrafi się przytkać, więc dla oszczędności nerwów na początku mielimy miękkie i nie włókniste produkty, a na sam koniec składniki "problematyczne", włókniste).
*Warto próbować sok w trakcie tworzenia, bo sosna sośnie aromatem nierówna. Z mojego doświadczenia (trzy sosnowe soczki) wynika, że gałązki z młodych, niewysokich drzewek są o wiele bardziej smakowe niż szczyty gałązek z niższych gałęzi większych drzew.

niedziela, 5 października 2014

Jesienny kompot, jabłka i czarny bez

Wraz z końcem lata odchodzą lekkie, cierpkie, orzeźwiające kompoty smakujące najlepiej z kostką lodu. Z początkiem jesieni do kuchni wkraczają kompoty słodsze, bardziej esencjonalne, smakujące także na ciepło. Śliwki, aromatyczne działkowe winogrona, jesienne jabłka, pigwowiec i czarny bez.
Dziś zrobiłam sobie darmowy "dziki" kompot. Z małych, aromatycznych jabłuszek ze zdziczałej jabłonki i owoców czarnego bzu.
Zdziczałe jabłuszka są bardziej aromatyczne, dadzą kompot pachnący piękniej, o głębszym smaku, ale wymagający dodatkowego cukru (i to sporo). Kupne jabłka do kompotu wybieramy jak najsłodsze, też będzie smacznie, a o tyle zdrowiej, że obędzie się bez dosładzania.
Potrzeba:
*3 większe lub 5-6 małych jabłek
*3-4 baldachy owoców czarnego bzu
*ewentualnie cukier

Umyte jabłka kroimy w ćwiartki, wykrajamy gniazda nasienne, wkładamy do gara.
Baldachy czarnego bzu zbieramy tylko dojrzałe (końcówki szypułek powinny się przebarwić na czerwono, owoce mają być ciemne, prawie czarne). Oskubujemy jagódki uważając, żeby do kompotu nie wrzucać szypułek i odrzucając niedojrzałe (jasno czerwone i zielone). Jagódki przepłukujemy na sicie, wrzucamy do gara, zalewamy 1,5-2 litrami wody. Gotujemy bez przykrycia ok. 25 min. Próbujemy i ewentualnie dosłądzamy do smaku. Dajemy kompotowi ostygnąć z owocami w środki i przecedzamy na drobnym sitku do dzbanka czy butelki.
Pijemy dla smaku i na zdrowie.

Zdrowy nie tylko, bo domowy, owocowy i pełen witamin. Zdrowy, bo owoce czarnego bzu działają napotnie, moczopędnie, antyprzeziębieniowo, przeciwgorączkowo i delikatnie przeciwbólowo. Czyli idealny napitek na jesień, smaczny i wspomagający odporność.
Cała roślina zawiera trującą sambunigrynę, dlatego nie można zjadać owoców na surowo i odrzuca się niedojrzałe owoce i szypułki. Jednak spokojnie, nie ma się czego bać, po zagotowaniu nic trującego w kompocie nie zostanie, kilka przeoczonych zielonych jagódek też nam nie zaszkodzi.

Łasuchom polecam pyszny dżem nie do kupienia w sklepach klik. Trzeba poświęcić trochę pracy i czasu, ale efekt jest wart każdej minuty.
Więcej o kompotach tu  i ich butelkowaniu na później tu.

czwartek, 6 marca 2014

Słoneczna sałatka

Przypadkiem dobrałam się do mango zanim dojrzało.
Niezbyt dojrzałe mango jest dość dziwne, bo ma wyraźny posmak sosnowej żywicy (wprawdzie nie jadłam sosnowej żywicy, ale smakuje tak, jak ona pachnie :)
Na szczęście okazało się, że zbyt wczesne napoczęcie tego nienajtańszego owocu nie było równoznaczne z jego zmarnowaniem. Przypadkowa sałatka okazała się pyszna i będę ją powtarzać.
Bardzo dobrze komponuje się z rybą, kurczakiem lub schabowym kotletem usmażonym tylko z solą i pieprzem, bez panierki. Można też zjeść ją ze świeżą bagietką na kolację lub obiad w pracy.

Potrzeba:
*mango (takie twardsze, żeby nie było za bardzo dojrzałe i słodkie)
*awokado
*kilka rzodkiewek (nie są konieczne dla smaku, ale nadają przyjemnej chrupkości)
*drobno posiekana szalotka lub kawałek cebuli albo biała część dymki
*drobno pokrojone kilka liśći sałaty lodowej lub rzymskiej
*sok wyciśnięty z pomarańczy, trochę oleju z włoskich orzechów (ale nie więcej niż łyżeczkę, awokado jest tłuste samo w sobie), sól, pieprz, zgniecione pół niewielkiego ząbka czosnku

Dobrze mieszamy składniki sosu i mieszamy z pokrojoną resztą składników.

poniedziałek, 9 września 2013

Pamiętacie o kompotach?

Pogoda robi się powoli coraz bardziej jesienna. Jednak koniec lata, to dopiero środek sezonu kompotowego.
Orzeźwiające truskawki, porzeczki i wiśnie ustępują miejsca słodkim śliwkom, jabłkom, gruszkom i winogronom. Z ciekawszych smaków gorąco polecam śliwki uleny oraz nektarynki lub brzoskwinie w połączeniu z jabłkami (pół na pół).

Na fotce występują (od lewej):
*wiśnia albo wiśnia z czarną porzeczką (mają taki sam kolor, więc tu akurat otwierający butelkę ma niespodziankę),
*wiśnie i śliwki uleny,
*jabłko z rabarbarbarem,
*brzoskwinie z jabłkiem (albo nektarynki z jabłkiem, też mają taki sam kolor),
*jabłka (papierówki) z goździkiem i kawałeczkiem kory cynamonu.

