Od dawna już na spacerach skubię sobie różne różności do zaparzenia po powrocie.
Bez suszenia, na świeżo, na szybko.
Freestyle.
Po prostu dla przyjemności, spontanicznie, bez rozkminiania nad zdrowotnością, nad tym "na co to pomaga" :)
Mamy teraz styczeń, ale na herbatki sezon jest zawsze.
Dzisiejszy zbiór spacerowy to garść owoców róży i gałązka sosny, i to jest naprawdę świetne połączenie.
O tej porze roku nadal da się znalezć ładne owoce róży.
Potrzeba:
- garść owoców róży
- garść posiekanego sosnowego igliwia
- łyżeczka miodu
- 400ml wody
- albo co tam innego znajdziecie ;)
Różę (w całości, delikatnie umytą. delikatnie, żeby nie rozgnieść, bo o tej porze roku owoce są bardzo miękkie) oraz posiekane igliwie zalewamy wrzątkiem.
Dzbanek owijamy ręcznikiem, żeby zachować ciepło i zostawiamy na 20 minut.
Przez drobne sitko wlewamy do kubka, dosładzamy miodem do smaku.
Sosnowe igliwie daje aromat i kwasowość, róża kolor i owocowy smak, miód równoważy kwaśność igliwia.
Aromatycznie, smakowicie i zdrowo-witaminowo :)
.

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Do wypicia. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Do wypicia. Pokaż wszystkie posty
poniedziałek, 21 stycznia 2019
niedziela, 12 czerwca 2016
Syrop z kwiatów czarnego bzu
Bardzo aromatyczny, jasnozłoty syrop z hyćkowych kwiatów.
Dla mnie kluczową kwestią jest jego smakowitość, ale jest też przy okazji zdrowy, wspomaga odporność, dodany do gorącej herbaty (szczególnie z lipy) wspomoże przy przeziębieniach.
Do czego potem wykorzystać taki syrop?
Jest świetny do piwa zamiast kupnego, sztucznego soku malinowego. Uwielbiam czarną herbatę z dodatkiem tego syropu, ale do zielonej, ziołowej czy owocowej też pasuje. Wraz z plasterkiem świeżej cytryny lub limonki używamy go jako zaprawkę do gazowanej wody w celu otrzymania pysznego, orzeźwiającego napoju. A także do dosmaczenia lemoniady, do nadania niebanalnego smaku przetworom z truskawek, rabarbaru, malin lub wiśni, do wina musującego i w ogóle do drinków, do polania budyniu albo lodów cytrynowych lub czekoladowych, do mrożonej kawy, do zrobienia bzowej wódki, do dosmaczenia twarożków, jogurtów i masy na sernik lub serowego nadzienia do naleśników, pierogów i wiele innych...
Potrzeba:
- 1kg cukru
- 1,5l wody
- duża cytryna i limonka*
- 40-50 baldachów kwiatów czarnego bzu
-na zdjęciu z podwójnej porcji (ok. 3litry)
Kwiaty zbieramy tylko w ciepłe, suche, słoneczne dni (będą bardziej aromatyczne i pełne pyłku). Zbieramy baldachy w pełni rozwinięte, ale nie przekwitłe, nie zbrązowiałe. Delikatnie układamy w koszyku lub papierowej torbie (delikatnie, żeby osypało się jak najmniej cennego pyłku). Oczywiście (na pewno to wiecie, ale na wszelki wypadek napiszę) nie golimy do cna jednego krzaka, zostawiamy coś dla owadów i na późniejsze owoce. Jeśli mamy w okolicy (nie w bezpośrednim sąsiedztwie większych dróg i linii kolejowych) naprawdę duży i stary krzak bzu obsypany kwiatami, to można ściąć z niego całe 50 sztuk i nawet nie będzie tego po nim widać. Jednak jeśli krzaki są mniejsze, to zabieramy po trochu kwiatostanów z różnych krzewów.
Po powrocie do domu na godzinę rozkładamy baldachy kwiatami do dołu na papierowych ręcznikach lub białej ścierce, żeby żyjące na kwiatach robaczki miały okazję je opuścić.
Teraz czas na mrówczą robotę. Bierzemy baldachy i nożyczkami ścinamy kwiatki do dużego słoja, dzbanka lub po prostu garnka. Staramy się zostawić jak najmniej zielonych łodyżek (jeśli się je zostawi psują smak, ale spokojnie, jak zostanie trochę tych najcieńszych nic się nie stanie, nie trzeba odcinać każdego kwiatka osobno).
Cytrusy porządnie szorujemy, kroimy na połówki. Z każdej połówki odkrawamy po plastrze i dokładamy je do kwiatków. Wyciskamy z cytrusów sok.
Do garnka wlewamy wodę, dodajemy cukier i wyciśnięte połówki cytrusów (skórka odda syropowi aromat). Zagotowujemy. Jak porządnie zawrze dolewamy sok z cytrusów i gotujemy jeszcze krótką chwilę.
Gorącym (ale nie wrzącym) syropem zalewamy kwiatki (po wyjęciu ugotowanych połówek cytryny i limonki).
Przykrywamy i odstawiamy na dobę (warto zamieszać ze dwa razy). Syrop jest w tym słoiku, gdzie widać plasterek cytryny (w drugim jest eksperyment, bzowy ocet). Samych kwiatków było z początku 2/3 słoika, ale po zalaniu gorącym syropem biedaki się kurczą.
Następnego dnia syrop przecedzamy do garnka przez gęste sitko, zagotowujemy. Wrzący nalewamy do butelek lub niedużych słoików. Porządnie zakręcone stawiamy do góry dnem do ostygnięcia.
I cieszymy się smakiem (jak nie wypijemy wszystkiego wcześniej) nawet zimą.
*Z taką ilością soku cytrynowego syrop będzie bardzo słodki, tylko leciutko przełamany cytryną. Przy takim poziomie kwaśności, żeby otrzymać orzeźwiający i smaczny napój z wodą zwykłą czy gazowaną trzeba dodać do szklanki świeży plasterek cytryny lub limonki, bez tego wyjdzie mdłe. Jednak nie dodaję więcej soku z cytryny, bo do herbaty, twarogu, jogurtu, piwa, mrożonej kawy, lemoniady bardziej pasuje syrop słodki. Wedle swojego gustu oczywiście możecie dodać więcej soku z cytryny, do smaku.
Dla mnie kluczową kwestią jest jego smakowitość, ale jest też przy okazji zdrowy, wspomaga odporność, dodany do gorącej herbaty (szczególnie z lipy) wspomoże przy przeziębieniach.
Do czego potem wykorzystać taki syrop?
