Żegnaj zwierzu puchaty.
Do zobaczenia kiedyś, gdzieś po tamtej stronie.
Będę tęsknić za puchatym, pachnącym siankiem futerkiem, miękkimi uszami, które tak uwielbiały być głaskane i za wścibskim, łakomym pyszczkiem.
Po prawie 10 latach razem w domu strasznie pusto się zrobiło bez ciebie.
.

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą U królika. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą U królika. Pokaż wszystkie posty
niedziela, 5 sierpnia 2018
sobota, 18 kwietnia 2015
Urodzinki
Dziś zwierzu świętuje szóste urodziny.
Jakby to przeliczyć na lata ludzkie miałby dziś 60tkę.
Przez ostatni rok upływ czasu trochę uwidocznił się w zwierzowym zachowaniu. Już mu się nie chce tak codziennie zwiedzać dokładnie wszystkich kątów.
Więcej czasu spędza leniwie się wylegując, coraz staranniej wybierając przy tym najwygodniejsze miejsca.
W urodzinowym prezencie wyjątkowo pozwoliłam mu dziś zjeść herbatnika.
Z radością też donoszę, że całkiem dogadał się z kotem. Cieszyć się z jego obecności, to już chyba raczej nie zacznie, ale ustalili między sobą co kotu wolno, a czego nie. Kot niechętnie przyjął do wiadomości, że Ziomek nie zamierza się z nim bawić, ani teraz, ani nigdy i obecność Momo już zupełnie Ziomka nie stresuje. Ostatnio uszak nawet łaskawie pozwolił kotu położyć się obok na ciepłych kafelkach pod kominkiem.
Jakby to przeliczyć na lata ludzkie miałby dziś 60tkę.
Przez ostatni rok upływ czasu trochę uwidocznił się w zwierzowym zachowaniu. Już mu się nie chce tak codziennie zwiedzać dokładnie wszystkich kątów.
Więcej czasu spędza leniwie się wylegując, coraz staranniej wybierając przy tym najwygodniejsze miejsca.
W urodzinowym prezencie wyjątkowo pozwoliłam mu dziś zjeść herbatnika.
Z radością też donoszę, że całkiem dogadał się z kotem. Cieszyć się z jego obecności, to już chyba raczej nie zacznie, ale ustalili między sobą co kotu wolno, a czego nie. Kot niechętnie przyjął do wiadomości, że Ziomek nie zamierza się z nim bawić, ani teraz, ani nigdy i obecność Momo już zupełnie Ziomka nie stresuje. Ostatnio uszak nawet łaskawie pozwolił kotu położyć się obok na ciepłych kafelkach pod kominkiem.
środa, 21 stycznia 2015
Co u tytułowego królika z U królika
W dzisiejszym poście nie będzie przepisu, to post dla tych co są ciekawi co u uszatego łobuza.
Październikowa przeprowadzka to trzecia przeprowadzka w życiu Ziomka. Zwierzu przeprowadzek nie lubi, ale jest dzielny i po około trzech tygodniach ogarnia nowe kąty jakby mieszkał w nich od zawsze.
Nie ukrywam jednak, że ostatni rok był dla uszaka trudny i pełen zmian, dla mnie radosnych, dla puchatego biedaka mniej. Jeszcze na starym mieszkaniu musiał zmierzyć się z nowością w postaci Małego Człowieka, którego radosny entuzjazm objawia się działaniami mało delikatnymi i musi puchaty bidak uważać, żeby nie dać się złapać za ogon albo za ucho. Na szczęście mimo biegu lat, królik nadal ma refleks i Mały Człowiek ma dość marne szanse złapania go. Smutno mi jednak było patrzeć jak królik z początku próbował dyplomacji i mową ciała dawał do zrozumienia małemu człowieczemu agresorowi, że się poddaje, uznaje jego wyższość i prosi o zostawienie go w spokoju, bo nie zamierza walczyć. Niestety. Teraz Ziomek już wie, że z Małym Człowiekiem nie ma dyplomacji, trzeba po prostu od razu uciekać.
Ale nie ma takich sytuacji, żeby nie mogło być gorzej. Bo na nowych włościach pojawił się jeszcze Momo. Kot na początku był wychudzonym, wyleniałym kociakiem na skraju śmierci głodowej, który z początku bardzo się Ziomka bał. Trzy miesiące później Momo jest kocurkiem z błyszczącą, gęstą sierścią i ... kocurkiem wyrośniętym do sporych rozmiarów. Teraz Ziomka się nie boi, teraz chciałby się z nim pobawić, ale nie rozumie koci łepek, że Ziomek to nie kot tylko starszawy królik i nie chce się z nim bawić. W króliczej zagrodzie kot był tylko raz i ...po laniu, które dostał od królika więcej tam nosa nie wtrynia. Ale na reszcie mieszkania to różnie bywa. Często jest tak, że królik chętnie by pozwiedzał, ale wobec objawów kociej sympatii woli siedzieć u siebie niż męczyć się z ustawianiem kota, niestety. Na szczęście szary Momo jest wprawdzie namolny, ale bardzo delikatny i nieagresywny (na szczęście nie tylko dla królika, ale i dla całości oczu i skóry dziecia).
Z innych nowości okazało się, że Ziomek na starość robi się bardziej ciepłolubny i teraz jego ulubioną miejscówką są... kafelki pod kominkiem.
A tu Momo, nowy, sympatyczny współlokator, choć współlokator niekoniecznie wymarzony przez królika.