Ten wpis to tylko przypomnienie, szczegółowo o robieniu kompotów przeczytacie tu.

Na początku robiłam mniejszy garnek kompotu raz na 2-3 dni. Od zeszłej jesieni (i ogromnej ilości działkowych ciemnych winogron do przerobienia na raz) zmieniłam taktykę. Okazało się, że najwygodniejszą opcją jest zrobienie wielkiego gara kompotu i zabutelkowanie na później. Potem mamy kilkanaście kolorowych butelek, które tylko czekają, aż komuś zachce się pić.
Potrzebne są tylko butelki (np. po soczkach Tymbark, oranżadzie, piwie czy inne z kapslem), kapsle i kapslownica (do kupienia w internecie albo sklepach z artykułami do domowego wyrobu win i piwa).
Gotujemy kompot bez cukru i dajemy mu kilka godzin na ostygnięcie (i przegryzienie się, będzie smaczniejszy niż taki odcedzony od razu). Przecedzamy. Próbujemy czy i jak dużo trzeba mu cukru (różnie bywa, zależy od owoców). Stawiamy na gaz, doprowadzamy do wrzenia, dosładzamy do smaku i skręcamy gaz (żeby tylko lekko się gotował). Wrzący kompot nalewamy do umytych butelek, każdą od razu kapslując i kładąc na boku, żeby gorący kompot zakrywał kapsel*. W tej pozycji studzimy.

 Na fotce właśnie butelkuje się kompot śliwkowy.

Brzmi skomplikowanie, ale w rzeczywistości nie jest. Zabutelkowanie 3-4 litrów kompotu nie zajmuje więcej niż 15 min.
A koszty? U mnie zwykle do 3zł za litr czyli w normie w porównaniu do napojów sklepowych. Na bazarku prawie za każdym razem trafia się sprzedawca z przecenionymi owocami (bo lekko przejrzałymi, mniejszymi czy brzydszymi, a takie świetnie nadają się na kompot). Czasem zaatakowany zostaje ogródek teściowej, wtedy to już w ogóle wychodzi darmo ;)

*Nie bawię się w wyparzanie butelek ani pasteryzowanie. Wystarczy tylko dobrze umyć butelkę, zakapslowanie w niej wrzącego kompotu zupełnie wystarczy do zakonserwowania napoju. Zdarzało się niektórym kompotom czekać nawet kilka miesięcy na wypicie i jeszcze żaden mi się nie popsuł.
Nie polecam szklanych butelek z zakrętką, bo po jednym czy dwóch użyciach zamknięty w nich kompot zyskuje wyraźną nutę smakową i zapachową zakrętki od słoika

sobota, 25 sierpnia 2012

Indyk pieczony z truskawkami, rabarbarem i zielonym pieprzem

Nie zawsze chce mi się gotować coś sprawdzonego albo z konkretnego przepisu, wtedy po prostu idę na żywioł i wkładam do potrawy to, co mi wyobraźnia nosa i ślinianek podpowie. Nie zawsze kończy się to sukcesem, bywają i porażki, np. łosoś duszony w sosie sojowo-pomarańczowym, który w końcowym efekcie pachniał jak świeżo otwarta puszka kociej karmy (i smakował też nieszczególnie).
Czasem jednak wychodzi coś pysznego, do czego potem wracam. Na ten przykład smakowita pieczeń o niebanalnym smaku, w której świetnie komponują się pachnące truskawki, kwaskowy rabarbar złamany słodyczą miodu, pikantny, aromatyczny pieprz i zioła. Niby to nieładnie się przechwalać, ale ten przepis to jeden z najbardziej udanych z moich wymysłów kulinarnych :)

Niestety jakoś tak wyszło, że post ma z 2,5 miesiąca opóźnienia (pieczeń ze zdjęcia robiona była na początku czerwca). NIestety, bo sezon na truskawki już minął, a na rabar się już kończy Jednak nic straconego, rabarbar jeszcze można spotkać na bazarku, a truskawki do pieczeni mogą być mrożone.

Potrzeba (u mnie na dwa obiady dla 2 osób):
  • ok. 600-700g filetu z indyka
  • 2 łodygi rabarbaru, pokrojone w cienkie plasterki
  • 2 zgniecione ząbki czosnku
  • ok. 10 średniej wielkości truskawek pokrojonych w półplasterki
  • niewielka cebula, pokrojona (nie musi być bardzo drobno)
  • 2 łyżeczki marynowanego zielonego pieprzu i łyżeczka zalewy z pieprzu
  • 2 łyżki z górką posiekanych liści świeżej mięty lub bazylii (do wyboru, obie wersje bardzo smaczne)
  • sól, 3-4 łyżki oliwy, łyżka miodu

Ziarenka marynowanego zielonego pieprzu rozgniatamy położonym na płask szerokim ostrzem noża, albo denkiem szklanki, po czym zgniecione ziarenka drobniutko siekamy (można też utrzeć je w moździerzu).
Osuszoną papierowym ręcznikiem pierś indyka nacieramy solą i połową pieprzu, odkładamy.
Do miski wlewamy oliwę, dodajemy pół łyżeczki soli, pozostały pieprz i łyżeczkę zalewy, miód i czosnek, dokładnie mieszamy. Dokładamy owoce, cebulę i bazylię lub miętę, mieszamy.
Do woreczka do pieczenia wkładamy mięso, na nie nakładamy marynatę z owocami, zamykamy woreczek i odkładamy na kilka godzin do lodówki.
Woreczek układamy w żaroodpornym naczyniu, robimy w nim kilka dziurek, żeby para miała ujście (możecie się śmiać, kiedyś o tych dziurkach zapomniałam i woreczek malowniczo eksplodował w piekarniku). Pieczemy w 180 stopniach dopóki termometr wbity w mięso nie pokaże odpowiedniej temperatury (czyli 50-60 min.).
Podajemy z ziemniaczkami, na które nakładamy aromatyczną, różową, owocową ciapę spod pieczeni i sałatą z winegretem albo surówką z młodej kapusty (tu). Niestety nie mogę na dysku znaleźć fotki już gotowego mięska, pewnie się zagapiłam i zostało zjedzone zanim pstryknęłam zdjęcie, ale zapewniam, że wygląda naprawdę smakowicie z tym różowym sosem owocowym.