Jest świetny do piwa zamiast kupnego, sztucznego soku malinowego. Uwielbiam czarną herbatę z dodatkiem tego syropu, ale do zielonej, ziołowej czy owocowej też pasuje. Wraz z plasterkiem świeżej cytryny lub limonki używamy go jako zaprawkę do gazowanej wody w celu otrzymania pysznego, orzeźwiającego napoju. A także do dosmaczenia lemoniady, do nadania niebanalnego smaku przetworom z truskawek, rabarbaru, malin lub wiśni, do wina musującego i w ogóle do drinków, do polania budyniu albo lodów cytrynowych lub czekoladowych, do mrożonej kawy, do zrobienia bzowej wódki, do dosmaczenia twarożków, jogurtów i masy na sernik lub serowego nadzienia do naleśników, pierogów i wiele innych...
Potrzeba:
- 1kg cukru
- 1,5l wody
- duża cytryna i limonka*
- 40-50 baldachów kwiatów czarnego bzu
-na zdjęciu z podwójnej porcji (ok. 3litry)
Kwiaty zbieramy tylko w ciepłe, suche, słoneczne dni (będą bardziej aromatyczne i pełne pyłku). Zbieramy baldachy w pełni rozwinięte, ale nie przekwitłe, nie zbrązowiałe. Delikatnie układamy w koszyku lub papierowej torbie (delikatnie, żeby osypało się jak najmniej cennego pyłku). Oczywiście (na pewno to wiecie, ale na wszelki wypadek napiszę) nie golimy do cna jednego krzaka, zostawiamy coś dla owadów i na późniejsze owoce. Jeśli mamy w okolicy (nie w bezpośrednim sąsiedztwie większych dróg i linii kolejowych) naprawdę duży i stary krzak bzu obsypany kwiatami, to można ściąć z niego całe 50 sztuk i nawet nie będzie tego po nim widać. Jednak jeśli krzaki są mniejsze, to zabieramy po trochu kwiatostanów z różnych krzewów.
Po powrocie do domu na godzinę rozkładamy baldachy kwiatami do dołu na papierowych ręcznikach lub białej ścierce, żeby żyjące na kwiatach robaczki miały okazję je opuścić.
Teraz czas na mrówczą robotę. Bierzemy baldachy i nożyczkami ścinamy kwiatki do dużego słoja, dzbanka lub po prostu garnka. Staramy się zostawić jak najmniej zielonych łodyżek (jeśli się je zostawi psują smak, ale spokojnie, jak zostanie trochę tych najcieńszych nic się nie stanie, nie trzeba odcinać każdego kwiatka osobno).
Cytrusy porządnie szorujemy, kroimy na połówki. Z każdej połówki odkrawamy po plastrze i dokładamy je do kwiatków. Wyciskamy z cytrusów sok.
Do garnka wlewamy wodę, dodajemy cukier i wyciśnięte połówki cytrusów (skórka odda syropowi aromat). Zagotowujemy. Jak porządnie zawrze dolewamy sok z cytrusów i gotujemy jeszcze krótką chwilę.
Gorącym (ale nie wrzącym) syropem zalewamy kwiatki (po wyjęciu ugotowanych połówek cytryny i limonki).
Przykrywamy i odstawiamy na dobę (warto zamieszać ze dwa razy). Syrop jest w tym słoiku, gdzie widać plasterek cytryny (w drugim jest eksperyment, bzowy ocet). Samych kwiatków było z początku 2/3 słoika, ale po zalaniu gorącym syropem biedaki się kurczą.
Następnego dnia syrop przecedzamy do garnka przez gęste sitko, zagotowujemy. Wrzący nalewamy do butelek lub niedużych słoików. Porządnie zakręcone stawiamy do góry dnem do ostygnięcia.
I cieszymy się smakiem (jak nie wypijemy wszystkiego wcześniej) nawet zimą.
*Z taką ilością soku cytrynowego syrop będzie bardzo słodki, tylko leciutko przełamany cytryną. Przy takim poziomie kwaśności, żeby otrzymać orzeźwiający i smaczny napój z wodą zwykłą czy gazowaną trzeba dodać do szklanki świeży plasterek cytryny lub limonki, bez tego wyjdzie mdłe. Jednak nie dodaję więcej soku z cytryny, bo do herbaty, twarogu, jogurtu, piwa, mrożonej kawy, lemoniady bardziej pasuje syrop słodki. Wedle swojego gustu oczywiście możecie dodać więcej soku z cytryny, do smaku.
niedziela, 11 października 2015
Bo dobra kawa nie jest zła, po turecku, z ziarnami kakaowca
Smakowita, aromatyczna kawa na leniwe, weekendowe śniadanie lub popołudnie z książką czy laptopem w fotelu.
Dobra w promieniach październikowego słońca, będzie wręcz niezastąpiona, gdy za oknem nastaną listopadowe śniegi z deszczem.
Moc poprawy humoru i smakowitość zawdzięcza ziarnom kakaowca, zakupionym w stanie surowym, świeżo uprażonym w rondelku tuż przed parzeniem kawy. One są sekretem tego napitku, ale to składnik trudno dostępny, jak ich nie macie, to można dodać łyżkę dobrego, ciemnego kakao. Nie będzie to całkiem to samo, ale spokojnie, nie zniechęcajcie się, z kakao też będzie aromatycznie i smakowicie, i humoropoprawczo.
Potrzeba:
na kubek 350ml
-dwie czubate łyżeczki kawy
-4-5 surowych ziaren kakao lub czubata łyżka kakao
-3 strączki kardamonu, zgniecione w palcach
-kawałek kory cynamonu
-łyżeczka brązowego cukru lub miodu (lub do smaku, jeśli lubicie słodko)
-4 ziarenka czarnego pieprzu, lekko rozgniecione (opcjonalnie)
W małym garnuszku (albo tygielku do kawy jak macie) kładziemy na dno ziarna kakao i prażymy z obu stron na małym gazie, aż zaczną pachnieć gorzką czekoladą (u mnie 3-4 minuty z każdej strony). Kruszymy w palcach, rozpadną się na ziarenka i łupinki. Do garnuszka wrzucamy też resztę składników. Wszystko zalewamy zimną wodą (jako miarki używam ulubionego kubka, tego w którym potem piję kawę, napełniam wodą po sam brzeg), doprowadzamy do wrzenia i po zagotowaniu trzymamy na niewielkim gazie jeszcze 5min. Wyłączamy gaz i odstawiamy na kolejne 5 min., żeby napar odpoczął i fusy opadły na dno. Przelewamy przez sitko do kubka, przelewamy powoli, żeby nie zmącić napitku, co by nam się potem fusy nie plątały w kubku.
Ta kawa najlepiej smakuje czarna, ale jeśli uznajecie tylko zabieloną to pasować tu będzie kapka mleka skondensowanego lub słodkie mleczko z tubki zamiast cukru.
Zasiadamy w fotelu pod miękkim kocykiem i pijemy małymi łyczkami delektując się wspaniałym smakiem i aromatem. Z taką kawą w dłoniach nie straszna jest nawet najpaskudniejsza pogoda za oknem.