Kiedy 4 lata temu robiłam pierwszy wpis na blogu moim zamiarem było zamieszczać nie tylko przepisy, ale i posty o moim oczku w głowie, czyli o uszatym zwierzu, mości Ziomku. Wpisów o króliku miało być co najmniej 1/4, o życiu codziennym, o żywieniu, o klatkach, żwirku i zagrodach, o łażeniu luzem po mieszkaniu i ogólnie o "minimum" potrzebnym do życia królikowi w mieszkaniu. Ale jakoś tak w praniu wyszło, że łatwiej się pisze o żarciu.
Mało kto zdaje sobie z tego sprawę, ale króliki miniaturki (z powodu stereotypowego postrzegania ich jako puchate zwierzątka dla dzieci, które nic nie robią tylko siedzą sobie w klatce) są to najgorzej traktowane zwierzęta towarzyszące człowiekowi. Do tego dochodzi powszechne przekonanie, że króliki to gryzonie i karmi się je karmą "dla gryzoni i królików". Kompletna pomyłka, skutkująca wieloma problemami zdrowotnymi, bo króliki, to nie gryzonie tylko zajęczaki. Ich dieta powinna być podobna do diety krów lub koni czy innych zwierząt stricte roślinożernych, a nie gryzoni...
Nic mnie tak nie wyprowadza z równowagi, jak częste uwagi ludzi, którym wspomnę, że mam królika. Uwagi typu... o masz króliczka, ja też kiedyś miałam/miałem, ale one krótko żyją, mój zdechł po dwóch latach... (...)... o co ty mówisz, naprawdę króliki żyją dłużej niż dwa, trzy lata... jak to 10 lat? serio?...
Tak, serio, królik prawidłowo żywiony, z prawidłową opieką może spokojnie dożyć 8-10 lat.
Dlatego moje postanowienie na 2015 to więcej pisać o Ziomku i o królikach. Jest w planie post o przeprowadzkach z królikiem, o wyjazdach z królikiem, o weterynarzach dla królików, groźnych zatorach, o żywieniu i minimalnych wymaganiach dotyczących przestrzeni życiowej dla królika. Tym bardziej jest to ważne postanowienie noworoczne, że w kwietniu tego roku królik wkroczy w szósty rok życia i oficjalnie zacznie być króliczym seniorem. W przeliczeniu na ludzkie lata będą to jego 60te urodziny, a Ziom nie jest królikiem super zdrowym, co roku ma problemy z zatorami w okresie linienia (bo puchata z niego sztuka) i w dodatku ma ropnia w szczęce, takie wredne coś jak ludzki rak i każdy jego rok życia jest dla naszej rodzinki prezentem.
Dlatego postanowienie noworoczne jest jedno: zdążyć z króliczymi postami, póki uszak jest nadal obecny w naszym życiu (i oby obecny był jak najdłużej).
Październikowa przeprowadzka to trzecia przeprowadzka w życiu Ziomka. Zwierzu przeprowadzek nie lubi, ale jest dzielny i po około trzech tygodniach ogarnia nowe kąty jakby mieszkał w nich od zawsze.
Nie ukrywam jednak, że ostatni rok był dla uszaka trudny i pełen zmian, dla mnie radosnych, dla puchatego biedaka mniej. Jeszcze na starym mieszkaniu musiał zmierzyć się z nowością w postaci Małego Człowieka, którego radosny entuzjazm objawia się działaniami mało delikatnymi i musi puchaty bidak uważać, żeby nie dać się złapać za ogon albo za ucho. Na szczęście mimo biegu lat, królik nadal ma refleks i Mały Człowiek ma dość marne szanse złapania go. Smutno mi jednak było patrzeć jak królik z początku próbował dyplomacji i mową ciała dawał do zrozumienia małemu człowieczemu agresorowi, że się poddaje, uznaje jego wyższość i prosi o zostawienie go w spokoju, bo nie zamierza walczyć. Niestety. Teraz Ziomek już wie, że z Małym Człowiekiem nie ma dyplomacji, trzeba po prostu od razu uciekać.
Ale nie ma takich sytuacji, żeby nie mogło być gorzej. Bo na nowych włościach pojawił się jeszcze Momo. Kot na początku był wychudzonym, wyleniałym kociakiem na skraju śmierci głodowej, który z początku bardzo się Ziomka bał. Trzy miesiące później Momo jest kocurkiem z błyszczącą, gęstą sierścią i ... kocurkiem wyrośniętym do sporych rozmiarów. Teraz Ziomka się nie boi, teraz chciałby się z nim pobawić, ale nie rozumie koci łepek, że Ziomek to nie kot tylko starszawy królik i nie chce się z nim bawić. W króliczej zagrodzie kot był tylko raz i ...po laniu, które dostał od królika więcej tam nosa nie wtrynia. Ale na reszcie mieszkania to różnie bywa. Często jest tak, że królik chętnie by pozwiedzał, ale wobec objawów kociej sympatii woli siedzieć u siebie niż męczyć się z ustawianiem kota, niestety. Na szczęście szary Momo jest wprawdzie namolny, ale bardzo delikatny i nieagresywny (na szczęście nie tylko dla królika, ale i dla całości oczu i skóry dziecia).
Z innych nowości okazało się, że Ziomek na starość robi się bardziej ciepłolubny i teraz jego ulubioną miejscówką są... kafelki pod kominkiem.
A tu Momo, nowy, sympatyczny współlokator, choć współlokator niekoniecznie wymarzony przez królika.
Kiedy 4 lata temu robiłam pierwszy wpis na blogu moim zamiarem było zamieszczać nie tylko przepisy, ale i posty o moim oczku w głowie, czyli o uszatym zwierzu, mości Ziomku. Wpisów o króliku miało być co najmniej 1/4, o życiu codziennym, o żywieniu, o klatkach, żwirku i zagrodach, o łażeniu luzem po mieszkaniu i ogólnie o "minimum" potrzebnym do życia królikowi w mieszkaniu. Ale jakoś tak w praniu wyszło, że łatwiej się pisze o żarciu.