Garść uwag technicznych:
*Na fotce widać ziarenka pieprzu w całości, ale w wersji zgniecionej pasował mi bardziej, więc tak podaję w przepisie.
*Taka ilość truskawek daje tylko delikatny truskawkowy posmak, można dać więcej, ale ostrożnie, żeby nie przedawkować.
*Inny smakowity pomysł na mięso z rabarbarem to wieprzowa szynka pieczona z rabarbarem.

sobota, 30 czerwca 2012

Kompot

Dziwnie jest z pogodą w tym roku, raz 28 stopni i duszno straszliwie, a następnego dnia stopni 16, wieje i pada... No, ale to pewnie sami też zauważyliście. Mam nadzieję, że lato na wakacje wreszcie się ogarnie. A jeśli nie, to taki kompot to dobra rzecz i na upały (z lodówki) i na chłody (wtedy w temperaturze pokojowej albo nawet podgrzany troszkę).


Przygotowanie:
Owoce zalewamy zimną wodą i gotujemy pod przykryciem ok. 30-40 minut. Po wyłączeniu gazu próbujemy i dosładzamy do smaku (to zależy od słodkości owoców, ale zdarza się, że wcale nie potrzeba dodatkowego cukru). Owoce powinny stanowić 1/3-1/2 objętości garnka.
I już.

Zamiast składników garść inspiracji co można do kompotu włożyć:
*Nad składem owoców nie ma się co długo zastanawiać, wrzucamy co akurat mamy. Jak zaczniemy robić kompoty, to szybko odkryjemy co i w jakich proporcjach smakuje nam najbardziej. Bardzo lubię kombinację rabarbaru z truskawkami i/lub jabłkami, albo rabarbaru z gruszką, pyszny jest z samych śliwek, samych wiśni albo z wiśni i jabłek, może być z czerwonych lub czarnych porzeczek samych lub w kombinacji z jabłkami lub gruszką, sam jabłkowy też jest bardzo dobry (ale wtedy należy dać owoców więcej niż 1/3). Jednym z najlepszych jest kompot z działkowych ciemnych winogron, takich małych, kwaskowych i wspaniale aromatycznych. Zimą można zrobić z jabłek i garści mrożonych truskawek czy wiśni, albo jabłek i kilku suszonych śliwek.


*Razem z owocami możemy ugotować kilka goździków i kawałek kory cynamonu, będzie pasować do większości kompotów, np. z jabłek, ze śliwek, z jabłek i rabarbaru, z gruszek, z wiśni (ale do wiśni raczej same goździki bez cynamonu).
*Słodkość w kompocie odczuwa się troszkę inaczej w zależności od jego temperatury. Ciepły smakuje lepiej słodszy, ale ten sam kompot na zimno może być trochę za słodki. Taki co był smaczny na zimno może potrzebować ciut więcej słodyczy na ciepło.
*Do kompotów z przewagą jabłek pasuje mięta. Tuż po zgaszeniu gazu wrzucamy do gara na 5 min. torebkę mięty. Trzeba uważać, żeby nie trzymać jej zbyt długo, żeby całość nie była zbyt miętowa ( jak mamy świeżą, to wrzucamy kilka gałązek i nie musimy później wyjmować). Kilka listków świeżej bazylii smacznie ożywi smak kompotu z papierówek (ale to muszą być dobre, aromatyczne jabłka w starym stylu, takie po prostu supermarketowe nie wytrzymają konkurencji z zapachem bazylii).
*Owoce do kompotu absolutnie nie mogą być popsute, ale jeśli są trochę przywiędnięte czy przyschnięte i pomarszczone to nie szkodzi. Jabłka, śliwki czy winogrona, które już tracą turgor są do kompotu nawet lepsze, bo zwykle słodsze.
*Jeśli przypadkiem zdarzy nam się kompot zbyt wodnisty i mało smakowy, bo daliśmy za mało owoców, to można go troszkę podratować. Tuż po wyłączeniu gazu wrzucamy do garnka torebkę lub dwie owocowej herbaty, np. malinowej albo jabłkowej i zaparzamy w kompocie. Delikatne oszustwo, ale jak nam napitek nie całkiem wyjdzie, to pomaga :) 


Właściwie to nie planowałam na blogu wpisu o czymś tak oczywistym. Jednak, jak mam ze sobą w pracy czy na rowerze, czy gdzieś butelkę kompotu, to się znajomi często dziwują... że to fajnie, że babcia kiedyś robiła, że oni by się też czasem napili, etc.
Kompletnie bez sensu takie biadolenie, bo kompot to bardzo łatwa do zrobienia alternatywa dla kupnych napojów. Nie zawsze jest to najtańsza opcja, bo w zależności od użytych owoców (np. agrestowy, porzeczkowy, truskawkowy z rabarbarem czy wiśniowy) może wyjść nawet z 5-7zł za 2litry, ale na pewno warto zrobić sobie czasem coś innego niż picie ze sklepowych półek. Jednak w sezonie na jabłka kompot jabłkowy wychodzi za grosze. Nie mówiąc już o opcji, kiedy zamiast owoców w cenach z warszawskich bazarków mamy dostęp do darmowych owocków z jakiejś działki czy ogródka.