Brzmi skomplikowanie, ale w rzeczywistości zaparzenie takiej kawy wcale nie jest trudne.
Czarny pieprz może i brzmi dziwnie, ale wbrew pozorom harmonijnie i smakowicie wtapia się w całość, nie bójcie się go dodać. Sprawi, że kawa będzie jeszcze bardziej rozgrzewająca.
Jeśli słodzicie miodem, to lepiej dodać go do kawy dopiero w kubku, nie gotować, żeby nie zabić jego cennych właściwości.
Z cynamonem nie ma co przesadzać, żeby nie zdominował smaku, dodaję niedużą drzazgę (ta na zdjęciu ma ok. 0,5 cm szerokości i 2 cm długości).
Jeśli macie po wypiciu kawy problemy z zaśnięciem, to nie pijcie tej pod wieczór, bo kakao samo w sobie działa pobudzająco i wzmaga pobudzające działanie kawy.
Dobra w promieniach październikowego słońca, będzie wręcz niezastąpiona, gdy za oknem nastaną listopadowe śniegi z deszczem.
Moc poprawy humoru i smakowitość zawdzięcza ziarnom kakaowca, zakupionym w stanie surowym, świeżo uprażonym w rondelku tuż przed parzeniem kawy. One są sekretem tego napitku, ale to składnik trudno dostępny, jak ich nie macie, to można dodać łyżkę dobrego, ciemnego kakao. Nie będzie to całkiem to samo, ale spokojnie, nie zniechęcajcie się, z kakao też będzie aromatycznie i smakowicie, i humoropoprawczo.
Potrzeba:
na kubek 350ml
-dwie czubate łyżeczki kawy
-4-5 surowych ziaren kakao lub czubata łyżka kakao
-3 strączki kardamonu, zgniecione w palcach
-kawałek kory cynamonu
-łyżeczka brązowego cukru lub miodu (lub do smaku, jeśli lubicie słodko)
-4 ziarenka czarnego pieprzu, lekko rozgniecione (opcjonalnie)
W małym garnuszku (albo tygielku do kawy jak macie) kładziemy na dno ziarna kakao i prażymy z obu stron na małym gazie, aż zaczną pachnieć gorzką czekoladą (u mnie 3-4 minuty z każdej strony). Kruszymy w palcach, rozpadną się na ziarenka i łupinki. Do garnuszka wrzucamy też resztę składników. Wszystko zalewamy zimną wodą (jako miarki używam ulubionego kubka, tego w którym potem piję kawę, napełniam wodą po sam brzeg), doprowadzamy do wrzenia i po zagotowaniu trzymamy na niewielkim gazie jeszcze 5min. Wyłączamy gaz i odstawiamy na kolejne 5 min., żeby napar odpoczął i fusy opadły na dno. Przelewamy przez sitko do kubka, przelewamy powoli, żeby nie zmącić napitku, co by nam się potem fusy nie plątały w kubku.
Ta kawa najlepiej smakuje czarna, ale jeśli uznajecie tylko zabieloną to pasować tu będzie kapka mleka skondensowanego lub słodkie mleczko z tubki zamiast cukru.
Zasiadamy w fotelu pod miękkim kocykiem i pijemy małymi łyczkami delektując się wspaniałym smakiem i aromatem. Z taką kawą w dłoniach nie straszna jest nawet najpaskudniejsza pogoda za oknem.
Brzmi skomplikowanie, ale w rzeczywistości zaparzenie takiej kawy wcale nie jest trudne.
Czarny pieprz może i brzmi dziwnie, ale wbrew pozorom harmonijnie i smakowicie wtapia się w całość, nie bójcie się go dodać. Sprawi, że kawa będzie jeszcze bardziej rozgrzewająca.
Jeśli słodzicie miodem, to lepiej dodać go do kawy dopiero w kubku, nie gotować, żeby nie zabić jego cennych właściwości.
Z cynamonem nie ma co przesadzać, żeby nie zdominował smaku, dodaję niedużą drzazgę (ta na zdjęciu ma ok. 0,5 cm szerokości i 2 cm długości).
Jeśli macie po wypiciu kawy problemy z zaśnięciem, to nie pijcie tej pod wieczór, bo kakao samo w sobie działa pobudzająco i wzmaga pobudzające działanie kawy.
środa, 10 czerwca 2015
Kwiatowy szprycer na upalne popołudnia
Błękitne niebo, cykanie świerszczy, schłodzone wino i bukiet polnego kwiecia...
Romantycznie to brzmi, prawda?
Mnie jednak do romantyków daleko i kwiatki wolę zjeść niż wetknąć do wazonika ;) Jak spróbujecie tego napitku to i Wam polne kwiecie zacznie kojarzyć się także spożywczo, nie tylko z bukietem.
Napój idealny na upalne popołudnia i wieczory, smakowity i orzeźwiający.
Potrzeba:
-butelka półsłodkiego białego wina,
-kubek (300ml) słodko pachnących kwiatów* (np. koniczyny i robinii, zwanej akacją),
-opcjonalnie dla dodania owocowego posmaku 1-2 truskawki (albo kilka malin, albo pół plastra świeżego ananasa, albo kilka dojrzałych mirabelek),
-woda gazowana lub wino musujące,
-kostki lodu
Kwiaty (i pokrojoną w plastry truskawkę) wrzucamy do dużego dzbanka, zalewamy winem, przykrywamy szczelnie (np. folią spożywczą) i wstawiamy do lodówki, żeby się w winie wymoczyły i oddały mu swój bezcenny smak i aromat. Potrzebować będą co najmniej ze trzech, czterech godzin, ale zdecydowanie najlepiej wstawić je do lodówki dzień wcześniej.
Reszta jest już prosta.
Do szklaneczki lub kieliszka wkładamy kostkę lodu, przez sitko nalewamy wino do 2/3 objętości i uzupełniamy wodą gazowaną (niezbyt mocno schłodzoną, jak będzie zbyt zimna, to nie będzie czuć bąbelków). Jeśli napój planujemy na imprezę i nie chcemy wina rozcieńczać, to zamiast wody gazowanej możemy użyć wina musującego.
Można dać po kilka kwiatków lub płatków do dekoracji.
* Napitek ze zdjęć jest zrobiony głównie na bazie rozkosznie słodko pachnącej koniczyny białej i łąkowej (różowej) oraz kwiatów robinii (potocznie zwanej akacją), ale to nie jedyne kwiaty, których można użyć do kwiatowego szprycera. Możecie mieszać lub trzymać się jednego rodzaju. Pasować będą też płatki dzikiej róży lub piwonii, kwiaty jeżyn lub malin, jaśminu, chabru, wyki, bzu lilaka. Jeśli lubicie jego zapach dajcie rumianek. Teraz już po ptokach, ale na przyszły rok, jakby upały przyszły wcześniej można dać kwiaty jabłoni, pigwowca, wiśni, śliwy, np. mirabelki, fiołka wonnego. To pierwsze gatunki, które przychodzą mi do głowy, ale oczywiście nie jedyne, których można użyć.