Mało kto zdaje sobie z tego sprawę, ale króliki miniaturki (z powodu stereotypowego postrzegania ich jako puchate zwierzątka dla dzieci, które nic nie robią tylko siedzą sobie w klatce) są to najgorzej traktowane zwierzęta towarzyszące człowiekowi. Do tego dochodzi powszechne przekonanie, że króliki to gryzonie i karmi się je karmą "dla gryzoni i królików". Kompletna pomyłka, skutkująca wieloma problemami zdrowotnymi, bo króliki, to nie gryzonie tylko zajęczaki. Ich dieta powinna być podobna do diety krów lub koni czy innych zwierząt stricte roślinożernych, a nie gryzoni...
Nic mnie tak nie wyprowadza z równowagi, jak częste uwagi ludzi, którym wspomnę, że mam królika. Uwagi typu... o masz króliczka, ja też kiedyś miałam/miałem, ale one krótko żyją, mój zdechł po dwóch latach... (...)... o co ty mówisz, naprawdę króliki żyją dłużej niż dwa, trzy lata... jak to 10 lat? serio?...
Tak, serio, królik prawidłowo żywiony, z prawidłową opieką może spokojnie dożyć 8-10 lat.
Dlatego moje postanowienie na 2015 to więcej pisać o Ziomku i o królikach. Jest w planie post o przeprowadzkach z królikiem, o wyjazdach z królikiem, o weterynarzach dla królików, groźnych zatorach, o żywieniu i minimalnych wymaganiach dotyczących przestrzeni życiowej dla królika. Tym bardziej jest to ważne postanowienie noworoczne, że w kwietniu tego roku królik wkroczy w szósty rok życia i oficjalnie zacznie być króliczym seniorem. W przeliczeniu na ludzkie lata będą to jego 60te urodziny, a Ziom nie jest królikiem super zdrowym, co roku ma problemy z zatorami w okresie linienia (bo puchata z niego sztuka) i w dodatku ma ropnia w szczęce, takie wredne coś jak ludzki rak i każdy jego rok życia jest dla naszej rodzinki prezentem.
Dlatego postanowienie noworoczne jest jedno: zdążyć z króliczymi postami, póki uszak jest nadal obecny w naszym życiu (i oby obecny był jak najdłużej).
piątek, 18 kwietnia 2014
Urodzinki królika
Dziś świętujemy 5 urodziny potwora puchatego.
Ziomek zaczyna szósty rok swojego żywota i choć u królików oznacza to, że powoli zaczyna wkraczać w wiek królika seniora, to zwierzu energii nadal ma mnóstwo, bryka i psoci. Zdaje się, że będzie wesołym i żwawym panem po 50-tce :)
Pan i pani królika mają nadzieję, że będzie na tyle dzielny, zdrowy i żywotny, co by Maleństwo miało okazję go zapamiętać, a nie znać tylko ze wspólnych fotografii.
Rodzinka życzy uszakowi wiele zdrowia, a pancia z tej okazji postarała się o prezent, czyli sporą gałąź lipy z dużą ilością świeżutkich, zieloych listków i paczkę suszonych płatków kwiatów.
Ziomek zaczyna szósty rok swojego żywota i choć u królików oznacza to, że powoli zaczyna wkraczać w wiek królika seniora, to zwierzu energii nadal ma mnóstwo, bryka i psoci. Zdaje się, że będzie wesołym i żwawym panem po 50-tce :)
Pan i pani królika mają nadzieję, że będzie na tyle dzielny, zdrowy i żywotny, co by Maleństwo miało okazję go zapamiętać, a nie znać tylko ze wspólnych fotografii.
Rodzinka życzy uszakowi wiele zdrowia, a pancia z tej okazji postarała się o prezent, czyli sporą gałąź lipy z dużą ilością świeżutkich, zieloych listków i paczkę suszonych płatków kwiatów.
poniedziałek, 24 grudnia 2012
Gwiazdkowo
Wszelakiego najlepsiejszego bożonarodzeniowego Wam życzę.
I Ukochany też.
Królik pewnie by się do życzeń dołączył, ale chwilowo jest zbyt zajęty.
I Ukochany też.
Królik pewnie by się do życzeń dołączył, ale chwilowo jest zbyt zajęty.
sobota, 3 listopada 2012
Królik ugłaskany
Uszaty potwór uwielbia jak się go miętosi, mizia i głaska.
Oczywiście uwielbia wtedy, kiedy on ma na to ochotę.
Ochotę miewa na ten przykład bardzo rano, kiedy słońce wstaje, a zwierzowi się nudzi po samotnie spędzonej nocy. Wskakuje na łóżko i wpycha puchaty pyszczek z łaskoczącymi wąsami człowiekowi w twarz i zaczyna lizać w nos. Wtedy należy się obudzić i głaskać, królik układa się obok poduszki, a my głaszczemy, głaszczemy i głaszczemy.
Zwierz puchaty lubi głaskanie po łebku. Technik głaskania po łebku jest kilka. Można głaskać tylko po wierzchu łebka, czyli po czółku.
Można też głaskać pod spodem paszczy, czyli po żuchwie, po tym zaokrąglonym fragmencie będącym końcem żuchwy i po gardziołku (ale to miejsce ulubione do głaskania tylko wtedy jak zwierz jest mocno wyluzowany).