Zróbcie sobie czasem kompot. Tym bardziej, że takie retro jedzenie jest chyba teraz w modzie ;)

Smacznego

niedziela, 24 czerwca 2012

Szynka pieczona z rabarbarem

Bardzo lubię połączenie mięs z owocami. Była już szynka pieczona z jabłkiem, gruszką i żurawinami (tu), a teraz prezentuję jej smakowitą wysokość szynkę z rabarbarem. Mniam :)

Potrzeba:
*szynka wieprzowa (tu było 0,6kg)
*dwa rabarbarowe badyle
*duża cebula
*2-3 ząbki czosnku
*łyżka startego świeżego imbiru
* sól, pieprz, można troszkę chilli
*łyżeczka miodu i 3-4 łyżki oliwy


Szynkę dźgamy widelcem ze wszystkich stron (taka podziurkowana lepiej przejdzie smakiem marynaty). Nacieramy mięso solą i pieprzem. Siekamy cebulę i rabarbar, gnieciemy czosnek, ścieramy imbir, mieszamy dokładnie z miodem i oliwą i ewentualnie z chilli. Wkładamy wszystko do woreczka do pieczenia, miąchamy całość porządnie, żeby mięsko dokładnie oblepiło się składnikami marynaty. Zamykamy woreczek. Można upiec od razu, ale smaczniej będzie jak całość kilka godzin poleży w lodówce i lepiej przejdzie smakiem.
Robimy w woreczku kilka dziurek, żeby para miała drogę wyjścia i pieczemy ok. 1godz w 180 stopniach. Polecam pieczenie z wbitym w mięso termometrem, co bardzo ułatwia określenie momentu kiedy należy wyłączyć piekarnik (w przypadku wieprzowiny to ok. 85 stopni w środku mięsa).


Niestety nie mam zdjęcia już upieczonej szynki, bo została pożarta zanim przypomniało mi się, że powinnam zrobić fotkę.
Jeść ją należy z sałatą i ziemniakami, na które nakładamy smakowitą beżowo-różową owocową ciapę spod pieczeni.

Pyszny obiad. Pieczcie, jedzcie i delektujcie się zanim skończy się sezon na rabarbar :)

wtorek, 13 marca 2012

Cytrynowa krowa

Przepis autorstwa mojego brata, uwielbiającego wołowinę.
Błyskawiczny i smakowity.

Potrzeba:
*ładny kawałek świeżej wołowiny, zrazowa albo dla zamożniejszych polędwica
*cytryna
*sól i świeżo mielony pieprz
*olej do smażenia

Wołowinę kroimy w niewielkie kawałki, oczywiście w poprzek włókien. Osuszamy papierowym ręcznikiem (będą się lepiej smażyć). Mieszamy dokładnie ze startą skórką z cytryny (na kawałek wołowiny ok. 300g daję skórkę z połowy cytryny). Mieszamy ręką wmasowując startą skórkę w mięso.
Robimy resztę dania (np. siekamy sałatkę oraz gnieciemy ziemniaki, które właśnie skończyły się gotować).
Na patelni rozgrzewamy tłuszcz i smażymy, króciutko na dość ostrym ogniu, 2 do 5 min max. Wierzch powinien być przysmażony a środek różowy, tylko delikatnie ścięty. Spokojnie możemy też zrobić surowe w środku. Po zdjęciu z ognia solimy i pieprzymy, mieszamy.
Na talerzu delikatnie skrapiamy sokiem z cytryny.
Zajadamy.

Na fotce krowa w towarzystwie ziemniaków i prostej sałatki w stylu arabskiego tabouleh. Ziemniaki zostały zgniecione z łychą masła i odrobiną mleka i polane sosem ze smażenia mięsa. Pyszna też będzie z dobrym pieczywem (będzie też wtedy daniem błyskawicznym, bo w obiedzie na zdjęciu najwięcej czasu potrzebowały ziemniaki). Sałatka to dużo natki, trochę dymki i ogórek oraz oliwa, sok z cytryny, mały, zgnieciony ząbek czosnku, sól i pieprz.

Wołowina ze zdjęcia to były dwa spore, takie same z wyglądu plastry spakowane na jednej tacce. Całość wyszła pysznie, ale jeden z kawałków był mięciutki, a drugi mniej. Pewnie jest jakiś sprytny sposób na ocenę miękkości wołowiny jeszcze w staniem surowym, ale ja go niestety nie znam.

Wielce smakowite są też wariacje z innymi cytrusami. Robiłam wersję z limonką, z pomarańczą i z mandarynką. W przypadku mandarynki mięso na talerzu skropiłam sokiem z cytryny, a w pozostałych opcjach sok jest z tego samego owocu co użyta skórka.
Z ciekawości przetestowałam też krowę z grejpfrutem, choć jak tarłam skórkę węch podpowiadał, że to niekoniecznie jest dobry pomysł. Węch niestety miał rację i tego połączenia Wam nie polecam ;)

wtorek, 28 lutego 2012

Kurczak Mourgh, czyli kurczak z limonką, czosnkiem i jogurtem

Zaczerpnięty z bloga Kuchnia Ireny i Andrzeja, z tego przepisu. Receptura pochodzi z odległego Tadżykistanu. Jest bardzo pyszny... bardzo, bardzo.
Potrzeba:
*podwójny cyc z kurczaka, ok. 400-500g
*250ml naturalnego jogurtu
*sok z całej limonki i otarta skórka z 2/3 limonki
*dwa duże, zgniecione ząbki czosnku
*pół łyżeczki soli i świeżo mielony pieprz


Pierś kurczaka tniemy na paski. W misce mieszamy jogurt i resztę składników, i zalewamy kurczaka. Mieszamy i zostawiamy na noc, a najlepiej na 24h pod przykryciem w lodówce.