W lipcu można użyć kwiaty lipy i/lub wiązówki błotnej.
Kwiatowe ABC:
Romantycznie to brzmi, prawda?
Mnie jednak do romantyków daleko i kwiatki wolę zjeść niż wetknąć do wazonika ;) Jak spróbujecie tego napitku to i Wam polne kwiecie zacznie kojarzyć się także spożywczo, nie tylko z bukietem.
Napój idealny na upalne popołudnia i wieczory, smakowity i orzeźwiający.
Potrzeba:
-butelka półsłodkiego białego wina,
-kubek (300ml) słodko pachnących kwiatów* (np. koniczyny i robinii, zwanej akacją),
-opcjonalnie dla dodania owocowego posmaku 1-2 truskawki (albo kilka malin, albo pół plastra świeżego ananasa, albo kilka dojrzałych mirabelek),
-woda gazowana lub wino musujące,
-kostki lodu
Kwiaty (i pokrojoną w plastry truskawkę) wrzucamy do dużego dzbanka, zalewamy winem, przykrywamy szczelnie (np. folią spożywczą) i wstawiamy do lodówki, żeby się w winie wymoczyły i oddały mu swój bezcenny smak i aromat. Potrzebować będą co najmniej ze trzech, czterech godzin, ale zdecydowanie najlepiej wstawić je do lodówki dzień wcześniej.
Kwiatowe wino z fotki zrobione zostało w półlitrowym kuflu.
Głupi to był pomysł, nie dość, że za mało, to jeszcze bardzo trudno było to przelać.
Reszta jest już prosta.
Do szklaneczki lub kieliszka wkładamy kostkę lodu, przez sitko nalewamy wino do 2/3 objętości i uzupełniamy wodą gazowaną (niezbyt mocno schłodzoną, jak będzie zbyt zimna, to nie będzie czuć bąbelków). Jeśli napój planujemy na imprezę i nie chcemy wina rozcieńczać, to zamiast wody gazowanej możemy użyć wina musującego.
Można dać po kilka kwiatków lub płatków do dekoracji.
* Napitek ze zdjęć jest zrobiony głównie na bazie rozkosznie słodko pachnącej koniczyny białej i łąkowej (różowej) oraz kwiatów robinii (potocznie zwanej akacją), ale to nie jedyne kwiaty, których można użyć do kwiatowego szprycera. Możecie mieszać lub trzymać się jednego rodzaju. Pasować będą też płatki dzikiej róży lub piwonii, kwiaty jeżyn lub malin, jaśminu, chabru, wyki, bzu lilaka. Jeśli lubicie jego zapach dajcie rumianek. Teraz już po ptokach, ale na przyszły rok, jakby upały przyszły wcześniej można dać kwiaty jabłoni, pigwowca, wiśni, śliwy, np. mirabelki, fiołka wonnego. To pierwsze gatunki, które przychodzą mi do głowy, ale oczywiście nie jedyne, których można użyć.
W lipcu można użyć kwiaty lipy i/lub wiązówki błotnej.
Kwiatowe ABC:
- Kwiaty zbieramy w dni słoneczne i bez opadów. Deszcz spłukuje z nich to najcenniejsze, czyli pyłek, poza tym w pochmurną pogodę, nie wygrzane słońcem kwiaty nie są dość aromatyczne.
- Swego czasu bardzo zdziwiło mnie, że większość kwiatów wcale nie jest słodka. Wiele z nich jest kwaśnych (jabłoń, pigwowiec), a nawet pikantnych lub gorzkich. Na ten przykład kwiaty nasturcji, rzodkiewki czy rzeżuchy smakują zdecydowanie obiadowo, nie deserowo i się do szprycera nie nadadzą. Kwiaty czeremchy czy głogu za to wyglądają pięknie, ale jak dla mnie to bardziej śmierdzą niż pachną.
- Uwaga, także na naszych rodzimych łąkach, krzakach i lasach zdarzają się kwiaty mogące zaszkodzić, a nawet trujące, np. piękny i niewinnie wyglądający kąkol lub żółciutki szelężnik. Jeśli nie jesteście pewni co to za kwiat lepiej zostawić go na łące.
poniedziałek, 26 stycznia 2015
Soczek i sosna
Znów sosnowo, ale tym razem krótko.
Dziś będzie tylko "zwykły" soczek. Opcja zmielenia sosny w wytłaczarce do soków nie jest moim osobistym pomysłem, zmałpowałam soczek z sosną z tego bloga (tu). Pomysł okazał się wielce smakowity, więc i ja posyłam go dalej w świat.
Bardzo harmonijne połączenie smaków, jabłkowa baza i słodycz ananasa przełamana aromatyczną i lekko cierpką sosną.
Częstujcie się dla smaku i na zdrowie.
Przepis ma tylko dwie wady: nie da się go zrobić w zwykłej sokowirówce, to opcja dla szczęśliwych posiadaczy wytłaczarki ślimakowej do soków (sokowirówki wolnoobrotowej) oraz spożycie sosny nie jest zalecane dla kobiet w ciąży i karmiących.
Potrzeba (na ok. 700ml gotowego soku, ilość zależy od soczystości produktów):
-pół większego ananasa
-3 gałązki sosny (szczyty gałązek z pączkami, długości ok. 10 cm)
-4-5 dużych jabłek
Przygotowujemy jabłka i ananasa do przerobienia na soczek (jabłka kroimy w ósemki, nie obieramy, ale usuwamy pestki, ananasa obieramy i kroimy na mniejsze kawałki razem z rdzeniem). Sosnowe gałązki dużym, ostrym nożem siekamy na ok. 5mm kawałki (igły razem z gałązkami).
Najpierw wrzucamy całego ananasa, potem jabłka na zmianę z sosną.
Wytłoczony sok mieszamy i pijemy najlepiej tego samego dnia, bo po spędzeniu doby w lodówce robi się gorzkawy.
Na świeżo bardzo pyszny i bardzo zdrowy, bo sosna ma multum witamin, antyoksydantów, wspomaga odporność, pomaga w leczeniu kataru i kaszlu.
Przepis bierze udział w styczniowej akcji zjadania sosny Cała Polska widzi szyszki.
Uwagi techniczne:
*Nie musicie się obawiać o zdrowie sprzętu, który bardzo jest fajny, ale swoje kosztuje. Sosna mielona razem z jabłkami nie zalepi żywicą sitka, czyści się normalnie jak po każdym innym soku. Luzik.