Bardzo lubianą przez puchatego potwora opcją jest głaskanie i po czółku, i po żuchwie jednocześnie. Kciukiem wykonujemy króciutkie ruchy głaszczące pod żuchwą, a palcem długie ruchy głaszczące od nasady nosa, aż po uszy.
W efekcie otrzymujemy śmiesznego, spłaszczonego królika z przymkniętymi oczami, który podchrupuje z błogości głaskania (delikatne podchrupywanie czy zgrzytanie zębami to taki odpowiednik kociego mruczenia).
Oczywiście uwielbia wtedy, kiedy on ma na to ochotę.
Ochotę miewa na ten przykład bardzo rano, kiedy słońce wstaje, a zwierzowi się nudzi po samotnie spędzonej nocy. Wskakuje na łóżko i wpycha puchaty pyszczek z łaskoczącymi wąsami człowiekowi w twarz i zaczyna lizać w nos. Wtedy należy się obudzić i głaskać, królik układa się obok poduszki, a my głaszczemy, głaszczemy i głaszczemy.
Jak zaśniemy i przestaniemy głaskać, to znów jesteśmy budzeni malutkim, ciepłym jęzorkiem i łaskoczącymi wąsami. Królikowi zwykle wystarcza ok. 20 minut i sobie idzie, a my możemy wreszcie dalej spać. Jest też wyjście alternatywne, możemy wyleźć spod ciepłej kołdry, wyrzucić zwierza z pokoju i zamknąć drzwi. Bardzo skuteczne, aczkolwiek zwykle nikomu nie chce się wstać spod ciepłej kołderki.
Można też głaskać pod spodem paszczy, czyli po żuchwie, po tym zaokrąglonym fragmencie będącym końcem żuchwy i po gardziołku (ale to miejsce ulubione do głaskania tylko wtedy jak zwierz jest mocno wyluzowany).
W efekcie otrzymujemy śmiesznego, spłaszczonego królika z przymkniętymi oczami, który podchrupuje z błogości głaskania (delikatne podchrupywanie czy zgrzytanie zębami to taki odpowiednik kociego mruczenia).
niedziela, 29 lipca 2012
Wielka przygoda królika
Dla Ziomka jedną z najstraszniejszych rzeczy na świecie są psy. Jeśli pogłaszczę spotkanego na klatce psa, to po wejściu do mieszkania królik tylko niuchnie i ucieka ode mnie póki nie umyję rąk.
Dawno, dawno temu, jeszcze na starym mieszkaniu odwiedziła nas Figa, genialny, czekoladowy labrador. Ziomek Figi tak naprawdę nie zobaczył, czuł ją tylko zza zamkniętych drzwi, to jednak wystarczyło, żeby przerażony królik całą wizytę psa przesiedział skulony pod regałem. Potem przez następne dwa dni niepewnie wychodził z pokoju, a miejsce na dywanie pod stołem, gdzie Figa leżała dłużej jeszcze długo omijał szerokim łukiem.
Tak, dobrze zgadliście, że wielka przygoda królika jest związana z psem.
Pan i pani Ziomka w zeszłą sobotę byli na fajnym bardzo koncercie. Na koncercie tym spotkali znajomych, z którymi potem szwendali się po mieście i żłopali browary aż do świtu, po czym pierwszym dziennym autobusem całe towarzystwo przybyło na Targówek do mieszkania królika. Do znajomych cały czas dołączony był kremowy, nie za duży, z wyglądu jakby troszkę terierowaty kundelek, Tofik. Znajomi i psiak zostali na całą niedzielę i pół poniedziałku.
Pan i pani Ziomka przekonani byli, że królik całą tą wizytę przesiedzi skulony za łóżkiem w swoim pokoju. Na początku rzeczywiście tak było, tym bardziej, że na start królik został schwytany na rączki i podetknięty psu pod nos, żeby się Tofik zapoznał, że takie zwierze tu mieszka i nie jest do jedzenia. Psiak na szczęście od razu skumał, że królika zjeść nie wolno i przez całą wizytę nie wykazywał żadnych zapędów łowieckich. Z Ukochanym typowaliśmy, że w najlepszym przypadku, to z miesiąca by trzeba było, aby się zwierz do obecności psa w domu przyzwyczaił.
Tymczasem już wieczorem zwierz sam, z własnej nieprzymuszonej woli zajrzał do dużego pokoju. Tofik spał pod łóżkiem (zresztą dokładnie na ulubionym miejscu królika, patrz fot. poniżej).
Pan Tofika siedział na dywanie koło psa, a Ziomek zakradł się do pokoju wzdłuż ściany, mając człowieka między sobą a psem. Poniuchał, posłuchał, oparł się łapkami o nogi człowieka i znad nich obserwował Tofika. Uciekł kiedy pies poruszył łapami przez sen. Potem od czasu do czasu zbierał się na odwagę i siadał na dywaniku w przedpokoju, zaglądał do dużego pokoju, ale bał się wejść, mimo że psiak był tak zmęczony życiem, że nie chciało mu się wstać i zastanawiać się co to jest to białe i puchate.
Na noc drzwi pokoju Ziomka zostały zamknięte, a rano królik znudzony całonocnym zamknięciem od razu wybiegł na przedpokój. Usiadł na dywaniku mierząc wzrokiem stojącego w drzwiach do dużego pokoju psa. Zwierzaki chwilę gapiły się na siebie, po czym pies postanowił podejść do królika, który wycofał się do zagrody. Na wszelki wypadek zamknęłam drzwiczki do króliczej zagrody. Tofik stał pod nimi i machając ogonem bardzo chciał Ziomka obwąchać. Królik zamiast natychmiast schować się za łóżko siedział i gapił się na psa, który był o metr od niego (zagroda nie jest przytknięta do ściany, jest 10 cm przerwy, żeby uszaty mógł schować się za łóżko w razie zdarzenia się czegoś niebywale strasznego).