Rozgrzewam tłuszcz na patelni, widelcem nadziewam kawałki kurczaka, otrząsam z jogurtowej zalewy i wrzucam na rozgrzany tłuszcz. Potrzebny jest cały czas ostry ogień. Ptak pokrojony na małe kawałki usmaży się szybko. Ten kurczak smaży się troszkę dziwnie, bo po chwili intensywnego skwierczenia wychodzi z niego woda i jogurt, przez chwilkę impet smażenia jest przygaszony, ale nie należy się tym przejmować, zaraz woda odparuje i będzie się smażyć dalej. Powinien być przysmażony i mieć sporo rumianych miejsc. Po otrząśnięciu jogurtu z kawałków kurczaka powinno nam zostać trochę zalewy, dodajemy ją na patelnię pod koniec smażenia i mieszamy.


Jest pyszny z sałatą i brązowym ryżem albo z chlebem świeżym, albo z ziemniaczkami.
Próbować Wam każę, bo jest pysznie i prosto.
Naprawdę.
Można zanieść do pracy, zjeść odgrzane w mikrofali z kromką chleba i awokado albo jakąś sałatką oraz kubkiem kefiru.
Mięska było na dwa dni dla dwóch osób.
Mniam
Nie mam patelni grillowej jak w oryginalnym przepisie, ale latem spróbuję potraktować takiego kurczaka grillem :)

niedziela, 12 lutego 2012

Pieczona szynka z gruszką, jabłkiem i żurawiną

Oryginalny przepis znajduje się w książce z serii Podróże kulinarne, tom Kuchnia Skandynawska. Książki te kiedyś były dodatkiem do Rzeczypospolitej, a teraz są czasem spotykane na  kramach z tanimi książkami w supermarketach. Bardzo fajne książeczki, 2/3 każdego tomu opowiada o kulinarnej historii i zwyczajach danego kraju, a 1/3 to przepisy. Ta część merytoryczna opowiadająca o zwyczajach i historii o dziwo napisana jest rzetelnie i z sensem, co nie jest wcale takie oczywiste w dobie publikowania głupot jakichkolwiek byle kolorowych i łatwych do sprzedaży.
Szczerze pisząc kuchnia skandynawska kojarzyła mi się z czymś nudnym i kompletnie niefantazyjnym. No bo co kulinarnie ciekawego może być, np. w szwedzkiej kuchni skoro ich narodowym i popisowym daniem są zwykłe klopsiki? Książeczka o kuchni skandynawskiej pokazała jak bardzo się mylę. Są tam świetne i często niecodzienne przepisy, głównie na śledzie i ryby, ale też na mięso, sałatki czy słodycze. Kilka z nich wypróbowałam, polubiłam i nawet powtarzam w swojej kuchni. Pierwszym skandynawskim przepisem będzie pieczona szynka. Jest naprawdę pyszna. Postaram się też w miarę szybko zrobić i opisać rewelacyjne śledzie marynowane w occie z czerwonego wina.

Potrzeba:
*1kg wieprzowej szynki
*duża cebula drobno pokrojona
*spora gruszka i jabłko pokrojone w drobną kostkę
*duża garść suszonych żurawin
*masło
*sól i pieprz

Na łyżce masła podsmażamy cebulkę. Fajny efekt kolorystyczny daje czerwona cebula, ale jeśli wolimy jedzenie w normalniejszym niż fioletowy kolorze, to tak samo smakuje zwykła.
Kawał szynki przecinamy nożem, żeby zrobić większy płat, w który można coś zawinąć. Płat lekko rozbijamy, nacieramy w środku solą i pieprzem. Rozkładamy na mięsie 1/3 cebulki, a na cebulkę suszoną żurawinę i wymieszaną gruszkę z jabłkiem. Warstwa owoców powinna być zwarta, ale nie za gruba, pojedyncza. Pozostałą cebulkę i owoce delikatnie solimy i pieprzymy, mieszamy, potem wylądują w brytfance.


Mięso zwijamy i związujemy ciasno nicią kuchenną. To jest najtrudniejsza część całej roboty. Na tym etapie możecie pozwolić sobie na irytację i niecenzuralne słowa :) Ale bądźcie dzielni, bo będzie pysznie :) Nie przejmujmy się zupełnie jak coś z nadzienia wypadnie bokiem, dodajemy to do odłożonych owoców. Roladę z wierzchu nacieramy solą i pieprzem.
Na patelni rozgrzewamy masło i obsmażamy związaną szynkę ze wszystkich stron. Szynki na zdjęciu nie obsmażyłam z jednego końca. To był błąd, bo w tym miejscu gotowa pieczeń wyglądała o wiele brzydziej i zamiast przypieczonej skórki miała taki ugotowany kawałek.
Kładziemy mięso w naczyniu, po bokach układamy wymieszane owoce i cebulkę. Podlewamy 1/2 szklanki wody.

Pieczemy w 200 stopniach ok. 1 godz i 15 min od czasu do czasu podlewając sosem spod pieczeni.
Po wyjęciu z piekarnika dajemy pieczeni chwilę, żeby odpoczęła, kroimy na plastry i podajemy z ziemniakami i z surówką (np. z kiszonej kapusty albo sałatą z winegretem). Prawie tak smaczna jak sama szynka jest owocowa ciapa spod pieczeni, którą kładziemy na ziemniaki.