*Sok z dodatkiem sosny robimy na sam koniec wyciskania podobnie jak soki z dodatkiem innych włóknistych składników, jak seler naciowy (dziurka na wytłoczyny potrafi się przytkać, więc dla oszczędności nerwów na początku mielimy miękkie i nie włókniste produkty, a na sam koniec składniki "problematyczne", włókniste).
*Warto próbować sok w trakcie tworzenia, bo sosna sośnie aromatem nierówna. Z mojego doświadczenia (trzy sosnowe soczki) wynika, że gałązki z młodych, niewysokich drzewek są o wiele bardziej smakowe niż szczyty gałązek z niższych gałęzi większych drzew.
Dziś będzie tylko "zwykły" soczek. Opcja zmielenia sosny w wytłaczarce do soków nie jest moim osobistym pomysłem, zmałpowałam soczek z sosną z tego bloga (tu). Pomysł okazał się wielce smakowity, więc i ja posyłam go dalej w świat.
Bardzo harmonijne połączenie smaków, jabłkowa baza i słodycz ananasa przełamana aromatyczną i lekko cierpką sosną.
Częstujcie się dla smaku i na zdrowie.
Przepis ma tylko dwie wady: nie da się go zrobić w zwykłej sokowirówce, to opcja dla szczęśliwych posiadaczy wytłaczarki ślimakowej do soków (sokowirówki wolnoobrotowej) oraz spożycie sosny nie jest zalecane dla kobiet w ciąży i karmiących.
Potrzeba (na ok. 700ml gotowego soku, ilość zależy od soczystości produktów):
-pół większego ananasa
-3 gałązki sosny (szczyty gałązek z pączkami, długości ok. 10 cm)
-4-5 dużych jabłek
Przygotowujemy jabłka i ananasa do przerobienia na soczek (jabłka kroimy w ósemki, nie obieramy, ale usuwamy pestki, ananasa obieramy i kroimy na mniejsze kawałki razem z rdzeniem). Sosnowe gałązki dużym, ostrym nożem siekamy na ok. 5mm kawałki (igły razem z gałązkami).
Najpierw wrzucamy całego ananasa, potem jabłka na zmianę z sosną.
Wytłoczony sok mieszamy i pijemy najlepiej tego samego dnia, bo po spędzeniu doby w lodówce robi się gorzkawy.
Na świeżo bardzo pyszny i bardzo zdrowy, bo sosna ma multum witamin, antyoksydantów, wspomaga odporność, pomaga w leczeniu kataru i kaszlu.
Przepis bierze udział w styczniowej akcji zjadania sosny Cała Polska widzi szyszki.
Uwagi techniczne:
*Nie musicie się obawiać o zdrowie sprzętu, który bardzo jest fajny, ale swoje kosztuje. Sosna mielona razem z jabłkami nie zalepi żywicą sitka, czyści się normalnie jak po każdym innym soku. Luzik.
*Sok z dodatkiem sosny robimy na sam koniec wyciskania podobnie jak soki z dodatkiem innych włóknistych składników, jak seler naciowy (dziurka na wytłoczyny potrafi się przytkać, więc dla oszczędności nerwów na początku mielimy miękkie i nie włókniste produkty, a na sam koniec składniki "problematyczne", włókniste).
*Warto próbować sok w trakcie tworzenia, bo sosna sośnie aromatem nierówna. Z mojego doświadczenia (trzy sosnowe soczki) wynika, że gałązki z młodych, niewysokich drzewek są o wiele bardziej smakowe niż szczyty gałązek z niższych gałęzi większych drzew.
niedziela, 5 października 2014
Jesienny kompot, jabłka i czarny bez
Wraz z końcem lata odchodzą lekkie, cierpkie, orzeźwiające kompoty smakujące najlepiej z kostką lodu. Z początkiem jesieni do kuchni wkraczają kompoty słodsze, bardziej esencjonalne, smakujące także na ciepło. Śliwki, aromatyczne działkowe winogrona, jesienne jabłka, pigwowiec i czarny bez.
Dziś zrobiłam sobie darmowy "dziki" kompot. Z małych, aromatycznych jabłuszek ze zdziczałej jabłonki i owoców czarnego bzu.
Zdziczałe jabłuszka są bardziej aromatyczne, dadzą kompot pachnący piękniej, o głębszym smaku, ale wymagający dodatkowego cukru (i to sporo). Kupne jabłka do kompotu wybieramy jak najsłodsze, też będzie smacznie, a o tyle zdrowiej, że obędzie się bez dosładzania.
Potrzeba:
*3 większe lub 5-6 małych jabłek
*3-4 baldachy owoców czarnego bzu
*ewentualnie cukier
Umyte jabłka kroimy w ćwiartki, wykrajamy gniazda nasienne, wkładamy do gara.
Baldachy czarnego bzu zbieramy tylko dojrzałe (końcówki szypułek powinny się przebarwić na czerwono, owoce mają być ciemne, prawie czarne). Oskubujemy jagódki uważając, żeby do kompotu nie wrzucać szypułek i odrzucając niedojrzałe (jasno czerwone i zielone). Jagódki przepłukujemy na sicie, wrzucamy do gara, zalewamy 1,5-2 litrami wody. Gotujemy bez przykrycia ok. 25 min. Próbujemy i ewentualnie dosłądzamy do smaku. Dajemy kompotowi ostygnąć z owocami w środki i przecedzamy na drobnym sitku do dzbanka czy butelki.
Pijemy dla smaku i na zdrowie.
Zdrowy nie tylko, bo domowy, owocowy i pełen witamin. Zdrowy, bo owoce czarnego bzu działają napotnie, moczopędnie, antyprzeziębieniowo, przeciwgorączkowo i delikatnie przeciwbólowo. Czyli idealny napitek na jesień, smaczny i wspomagający odporność.
Cała roślina zawiera trującą sambunigrynę, dlatego nie można zjadać owoców na surowo i odrzuca się niedojrzałe owoce i szypułki. Jednak spokojnie, nie ma się czego bać, po zagotowaniu nic trującego w kompocie nie zostanie, kilka przeoczonych zielonych jagódek też nam nie zaszkodzi.
Łasuchom polecam pyszny dżem nie do kupienia w sklepach klik. Trzeba poświęcić trochę pracy i czasu, ale efekt jest wart każdej minuty.
Więcej o kompotach tu i ich butelkowaniu na później tu.
Dziś zrobiłam sobie darmowy "dziki" kompot. Z małych, aromatycznych jabłuszek ze zdziczałej jabłonki i owoców czarnego bzu.
Zdziczałe jabłuszka są bardziej aromatyczne, dadzą kompot pachnący piękniej, o głębszym smaku, ale wymagający dodatkowego cukru (i to sporo). Kupne jabłka do kompotu wybieramy jak najsłodsze, też będzie smacznie, a o tyle zdrowiej, że obędzie się bez dosładzania.