Niestety nikt nie miał czasu, żeby nadzorować spotkanie i zobaczyć co tego wyniknie, bo trzeba było się zebrać do pracy, Tofik został wyciągnięty z pokoju, a drzwi zamknięte.
Po wyjściu psa Ziomek od razu wybiegł na mieszkanie i wszystko energicznie, i dokładnie obródkował, i obwąchał.
Bardzo ciekawie było obserwować zwierzaczka, jak przez króciutkie półtora dnia pies z roli czegoś najbardziej przerażającego na świecie został zdegradowany do poziomu straszonści odkurzacza (a odkurzacz to takie coś, co jest bardzo podejrzane, ale uciekać należy dopiero jak włączony sprzęt zbliży się do królika bezpośrednio. I nie jest to paniczna ucieczka, raczej taka na wszelki wypadek. Odkurzacz wyłączony w ogóle nie jest straszny i można go spokojnie ugryźć w rurę).
Pan i pani Ziomka przekonali się więc, że nie można lekceważyć wielkiej ciekawości zwierza, która bywa silniejsza od wrodzonej, króliczej tchórzliwości.
A czemu dawno temu zwierzaczek aż tak strasznie, na trzy dni przeraził się Figi? Może dlatego, że Figa jest od Tofika sporo większa i ma trochę problemy skórne przez co mocno śmierdzi psem. A może dlatego, że królik był wtedy młodziutki, dwa lata życia młodszy niż teraz, przed wyjazdem na działkę z psem za płotem, przed wizytami u weterynarza, gdzie zza kratki transportera widywał psy, przed wielkim wydarzeniem, jakim była przeprowadzka.
Zdjęć Tofika niestety nie ma, bo w trakcie jego wizyty nie przyszło mi do głowy, że psiak pojawi się na blogu.
Dawno, dawno temu, jeszcze na starym mieszkaniu odwiedziła nas Figa, genialny, czekoladowy labrador. Ziomek Figi tak naprawdę nie zobaczył, czuł ją tylko zza zamkniętych drzwi, to jednak wystarczyło, żeby przerażony królik całą wizytę psa przesiedział skulony pod regałem. Potem przez następne dwa dni niepewnie wychodził z pokoju, a miejsce na dywanie pod stołem, gdzie Figa leżała dłużej jeszcze długo omijał szerokim łukiem.
Tak, dobrze zgadliście, że wielka przygoda królika jest związana z psem.
Pan i pani Ziomka w zeszłą sobotę byli na fajnym bardzo koncercie. Na koncercie tym spotkali znajomych, z którymi potem szwendali się po mieście i żłopali browary aż do świtu, po czym pierwszym dziennym autobusem całe towarzystwo przybyło na Targówek do mieszkania królika. Do znajomych cały czas dołączony był kremowy, nie za duży, z wyglądu jakby troszkę terierowaty kundelek, Tofik. Znajomi i psiak zostali na całą niedzielę i pół poniedziałku.
Pan i pani Ziomka przekonani byli, że królik całą tą wizytę przesiedzi skulony za łóżkiem w swoim pokoju. Na początku rzeczywiście tak było, tym bardziej, że na start królik został schwytany na rączki i podetknięty psu pod nos, żeby się Tofik zapoznał, że takie zwierze tu mieszka i nie jest do jedzenia. Psiak na szczęście od razu skumał, że królika zjeść nie wolno i przez całą wizytę nie wykazywał żadnych zapędów łowieckich. Z Ukochanym typowaliśmy, że w najlepszym przypadku, to z miesiąca by trzeba było, aby się zwierz do obecności psa w domu przyzwyczaił.
Tymczasem już wieczorem zwierz sam, z własnej nieprzymuszonej woli zajrzał do dużego pokoju. Tofik spał pod łóżkiem (zresztą dokładnie na ulubionym miejscu królika, patrz fot. poniżej).
Pan Tofika siedział na dywanie koło psa, a Ziomek zakradł się do pokoju wzdłuż ściany, mając człowieka między sobą a psem. Poniuchał, posłuchał, oparł się łapkami o nogi człowieka i znad nich obserwował Tofika. Uciekł kiedy pies poruszył łapami przez sen. Potem od czasu do czasu zbierał się na odwagę i siadał na dywaniku w przedpokoju, zaglądał do dużego pokoju, ale bał się wejść, mimo że psiak był tak zmęczony życiem, że nie chciało mu się wstać i zastanawiać się co to jest to białe i puchate.
Na noc drzwi pokoju Ziomka zostały zamknięte, a rano królik znudzony całonocnym zamknięciem od razu wybiegł na przedpokój. Usiadł na dywaniku mierząc wzrokiem stojącego w drzwiach do dużego pokoju psa. Zwierzaki chwilę gapiły się na siebie, po czym pies postanowił podejść do królika, który wycofał się do zagrody. Na wszelki wypadek zamknęłam drzwiczki do króliczej zagrody. Tofik stał pod nimi i machając ogonem bardzo chciał Ziomka obwąchać. Królik zamiast natychmiast schować się za łóżko siedział i gapił się na psa, który był o metr od niego (zagroda nie jest przytknięta do ściany, jest 10 cm przerwy, żeby uszaty mógł schować się za łóżko w razie zdarzenia się czegoś niebywale strasznego).
Niestety nikt nie miał czasu, żeby nadzorować spotkanie i zobaczyć co tego wyniknie, bo trzeba było się zebrać do pracy, Tofik został wyciągnięty z pokoju, a drzwi zamknięte.