Notka sprostowująca:
W oryginale, w książce, w nadzieniu są jabłko i borówki lub konfitura z borówek. Mnie jednak najbardziej smakuje wersja z takimi składnikami jak podałam w spisie, czyli suszona żurawina, jabłko i gruszka. Składniki na zdjęciach nie są takie jak składniki podane w przepisie. Zdjęcia są pierwszej pieczeni jaką robiłam, a przepis jest opracowany po czwartej próbie. Jednak efekt końcowy wygląda bardzo podobnie (oczywiście nadzienie jest jasne, a nie fioletowe przy użyciu białej cebuli). Opcja ze zdjęć, czyli z jabłkiem i świeżymi żurawinami jest o wiele za kwaśna, natomiast oryginalna wersja z borówkami jest dla mnie zbyt dżemowa w smaku.
Czas pieczenia jest podany na oko, zależy od wielkości szynki i rodzaju piekarnika. Osobiście piekę mięsa z wbitym w nie termometrem, w przypadku szynki wyłączam piekarnik na 3 stopnie przed kreską z narysowaną świnką. Przy wielkości szynki 1kg wychodzi właśnie 1 godz. 15 min (+- 5 min). Ja mam do dyspozycji piekarnik gazowy w kuchence, która ma jakieś 30 lat albo i więcej. W piekarniku z termoobiegiem pewnie upiecze się szybciej. Polecam pieczenie w woreczku do pieczenia, mięso jest wtedy bardziej soczyste, na 20 min przed końcem pieczenia warto rozciąć worek, żeby pieczeń się zrumieniła.

niedziela, 1 stycznia 2012

Noworoczne menu (carpaccio, soba z sezamem i sałatka owocowa z whisky)

Zdrowia i wszelakiego najlepszego w Nowym Roku Wam życzę (no i królik Ziomek, i ukochany też : )

W tym roku z ukochanym zrobiliśmy sobie przerwę od imprez sylwestrowych. Spędziliśmy noc sylwestrową w domciu przed telewizorem. Ok. 23 czas nadszedł na kolację. Właściwie to nie miałam zamiaru pisać o moim sylwestrze, ale że z tej kolacji jestem zadowolona, to się na blogu jednak pojawiła. Nie są to propozycje dań imprezowych dla większej ilości osób, ale na smaczny obiad we dwoje albo dla mniejszego grona znajomych jest super.

Carpaccio
Potrzeba: świeża, dobra wołowina, sól, pieprz, dobra oliwa, ocet balsamiczny oraz chleb, czosnek, masło, kapary.
To moje pierwsze carpaccio w kulinarnym życiu i na pewno nie ostatnie. Teoretycznie to robi się go z polędwicy wołowej, ale wcale nie miałam carpaccio w planach. Do zupełnie innych celów nabyłam naprawdę ładny kawałek zrazowej wołowiny. Kawałek tak ładny, że szkoda go było w całości przerabiać termicznie i część postanowiłam zjeść na surowo. Nie pożałowałam.

Świeżą wołowinę wkładamy na krótko do zamrażarki (ma się zmrozić tylko po brzegach, żeby było łatwiej kroić, ale nie w środku) i kroimy ostrym nożem na cieniutkie plasterki. Układamy na talerzu, skrapiamy dobrą oliwą i octem balsamicznym, solimy, posypujemy świeżo zmielonym pieprzem (ja dałam ocet balsamiczny osobno, co by doprawiać nim wedle uznania). Do tego były grzanki maślano-czosnkowe (kromki chleba smarujemy zgniecionym czosnkiem, podpiekamy i gorące smarujemy masłem) oraz kapary.

Soba z sezamem
Potrzeba: soba, czarny i biały sezam, sól, pieprz, masło, olej sezamowy, szczypiorek.


Uwielbiam japoński makaron gryczany Soba. Na początku potraktowałam go nieufnie mając w pamięci dietetyczne, gryczano-razowe spagetti (oj, marne doświadczenie), ale fakt jest taki, że w sobie zakochałam się od pierwszej nitki. Niestety nie jest tani, ale czasem nie mogę się powstrzymać.
Gotujemy makaron w osolonym wrzątku (uważamy żeby nie rozgotować!). Na suchej patelni delikatnie podprażamy sporo czarnego i białego sezamu, jak troszkę się zrumieni i zacznie pachnieć zmniejszamy ogień i mieszając rozpuszczamy kawałek masła. Dorzucamy sobę, dodajemy pieprz, kilka kropli oleju sezamowego, ewentualnie solimy, chwilę przesmażamy. Na talerzu posypujemy szczypiorkiem.
Jeśli przed daniem ciepłym nie wystąpiła przystawka w postaci talerza surowego mięsa, to do takiego makaronu pasować będą krewetki, łosoś czy inna morska ryba albo mięsa, które smakowo pasują do sezamu (np. drób). Bardzo dobrze będzie smakować też z grillowanym lub smażonym tofu.

Sałatka owocowa z whisky
Potrzeba: spore jabłko i gruszka, garść włoskich orzechów, sok z jednej pomarańczy, sok z połowy limonki lub cytryny, kieliszek (20ml) whisky lub nawet lepiej brandy, brązowy cukier.
 