Potrzeba:
*3 większe lub 5-6 małych jabłek
*3-4 baldachy owoców czarnego bzu
*ewentualnie cukier
Umyte jabłka kroimy w ćwiartki, wykrajamy gniazda nasienne, wkładamy do gara.
Baldachy czarnego bzu zbieramy tylko dojrzałe (końcówki szypułek powinny się przebarwić na czerwono, owoce mają być ciemne, prawie czarne). Oskubujemy jagódki uważając, żeby do kompotu nie wrzucać szypułek i odrzucając niedojrzałe (jasno czerwone i zielone). Jagódki przepłukujemy na sicie, wrzucamy do gara, zalewamy 1,5-2 litrami wody. Gotujemy bez przykrycia ok. 25 min. Próbujemy i ewentualnie dosłądzamy do smaku. Dajemy kompotowi ostygnąć z owocami w środki i przecedzamy na drobnym sitku do dzbanka czy butelki.
Pijemy dla smaku i na zdrowie.
Zdrowy nie tylko, bo domowy, owocowy i pełen witamin. Zdrowy, bo owoce czarnego bzu działają napotnie, moczopędnie, antyprzeziębieniowo, przeciwgorączkowo i delikatnie przeciwbólowo. Czyli idealny napitek na jesień, smaczny i wspomagający odporność.
Cała roślina zawiera trującą sambunigrynę, dlatego nie można zjadać owoców na surowo i odrzuca się niedojrzałe owoce i szypułki. Jednak spokojnie, nie ma się czego bać, po zagotowaniu nic trującego w kompocie nie zostanie, kilka przeoczonych zielonych jagódek też nam nie zaszkodzi.
Łasuchom polecam pyszny dżem nie do kupienia w sklepach klik. Trzeba poświęcić trochę pracy i czasu, ale efekt jest wart każdej minuty.
Więcej o kompotach tu i ich butelkowaniu na później tu.
poniedziałek, 9 września 2013
Pamiętacie o kompotach?
Orzeźwiające truskawki, porzeczki i wiśnie ustępują miejsca słodkim śliwkom, jabłkom, gruszkom i winogronom. Z ciekawszych smaków gorąco polecam śliwki uleny oraz nektarynki lub brzoskwinie w połączeniu z jabłkami (pół na pół).
Na fotce występują (od lewej):
*wiśnia albo wiśnia z czarną porzeczką (mają taki sam kolor, więc tu akurat otwierający butelkę ma niespodziankę),
*wiśnie i śliwki uleny,
*jabłko z rabarbarbarem,
*brzoskwinie z jabłkiem (albo nektarynki z jabłkiem, też mają taki sam kolor),
*jabłka (papierówki) z goździkiem i kawałeczkiem kory cynamonu.
Ten wpis to tylko przypomnienie, szczegółowo o robieniu kompotów przeczytacie tu.
Na początku robiłam mniejszy garnek kompotu raz na 2-3 dni. Od zeszłej jesieni (i ogromnej ilości działkowych ciemnych winogron do przerobienia na raz) zmieniłam taktykę. Okazało się, że najwygodniejszą opcją jest zrobienie wielkiego gara kompotu i zabutelkowanie na później. Potem mamy kilkanaście kolorowych butelek, które tylko czekają, aż komuś zachce się pić.
Potrzebne są tylko butelki (np. po soczkach Tymbark, oranżadzie, piwie czy inne z kapslem), kapsle i kapslownica (do kupienia w internecie albo sklepach z artykułami do domowego wyrobu win i piwa).
Gotujemy kompot bez cukru i dajemy mu kilka godzin na ostygnięcie (i przegryzienie się, będzie smaczniejszy niż taki odcedzony od razu). Przecedzamy. Próbujemy czy i jak dużo trzeba mu cukru (różnie bywa, zależy od owoców). Stawiamy na gaz, doprowadzamy do wrzenia, dosładzamy do smaku i skręcamy gaz (żeby tylko lekko się gotował). Wrzący kompot nalewamy do umytych butelek, każdą od razu kapslując i kładąc na boku, żeby gorący kompot zakrywał kapsel*. W tej pozycji studzimy.
Na fotce właśnie butelkuje się kompot śliwkowy.
A koszty? U mnie zwykle do 3zł za litr czyli w normie w porównaniu do napojów sklepowych. Na bazarku prawie za każdym razem trafia się sprzedawca z przecenionymi owocami (bo lekko przejrzałymi, mniejszymi czy brzydszymi, a takie świetnie nadają się na kompot). Czasem zaatakowany zostaje ogródek teściowej, wtedy to już w ogóle wychodzi darmo ;)
*Nie bawię się w wyparzanie butelek ani pasteryzowanie. Wystarczy tylko dobrze umyć butelkę, zakapslowanie w niej wrzącego kompotu zupełnie wystarczy do zakonserwowania napoju. Zdarzało się niektórym kompotom czekać nawet kilka miesięcy na wypicie i jeszcze żaden mi się nie popsuł.
Nie polecam szklanych butelek z zakrętką, bo po jednym czy dwóch użyciach zamknięty w nich kompot zyskuje wyraźną nutę smakową i zapachową zakrętki od słoika
sobota, 30 czerwca 2012
Kompot
Dziwnie jest z pogodą w tym roku, raz 28 stopni i duszno straszliwie, a następnego dnia stopni 16, wieje i pada... No, ale to pewnie sami też zauważyliście. Mam nadzieję, że lato na wakacje wreszcie się ogarnie. A jeśli nie, to taki kompot to dobra rzecz i na upały (z lodówki) i na chłody (wtedy w temperaturze pokojowej albo nawet podgrzany troszkę).
Przygotowanie:
Owoce zalewamy zimną wodą i gotujemy pod przykryciem ok. 30-40 minut. Po wyłączeniu gazu próbujemy i dosładzamy do smaku (to zależy od słodkości owoców, ale zdarza się, że wcale nie potrzeba dodatkowego cukru). Owoce powinny stanowić 1/3-1/2 objętości garnka.
I już.
Zamiast składników garść inspiracji co można do kompotu włożyć:
*Nad składem owoców nie ma się co długo zastanawiać, wrzucamy co akurat mamy. Jak zaczniemy robić kompoty, to szybko odkryjemy co i w jakich proporcjach smakuje nam najbardziej. Bardzo lubię kombinację rabarbaru z truskawkami i/lub jabłkami, albo rabarbaru z gruszką, pyszny jest z samych śliwek, samych wiśni albo z wiśni i jabłek, może być z czerwonych lub czarnych porzeczek samych lub w kombinacji z jabłkami lub gruszką, sam jabłkowy też jest bardzo dobry (ale wtedy należy dać owoców więcej niż 1/3). Jednym z najlepszych jest kompot z działkowych ciemnych winogron, takich małych, kwaskowych i wspaniale aromatycznych. Zimą można zrobić z jabłek i garści mrożonych truskawek czy wiśni, albo jabłek i kilku suszonych śliwek.