Po wyjściu psa Ziomek od razu wybiegł na mieszkanie i wszystko energicznie, i dokładnie obródkował, i obwąchał.
Bardzo ciekawie było obserwować zwierzaczka, jak przez króciutkie półtora dnia pies z roli czegoś najbardziej przerażającego na świecie został zdegradowany do poziomu straszonści odkurzacza (a odkurzacz to takie coś, co jest bardzo podejrzane, ale uciekać należy dopiero jak włączony sprzęt zbliży się do królika bezpośrednio. I nie jest to paniczna ucieczka, raczej taka na wszelki wypadek. Odkurzacz wyłączony w ogóle nie jest straszny i można go spokojnie ugryźć w rurę).
Pan i pani Ziomka przekonali się więc, że nie można lekceważyć wielkiej ciekawości zwierza, która bywa silniejsza od wrodzonej, króliczej tchórzliwości.
A czemu dawno temu zwierzaczek aż tak strasznie, na trzy dni przeraził się Figi? Może dlatego, że Figa jest od Tofika sporo większa i ma trochę problemy skórne przez co mocno śmierdzi psem. A może dlatego, że królik był wtedy młodziutki, dwa lata życia młodszy niż teraz, przed wyjazdem na działkę z psem za płotem, przed wizytami u weterynarza, gdzie zza kratki transportera widywał psy, przed wielkim wydarzeniem, jakim była przeprowadzka.
Zdjęć Tofika niestety nie ma, bo w trakcie jego wizyty nie przyszło mi do głowy, że psiak pojawi się na blogu.
poniedziałek, 11 czerwca 2012
Parówki w cieście dla kibica
Proste w przygotowaniu, szybkie, niedrogie, w dodatku smaczne i na ciepło, i na zimno, a co najważniejsze idealnie pasują do zimnego piwa. Pogryzałam sobie takie oglądając mecz otwarcia. Polecam na jutrzejszy mecz naszych z Rosją.
Jeśli jesteście wege, to przepis (testowane) jest smaczny także z parówkami sojowymi, choć wtedy warto dać więcej sera.
Nie to żebym kibicem zawziętym była, to był drugi mecz piłki nożnej jaki w życiu obejrzałam, ale skoro już EURO 2012 zawitało do Polski, to nawet tacy piłkowi ignoranci jak ja, Ukochany i królik Ziomek troszkę damy się ponieść biało-czerwonej atmosferze ;)
Tak, tak, nawet Śmieszny Puchaty Ziomek kibicuje naszym :)
Do parówek dla kibica potrzeba (na 3 osoby):
*opakowanie ciasta francuskiego, nie mrożonego (u mnie przykładowo ciasto z Lidla, 275g, dokładnie takie samo jest w Biedronce)
*koncentrat pomidorowy
*przyprawa do pieczonego kurczaka, np. złocisty kurczak kamisa, czy inna ulubiona
*sól, ew. chilli
*5 parówek, żółty ser (najlepiej taki bardziej aromatyczny, typu ementaler albo cheddar)
Rozwijamy rulon ciasta, kroimy na wstążki ok. 1,5-2 cm szerokości, na 5 parówek potrzeba 10 pasków ciasta. Każdy pasek smarujemy koncentratem pomidorowym, posypujemy równomiernie wzdłuż przyprawą do kurczaka (tak ze dwie spore szczypty na pasek) i chilli, jeśli chcemy pikantniej. Układamy paski żółtego sera. Parówki kroimy na pół, każdą zawijamy w ciasto. Ważne, żeby użyć dobrych parówek, które lubimy i na ciepło, i na zimno. Parówki potrafią być naprawdę paskudne, a jak niesmaczne będą parówki, to i cała przekąska.
Smarujemy z wierzchu roztrzepanym jajkiem, śmietaną lub mlekiem (nie jest to konieczne, ale taki zabieg sprawi, że wierzch będzie ładniej wyglądał po upieczeniu, będzie błyszczący i rumiany). Posypujemy ruloniki solą (w środku nie musimy solić, bo przyprawa do kurczaka i tak jest słona, podobnie jak parówki).
Pieczemy w 180 stopniach do zrumienienia ciasta, czyli ok. 20 min.
Zamiast przyprawy do pieczonego kurczaka, która super się w takich parówkach sprawdza można dodać curry, albo przyprawę w stylu grill węgierski. Do przyprawy kurczakowej dobrze pasuje też musztarda, możemy więc posmarować wstążki ciasta koncentratem i musztardą (ale wtedy dajemy mniej koncentratu). Jeśli nie lubicie parówek, można dać cienkie kiełbaski albo kabanosy.
Będzie jeszcze smaczniej jak podamy do parówek w cieście prostą sałatkę z sałaty, szczypiorku i pomidorków z kwaśnym winegretem albo sałatkę pomidorkową.
Nie wiem jak będzie dalej, ale na razie śmiesznie jest z tym całym Euro 2012. W piątek, jak był mecz otwarcia o godzinie 17.30 z centrum handlowego, w którym pracuję wymiotło wszystkich poza pracownikami. Z racji pustek szefowa pozwoliła mi pójść sobie wcześniej, żeby obejrzeć mecz :) Jak jechałam do domu Bródno i Targówek wyglądały jak po straszliwej katastrofie, która wybiła wszystkich mieszkańców. Poza pustymi autobusami na ulicach nie było nikogo i niczego :) To było ciekawy widok, wyludnione ulice sprawiały wrażenie fascynujące i dziwaczne jednocześnie, jak scenografia do jakiegoś katastroficznego filmu SF :)
Jeśli jesteście wege, to przepis (testowane) jest smaczny także z parówkami sojowymi, choć wtedy warto dać więcej sera.