Jabłko i gruszkę obieramy i kroimy w dość drobną kostkę. Siekamy orzechy. Wkładamy to do miski. Mieszamy sok z pomarańczy i limonki z alkoholem i cukrem (dosładzamy do smaku, u mnie dwie łyżki brązowego cukru). Wlewamy do owoców, mieszamy, odstawiamy do lodówki na dwie godziny do przegryzienia. Sałatka wyszła pysznie, ale whisky okazała się alkoholem troszkę za ostrym. Następnym razem zaopatrzę się w brandy, jest mniej ostra w smaku i bardziej aromatyczna.

Kolacji towarzyszyło martini z sokiem z cytryny, lodem i gazowaną wodą.
O północy oglądaliśmy z okna na czwartym piętrze fajerwerki wystrzelone przez warszawiaków z Targówka, Zacisza, Białołęki i Marek (ładne to bardzo było, dziękujemy : ) Szczególne podziękowania należą się komuś (kto pewnie nigdy na bloga nie trafi i tego nie przeczyta ;), kto puścił z 10 pięknych rakiet jakoś z 20 min po północy, kiedy całe widowisko właściwie już się skończyło. Złociste fajerwerki  najpierw wybuchały w wielką kulę, a potem każdy z rozbryzgów wybuchał jeszcze raz swoją własną kulką. Były puszczane dość szybko jeden po drugim, a dwa ostatnie prawie jednocześnie, co dało naprawdę wspaniały efekt.


A na ostatnim zdjęciu noworoczne śniadanie, wietnamska zupa pho z wołowiną (to do niej została zakupiona wołowina występująca w carpaccio). Jest to pyszna i aromatyczna zupa. Przy okazji to jedno z tych dań, które świetnie sprawdzają się jako kacowy stawiacz na nogi (choć akurat w tym roku, to mój pierwszy 1 stycznia bez kaca od wielu lat :). Przepisu na razie jeszcze nie ma, bo choć zupa wyszła smaczna, to nad recepturą muszę jeszcze popracować. Pojawi się na blogu, jak lepiej opracuję przepis.

Smacznego w 2012 : )

środa, 7 grudnia 2011

Figa bez maku

Trafiłam w supermarkecie świeże figi. Nie pierwszy raz je widziałam, ale pierwszy raz miały taką cenę, że postanowiłam kupić kilka i spróbować. Trzeba było trochę poprzebierać, ale sztuka kosztowała 1,80 zł.
Pierwszą spróbowałam na surowo.


Wygląda super, ale smakowo jest po prostu słodkawa, trochę trawiasta i dość mdła. Strasznie lubię suszone figi i zaskoczyła mnie bardzo nijakość smaku figi świeżej.
Takie było pierwsze wrażenie po zjedzeniu owocu w czystej postaci. Jednak potem świeże figi okazały się wspaniałym materiałem do dalszej obróbki.

Ta połówka ze zdjęcia skończyła na kanapce ze świeżym chlebem, szynką szwarcwaldzką i cieniutkim  plastrem, dobrego ostrego sera (tu akurat wystąpił irlandzki cheddar, ale pasować też będzie, np. kozi ser i świeże zioła). Było pysznie.

Smakowitą kompozycję tworzą też świeże figi w sałatce w towarzystwie sałaty rzymskiej (ewentualnie lodowej), rukoli, sera pleśniowego typu lazur, orzechów włoskich i dressingu w postaci gruszkowego octu balsamicznego i oleju z orzechów włoskich (w wersji bardziej wypasionej może być też posiekana świeża bazylia oraz podsmażony bekon albo porwana na małe strzępki szynka szwarcwaldzka).

Z pozostałych czterech fig powstał bardzo fajny deser. Bardzo prosty do zrobienia, naprawdę polecam. Niestety fotka gotowego deseru całkowicie się nie udała, więc dostaniecie tylko zdjęcie składników : )


Obieramy kasztany ze skorupek, kroimy na plasterki, układamy na dnie foremek (takie kasztany na słodko są pyszne i aromatyczne, ale jak nie mamy, to spokojnie możemy zastąpić je orzechami włoskimi). Figi kroimy na ćwiartki, kładziemy na kasztanach. Przykrywamy warstwą cienkich plasterków dobrego jabłka, np. papierówki, antonówki albo szarej renety. Zalewamy całość czerwonym winem wymieszanym z miodem i zapiekamy w piekarniku w 180 stopniach. Pieczemy, ok. 20-25 min.
Mniam :)
Orientacyjne proporcje (na 1 klasyczną foremkę do sufletów): 3-4 kasztany albo włoskie orzechy, dwie figi, pół jabłka, ok. 100 ml czerwonego wina wymieszanego z łyżką miodu (oczywiście im bardziej wytrawne wino mamy tym więcej miodu).

Mimo początkowego rozczarowania świeże figi okazały się bardzo smakowitym owocem. Szkoda, że tylko raz spotkałam je w takiej cenie, że spokojnie mogłam sobie na nie pozwolić, a nie po 6-10 zł za sztukę.
Ciekawa jestem jak smakują figi w miejscu rodzinnym, takie dojrzałe na drzewie. Spotkałam kiedyś w swoim życiu dojrzałe w słońcu pomarańcze prosto z drzewa. Były wspaniałe. Te dostępne u nas w sklepach też są często pyszne, ale to tylko namiastka takich dojrzałych pomarańczy prosto z drzewa. Mam nadzieję, że kiedyś osobiście będę mogła sprawdzić jak smakują dojrzałe na miejscu figi.