*Razem z owocami możemy ugotować kilka goździków i kawałek kory cynamonu, będzie pasować do większości kompotów, np. z jabłek, ze śliwek, z jabłek i rabarbaru, z gruszek, z wiśni (ale do wiśni raczej same goździki bez cynamonu).
*Słodkość w kompocie odczuwa się troszkę inaczej w zależności od jego temperatury. Ciepły smakuje lepiej słodszy, ale ten sam kompot na zimno może być trochę za słodki. Taki co był smaczny na zimno może potrzebować ciut więcej słodyczy na ciepło.
*Do kompotów z przewagą jabłek pasuje mięta. Tuż po zgaszeniu gazu wrzucamy do gara na 5 min. torebkę mięty. Trzeba uważać, żeby nie trzymać jej zbyt długo, żeby całość nie była zbyt miętowa ( jak mamy świeżą, to wrzucamy kilka gałązek i nie musimy później wyjmować). Kilka listków świeżej bazylii smacznie ożywi smak kompotu z papierówek (ale to muszą być dobre, aromatyczne jabłka w starym stylu, takie po prostu supermarketowe nie wytrzymają konkurencji z zapachem bazylii).
*Owoce do kompotu absolutnie nie mogą być popsute, ale jeśli są trochę przywiędnięte czy przyschnięte i pomarszczone to nie szkodzi. Jabłka, śliwki czy winogrona, które już tracą turgor są do kompotu nawet lepsze, bo zwykle słodsze.
*Jeśli przypadkiem zdarzy nam się kompot zbyt wodnisty i mało smakowy, bo daliśmy za mało owoców, to można go troszkę podratować. Tuż po wyłączeniu gazu wrzucamy do garnka torebkę lub dwie owocowej herbaty, np. malinowej albo jabłkowej i zaparzamy w kompocie. Delikatne oszustwo, ale jak nam napitek nie całkiem wyjdzie, to pomaga :)
Właściwie to nie planowałam na blogu wpisu o czymś tak oczywistym. Jednak, jak mam ze sobą w pracy czy na rowerze, czy gdzieś butelkę kompotu, to się znajomi często dziwują... że to fajnie, że babcia kiedyś robiła, że oni by się też czasem napili, etc.
Kompletnie bez sensu takie biadolenie, bo kompot to bardzo łatwa do zrobienia alternatywa dla kupnych napojów. Nie zawsze jest to najtańsza opcja, bo w zależności od użytych owoców (np. agrestowy, porzeczkowy, truskawkowy z rabarbarem czy wiśniowy) może wyjść nawet z 5-7zł za 2litry, ale na pewno warto zrobić sobie czasem coś innego niż picie ze sklepowych półek. Jednak w sezonie na jabłka kompot jabłkowy wychodzi za grosze. Nie mówiąc już o opcji, kiedy zamiast owoców w cenach z warszawskich bazarków mamy dostęp do darmowych owocków z jakiejś działki czy ogródka.
Zróbcie sobie czasem kompot. Tym bardziej, że takie retro jedzenie jest chyba teraz w modzie ;)
Smacznego
Przygotowanie:
Owoce zalewamy zimną wodą i gotujemy pod przykryciem ok. 30-40 minut. Po wyłączeniu gazu próbujemy i dosładzamy do smaku (to zależy od słodkości owoców, ale zdarza się, że wcale nie potrzeba dodatkowego cukru). Owoce powinny stanowić 1/3-1/2 objętości garnka.
I już.
Zamiast składników garść inspiracji co można do kompotu włożyć:
*Nad składem owoców nie ma się co długo zastanawiać, wrzucamy co akurat mamy. Jak zaczniemy robić kompoty, to szybko odkryjemy co i w jakich proporcjach smakuje nam najbardziej. Bardzo lubię kombinację rabarbaru z truskawkami i/lub jabłkami, albo rabarbaru z gruszką, pyszny jest z samych śliwek, samych wiśni albo z wiśni i jabłek, może być z czerwonych lub czarnych porzeczek samych lub w kombinacji z jabłkami lub gruszką, sam jabłkowy też jest bardzo dobry (ale wtedy należy dać owoców więcej niż 1/3). Jednym z najlepszych jest kompot z działkowych ciemnych winogron, takich małych, kwaskowych i wspaniale aromatycznych. Zimą można zrobić z jabłek i garści mrożonych truskawek czy wiśni, albo jabłek i kilku suszonych śliwek.
*Razem z owocami możemy ugotować kilka goździków i kawałek kory cynamonu, będzie pasować do większości kompotów, np. z jabłek, ze śliwek, z jabłek i rabarbaru, z gruszek, z wiśni (ale do wiśni raczej same goździki bez cynamonu).
*Słodkość w kompocie odczuwa się troszkę inaczej w zależności od jego temperatury. Ciepły smakuje lepiej słodszy, ale ten sam kompot na zimno może być trochę za słodki. Taki co był smaczny na zimno może potrzebować ciut więcej słodyczy na ciepło.
*Do kompotów z przewagą jabłek pasuje mięta. Tuż po zgaszeniu gazu wrzucamy do gara na 5 min. torebkę mięty. Trzeba uważać, żeby nie trzymać jej zbyt długo, żeby całość nie była zbyt miętowa ( jak mamy świeżą, to wrzucamy kilka gałązek i nie musimy później wyjmować). Kilka listków świeżej bazylii smacznie ożywi smak kompotu z papierówek (ale to muszą być dobre, aromatyczne jabłka w starym stylu, takie po prostu supermarketowe nie wytrzymają konkurencji z zapachem bazylii).
*Owoce do kompotu absolutnie nie mogą być popsute, ale jeśli są trochę przywiędnięte czy przyschnięte i pomarszczone to nie szkodzi. Jabłka, śliwki czy winogrona, które już tracą turgor są do kompotu nawet lepsze, bo zwykle słodsze.
*Jeśli przypadkiem zdarzy nam się kompot zbyt wodnisty i mało smakowy, bo daliśmy za mało owoców, to można go troszkę podratować. Tuż po wyłączeniu gazu wrzucamy do garnka torebkę lub dwie owocowej herbaty, np. malinowej albo jabłkowej i zaparzamy w kompocie. Delikatne oszustwo, ale jak nam napitek nie całkiem wyjdzie, to pomaga :)
Właściwie to nie planowałam na blogu wpisu o czymś tak oczywistym. Jednak, jak mam ze sobą w pracy czy na rowerze, czy gdzieś butelkę kompotu, to się znajomi często dziwują... że to fajnie, że babcia kiedyś robiła, że oni by się też czasem napili, etc.