Nie to żebym kibicem zawziętym była, to był drugi mecz piłki nożnej jaki w życiu obejrzałam, ale skoro już EURO 2012 zawitało do Polski, to nawet tacy piłkowi ignoranci jak ja, Ukochany i królik Ziomek troszkę damy się ponieść biało-czerwonej atmosferze ;)
Tak, tak, nawet Śmieszny Puchaty Ziomek kibicuje naszym :)
Do parówek dla kibica potrzeba (na 3 osoby):
*opakowanie ciasta francuskiego, nie mrożonego (u mnie przykładowo ciasto z Lidla, 275g, dokładnie takie samo jest w Biedronce)
*koncentrat pomidorowy
*przyprawa do pieczonego kurczaka, np. złocisty kurczak kamisa, czy inna ulubiona
*sól, ew. chilli
*5 parówek, żółty ser (najlepiej taki bardziej aromatyczny, typu ementaler albo cheddar)
Rozwijamy rulon ciasta, kroimy na wstążki ok. 1,5-2 cm szerokości, na 5 parówek potrzeba 10 pasków ciasta. Każdy pasek smarujemy koncentratem pomidorowym, posypujemy równomiernie wzdłuż przyprawą do kurczaka (tak ze dwie spore szczypty na pasek) i chilli, jeśli chcemy pikantniej. Układamy paski żółtego sera. Parówki kroimy na pół, każdą zawijamy w ciasto. Ważne, żeby użyć dobrych parówek, które lubimy i na ciepło, i na zimno. Parówki potrafią być naprawdę paskudne, a jak niesmaczne będą parówki, to i cała przekąska.
Smarujemy z wierzchu roztrzepanym jajkiem, śmietaną lub mlekiem (nie jest to konieczne, ale taki zabieg sprawi, że wierzch będzie ładniej wyglądał po upieczeniu, będzie błyszczący i rumiany). Posypujemy ruloniki solą (w środku nie musimy solić, bo przyprawa do kurczaka i tak jest słona, podobnie jak parówki).
Pieczemy w 180 stopniach do zrumienienia ciasta, czyli ok. 20 min.
Zamiast przyprawy do pieczonego kurczaka, która super się w takich parówkach sprawdza można dodać curry, albo przyprawę w stylu grill węgierski. Do przyprawy kurczakowej dobrze pasuje też musztarda, możemy więc posmarować wstążki ciasta koncentratem i musztardą (ale wtedy dajemy mniej koncentratu). Jeśli nie lubicie parówek, można dać cienkie kiełbaski albo kabanosy.
Będzie jeszcze smaczniej jak podamy do parówek w cieście prostą sałatkę z sałaty, szczypiorku i pomidorków z kwaśnym winegretem albo sałatkę pomidorkową.
Nie wiem jak będzie dalej, ale na razie śmiesznie jest z tym całym Euro 2012. W piątek, jak był mecz otwarcia o godzinie 17.30 z centrum handlowego, w którym pracuję wymiotło wszystkich poza pracownikami. Z racji pustek szefowa pozwoliła mi pójść sobie wcześniej, żeby obejrzeć mecz :) Jak jechałam do domu Bródno i Targówek wyglądały jak po straszliwej katastrofie, która wybiła wszystkich mieszkańców. Poza pustymi autobusami na ulicach nie było nikogo i niczego :) To było ciekawy widok, wyludnione ulice sprawiały wrażenie fascynujące i dziwaczne jednocześnie, jak scenografia do jakiegoś katastroficznego filmu SF :)
piątek, 4 maja 2012
Kwiatki i królik (kwestia spożywcza :)
Pojawił się tu kiedyś post o storczykach, trudnościach w mieniu światełek na choince przy jednoczesnym mieniu Królika Pożeracza Kabli i anomaliach temperaturowych tej zimy (tu).
Bożonarodzeniowy w tematyce post przeminął niezauważony, ale ze statystyk bloga wynika, że odwiedzacie świątecznego posta z googli, z zapytań o jadalne dla królików kwiatki.
Rozwinę ten temat, mając nadzieję, że się Wam.
Oto kilka najbezpieczniejszych i prostych do oznaczenia pozycji.
BRATKI żeby długo i obficie kwitły trzeba usuwać przekwitnięte kwiaty. Bratków mam na balkonie 1,5 skrzynki, zaglądam do nich codziennie i razem z łodyżką wycinam dla królika te kwiaty, które zaczynają okazywać pierwsze oznaki starości i więdnięcia (ale te całkiem zwiędłe i przekwitnięte wyrzucam). Królik staje słupka u progu balkonu jak tylko zauważa, że zabieram się za porządki w kwiatkach. Na wszelki wypadek (bo nie wiadomo jak są uprawiane) po zasadzeniu roślin lepiej dać im z dwa tygodnie na oczyszczenie się z ewentualnej chemii uprawowej i na początku sobie i królikowi fundować tylko te kwiatki, które z pączka rozwinęły się u nas.
Płatki bratków mogą też pożreć ludzie. Nie mają żadnego konkretnego smaku, są takie nautralno-trawiaste, ale przepięknie wyglądają w sałatkach, zachwyt wizualny konsumentów gwarantowany ;)
MLECZ czyli mniszek lekarski. To kolejny kwiatek, który ze smakiem mogą zjeść i ludzie. Jadalne są nie tylko kwiaty, z młodych liści możemy zrobić sobie sałatkę, o ile królik nie zje Wam wszystkich. Starsze liście robią się gorzkie. Mój zwierz lubi i takie starsze, ale na sałatkę już nie polecam. Żółte kwiatki i listki tej rośliny Ziomek uwielbia.