piątek, 30 września 2011

post drugi konfitra z czarnego bzu

Tak wyszło przypadkiem (bo mam akurat pełną dokumentację fotograficzną :) , że post drugi to też przetwór owocowy. Przepis wzięty z bloga Bea w kuchni (klik) . Robiłam pierwszy raz w życiu coś z czarnego bzu, wyszło naprawdę pysznie, choć skubanie jagódek wymagało trochę cierpliwości. Po "odpadach poprodukcyjnych" z pigwówki następna pyszna rzecz do herbaty albo gofrów czy naleśników.
Potrzeba:
*oczyszczone owoce czarnego bzu (tylko te dojrzałe, ciemno granatowe. Niedojrzałe, czerwone albo zielone są trochę trujące... w ogóle czarny bez bez obróbki termicznej niestety nie jest zdrowy i nie wolno go jeść na surowo)
*cukier
*sok z cytryny
*proporcje: 1 kg owoców czarnego bzu, ok. 400-500 g cukru, sok z 1/2 cytryny

Owoce umyć, osuszyć, włożyć do garnka z grubym dnem, dolać troszkę wody, cukier oraz połowę soku z cytryny. Zagotować i gotować na wolnym ogniu, mieszając od czasu do czasu. Na początku gotowania całość dość dziwnie pachnie, takim zielskiem, trochę jak ziemniaczane łęty. Przyznam, że mnie to zaniepokoiło, bo zapach był mało smakowity, ale w trakcie obróbki termicznej znika i ostatecznie w konfiturze nie ma go ani śladu. Mniej więcej w połowie gotowania dodać resztę soku z cytryny i gotować do otrzymania "odpowiedniej konsystencji". Przełożyć do wyparzonych słoików.


Jeśli chodzi o "odpowiednią konsystencję" to póki konfitura jest gorąca trudno ocenić ostateczną gęstość. Chciałam uzyskać dość rzadką konfiturę typowo do herbaty, taką trochę jak płynny miód. Podczas gotowania zdawało mi się, że konfitura cały czas jest płynna... ale kiedy ostygła okazała się gęsta jak dżem. Czyli trzeba wziąć poprawkę, że stygnąc tężeje :) Mimo drobnej pomyłki w konsystencji jest pyszna.


Dopisek z września 2015. Cztery lata później, sypię o wiele mniej cukru. Mniej słodka teraz smakuje mi bardziej. W tym roku na 2kg owocków wrzuciłam cukru 1 szklankę z górką (ok. 300g). Ci z Was, kochani czytelnicy, którzy nie jesteście bardzo słodkolubni na początek wrzućcie 1/4 cukru i spróbujcie pod koniec gotowania, wtedy sobie dosłodzicie albo nie. Oczywiście w przypadku konfitury mało słodkiej warto użyć mniejszych słoiczków, bo taki przetwór ma krótszą trwałość po otwarciu słoiczka niż wysoko słodzony.

pierwszy post czyli pigwówka na zdrowie i dobry początek

No to... ten no... post pierwszy...
Na dobrą wróżbę niech pierwsza będzie nalewka. I to nie byle jaka, pyszna i pięknie pachnąca, z owoców jesiennych, bardzo aromatycznych i żółciutkich jak odchodzące letnie słońce. Przepis dostałam od Cioci Iwonki, której będę za niego wdzięczna do końca życia : )

Do nalewki potrzeba:
*owoce pigwowca japońskiego (to nie to samo co pigwy, są małe, kwaśne, bardzo aromatyczne, żółciutkie, najlepsze do nalewek, ale zupełnie nie do konfitur, roślina to popularny "krzak" ogrodowy)
*cukier
*ulubiona wódka
*ilość zależy od tego ile owoców pigwowca uda nam się nazbierać i na ile krojenia będziemy mieć cierpliwość ;)


Owoce myjemy i kroimy w ćwiartki wydłubując pestki ze środka (i te co twardsze fragmenty łupinki ze środka jeśli chcemy owocki później zjeść, a wierzcie mi, że chcecie. nie trzeba wykrawać całej łupinki, tylko te twardsze fragmenty przy szypułce i piętce). Układamy w słoikach co kilka warstw przesypując cukrem. Wierzch zasypujemy cukrem tak, żeby zwartą warstwą przykrył owoce. Czekamy około dwóch dni, aż owocki (które wydają się całkiem suche z początku) puszczą sok. Sok przecedzamy przez sitko i mieszamy z wódką:
-1/3 soku i 2/3 wódki, pigwówka będzie mocno słodka, bardzo aromatyczna i niezbyt mocna, pyszna podana z kawałkiem sernika lub lodami;
-1/4 soku i 3/4 wódki, pigwówka aromatyczna, bogatsza w procenty, ostrzejsza w smaku, ale nadal deserowa.
Ja robię z drugiej proporcji, ostrzejszą.
Do każdej butelki w celach ozdobnych dorzucam kilka kawałków owocków.
Teraz trzeba już "tylko" poczekać, aż całość się przegryzie. Po dwóch miesiącach można delektować się smakiem, ale im dłużej poczekamy tym będzie lepsza : )
Jak już poczekamy, spróbujemy i okaże się, że wyszło za słodkie, można dolać jeszcze trochę wódki (lub spirytusu) i ... znów odstawić do przegryzienia.


Bardzo aromatyczne i smakowite odpady poprodukcyjne:
Na zimny późnojesienny i zimowy czas są "resztki poprodukcyjne". Pyszna jest mocna czarna herbata zaparzona z łyżeczką pigwowców w syropie. Smacznie jest dorzucić je do śmietankowego budyniu, sernika albo do piwa zamiast soku, można też użyć do świątecznego piernika. Odcedzone z soku pigwowce wysypać cienką warstwą na patelnię, podlać niewielką ilością wody, posypać po wierzchu cukrem i zagotować na dużym ogniu. Kiedy woda z cukrem stanie się dość gęstym syropem przełożyć do wyparzonych słoiczków, zakręcić mocno, postawić do góry dnem do ostygnięcia.
Smacznego