Kompletnie bez sensu takie biadolenie, bo kompot to bardzo łatwa do zrobienia alternatywa dla kupnych napojów. Nie zawsze jest to najtańsza opcja, bo w zależności od użytych owoców (np. agrestowy, porzeczkowy, truskawkowy z rabarbarem czy wiśniowy) może wyjść nawet z 5-7zł za 2litry, ale na pewno warto zrobić sobie czasem coś innego niż picie ze sklepowych półek. Jednak w sezonie na jabłka kompot jabłkowy wychodzi za grosze. Nie mówiąc już o opcji, kiedy zamiast owoców w cenach z warszawskich bazarków mamy dostęp do darmowych owocków z jakiejś działki czy ogródka.
Zróbcie sobie czasem kompot. Tym bardziej, że takie retro jedzenie jest chyba teraz w modzie ;)
Smacznego
piątek, 30 września 2011
pierwszy post czyli pigwówka na zdrowie i dobry początek
No to... ten no... post pierwszy...
Na dobrą wróżbę niech pierwsza będzie nalewka. I to nie byle jaka, pyszna i pięknie pachnąca, z owoców jesiennych, bardzo aromatycznych i żółciutkich jak odchodzące letnie słońce. Przepis dostałam od Cioci Iwonki, której będę za niego wdzięczna do końca życia : )
Do nalewki potrzeba:
*owoce pigwowca japońskiego (to nie to samo co pigwy, są małe, kwaśne, bardzo aromatyczne, żółciutkie, najlepsze do nalewek, ale zupełnie nie do konfitur, roślina to popularny "krzak" ogrodowy)
*cukier
*ulubiona wódka
*ilość zależy od tego ile owoców pigwowca uda nam się nazbierać i na ile krojenia będziemy mieć cierpliwość ;)
Owoce myjemy i kroimy w ćwiartki wydłubując pestki ze środka (i te co twardsze fragmenty łupinki ze środka jeśli chcemy owocki później zjeść, a wierzcie mi, że chcecie. nie trzeba wykrawać całej łupinki, tylko te twardsze fragmenty przy szypułce i piętce). Układamy w słoikach co kilka warstw przesypując cukrem. Wierzch zasypujemy cukrem tak, żeby zwartą warstwą przykrył owoce. Czekamy około dwóch dni, aż owocki (które wydają się całkiem suche z początku) puszczą sok. Sok przecedzamy przez sitko i mieszamy z wódką:
-1/3 soku i 2/3 wódki, pigwówka będzie mocno słodka, bardzo aromatyczna i niezbyt mocna, pyszna podana z kawałkiem sernika lub lodami;
-1/4 soku i 3/4 wódki, pigwówka aromatyczna, bogatsza w procenty, ostrzejsza w smaku, ale nadal deserowa.
Ja robię z drugiej proporcji, ostrzejszą.
Do każdej butelki w celach ozdobnych dorzucam kilka kawałków owocków.
Teraz trzeba już "tylko" poczekać, aż całość się przegryzie. Po dwóch miesiącach można delektować się smakiem, ale im dłużej poczekamy tym będzie lepsza : )
Jak już poczekamy, spróbujemy i okaże się, że wyszło za słodkie, można dolać jeszcze trochę wódki (lub spirytusu) i ... znów odstawić do przegryzienia.
Bardzo aromatyczne i smakowite odpady poprodukcyjne:
Na zimny późnojesienny i zimowy czas są "resztki poprodukcyjne". Pyszna jest mocna czarna herbata zaparzona z łyżeczką pigwowców w syropie. Smacznie jest dorzucić je do śmietankowego budyniu, sernika albo do piwa zamiast soku, można też użyć do świątecznego piernika. Odcedzone z soku pigwowce wysypać cienką warstwą na patelnię, podlać niewielką ilością wody, posypać po wierzchu cukrem i zagotować na dużym ogniu. Kiedy woda z cukrem stanie się dość gęstym syropem przełożyć do wyparzonych słoiczków, zakręcić mocno, postawić do góry dnem do ostygnięcia.
Smacznego
Na dobrą wróżbę niech pierwsza będzie nalewka. I to nie byle jaka, pyszna i pięknie pachnąca, z owoców jesiennych, bardzo aromatycznych i żółciutkich jak odchodzące letnie słońce. Przepis dostałam od Cioci Iwonki, której będę za niego wdzięczna do końca życia : )
Do nalewki potrzeba:
*owoce pigwowca japońskiego (to nie to samo co pigwy, są małe, kwaśne, bardzo aromatyczne, żółciutkie, najlepsze do nalewek, ale zupełnie nie do konfitur, roślina to popularny "krzak" ogrodowy)
*cukier
*ulubiona wódka
*ilość zależy od tego ile owoców pigwowca uda nam się nazbierać i na ile krojenia będziemy mieć cierpliwość ;)
Owoce myjemy i kroimy w ćwiartki wydłubując pestki ze środka (i te co twardsze fragmenty łupinki ze środka jeśli chcemy owocki później zjeść, a wierzcie mi, że chcecie. nie trzeba wykrawać całej łupinki, tylko te twardsze fragmenty przy szypułce i piętce). Układamy w słoikach co kilka warstw przesypując cukrem. Wierzch zasypujemy cukrem tak, żeby zwartą warstwą przykrył owoce. Czekamy około dwóch dni, aż owocki (które wydają się całkiem suche z początku) puszczą sok. Sok przecedzamy przez sitko i mieszamy z wódką:
-1/3 soku i 2/3 wódki, pigwówka będzie mocno słodka, bardzo aromatyczna i niezbyt mocna, pyszna podana z kawałkiem sernika lub lodami;
-1/4 soku i 3/4 wódki, pigwówka aromatyczna, bogatsza w procenty, ostrzejsza w smaku, ale nadal deserowa.
Ja robię z drugiej proporcji, ostrzejszą.
Do każdej butelki w celach ozdobnych dorzucam kilka kawałków owocków.
Teraz trzeba już "tylko" poczekać, aż całość się przegryzie. Po dwóch miesiącach można delektować się smakiem, ale im dłużej poczekamy tym będzie lepsza : )
Jak już poczekamy, spróbujemy i okaże się, że wyszło za słodkie, można dolać jeszcze trochę wódki (lub spirytusu) i ... znów odstawić do przegryzienia.
Bardzo aromatyczne i smakowite odpady poprodukcyjne:
Na zimny późnojesienny i zimowy czas są "resztki poprodukcyjne". Pyszna jest mocna czarna herbata zaparzona z łyżeczką pigwowców w syropie. Smacznie jest dorzucić je do śmietankowego budyniu, sernika albo do piwa zamiast soku, można też użyć do świątecznego piernika. Odcedzone z soku pigwowce wysypać cienką warstwą na patelnię, podlać niewielką ilością wody, posypać po wierzchu cukrem i zagotować na dużym ogniu. Kiedy woda z cukrem stanie się dość gęstym syropem przełożyć do wyparzonych słoiczków, zakręcić mocno, postawić do góry dnem do ostygnięcia.
Smacznego
Subskrybuj:
Posty (Atom)