STOKROTKI (stokrotka pospolita, s. łąkowa) małe, urocze kwiatki. Spotykane na każdej łące. Wasz, królik na pewno je polubi.
NASTURCJE mają jaskrawopomarańczowe, bardzo smaczne kwiaty o zdecydowanym smaku (lekko pikantny, podobny trochę do rzodkiewki i trochę do włoskich orzechów). Jak nie zjecie wszystkich sami, to królik też chętnie schrupie.
JABŁOŃ i GRUSZA to rośliny, które zwierz lubi ogromnie, nie tylko kwiaty, mógłby zjeść drzewko w całości, i liście, i gałązki, i korę, i kwiaty, i owoce.
DZIKA RÓŻA pachnąca obłędnie. Wielki kwiatowy przysmak królika. Poza kwiatkami możemy też zerwać zwierzowi liście i gałązki (ale lepiej obrać z kolców, np. ścinając ich ostre czubki nożem).
LIPA w jej przypadku królik nie pogardzi całością, poza kwiatkami chętnie zje też liście i gałązki.
KONICZYNA łatwa do znalezienia wszędzie, jadalnie dla uszaków są i kwiatki, i liście. Nie można dawać jej dużo, to powinien być tylko przysmak, bo ma mocne działanie wzdymające.
TRUSKAWKI, JEŻYNY i MALINY w ich przypadku jadalne dla królików są i kwiaty i liście (ale dla bezpieczeństwa bez kolców).
KRWAWNIK POSPOLITY tu też jadalna dla zwierza jest cała roślina.
PŁATKI KWIATÓW SŁONECZNIKA to kolejna pozycja, która smakować będzie nie tylko królikowi. Ich piękną żółtością i ludzie mogą ubarwić sobie sałatki.
PŁATKI MALWY mają piękne kolory. Możemy ubarwić nimi sałatki albo wydać na pożarcie zwierzowi. Działki kielicha i szypułka u malwy są pełne ostrych sztywnych włosków (to te zielone części na których osadzone są płatki). Dlatego na wszelki wypadek daję królikowi same płatki. Może być, że jest to ostrożność zbędna, bo kilka razy dostał się Ziomkowi i cały kwiatek, płatki zostały wtedy doszczętnie pożarte, a szorstka, twarda nasada zostawała nietknięta. Jednak jeśli Wasz królik nigdy z malwą do czynienia nie miał, lepiej dać mu same płatki. Liście też bardzo chętnie zje.
Żeby zwierzakowi te smakołyki wyszły na zdrowie musimy koniecznie pamiętać o kilku faktach, bo możemy mu przypadkiem zaszkodzić!
Królika regularnie szczepimy i odrobaczamy (szczepienie w okolicach kwietnia, początku maja, a odrobaczanie przynajmniej raz w roku, późną jesienią, kiedy kończy się zielone na dworze). Myksomatoza i pomór, to paskudne i śmiertelne choroby, które możemy bezwiednie przynieść do domu ze smakołykami z łąki. Unikamy zrywania w miejscach podmokłych, na brzegach rowów, itp. bo stamtąd możemy przynieść na smakowitej zieleninie kokcydiozę.
Jeśli Wasz królik nie jest do takiego jedzenia przyzwyczajony to nie uszczęśliwiamy go nagle całą górą zielska. Najpierw dajemy po kilka źdźbeł trawy, po kilka kwiatków, potem po garstce zielonego. Żołądek puchatego potwora od małego przyzwyczajony jest do pokaźnej łąkowej zieleniny w diecie. Jednak królik wychowany jedynie na sianie i suchej karmie mógłby przypłacić zdrowiem nagły poczęstunek dużą ilością zielska. Skutkiem mogła by być ostra biegunka i odwodnienie albo wzdęcie i zatkanie drożności układu pokarmowego (co może się skończyć nawet śmiercią).
Ryzyko wzdęcia jest tym większe, im mniej ruchu ma królik. Ziomek 24h na dobę ma do kicania całe mieszkanie i naprawdę dziennie robi między pokojami dobre kilka kilometrów. Oczywiście nie każdy uszak nadaje się na bezklatkowego, ale pamiętać trzeba, że długie zamknięcie w klatce, które ogranicza ruch do minimum sprzyja powstawaniu w jelitach czy żołądku groźnych, potencjalnie zatykających cały układ pokarmowy gazów. Dlatego zieleninę podajemy na początku dłuższego spaceru królika. Zakładam tu, że nie trzymacie zwierza cały czas zamkniętego w klatce. Jeśli tak, to wyobraźcie sobie siebie uwięzionych w łazience na całe swoje życie, tkwiących tam cały czas i tylko żarcie ktoś Wam czasem poda. A jak klatka ma poniżej 100cm albo i duża, ale rzadko sprzątana, to nie tyle więzienie w łazience, co w TOI-TOIu...
Nie zrywamy królikowi zielonego bezpośrednio z poboczy dróg (albo skrzynek balkonowych wychodzących na ruchliwe ulice) czy z międzyblokowych trawników, gdzie ludzie srają psami.
Nie wolno dawać królikom bzów (lilaka i czarnego), lilii, tulipanów, zawilców, konwalii, i wielu innych. Jeśli nie jesteśmy pewni czy daną roślinę można dać zwierzowi, to na wszelki wypadek lepiej nie dać. Szczególnie dotyczy to roślin ozdobnych, tak domowych jak i ogrodowych, wśród nich jest wiele egzotycznych gatunków, które są szkodliwe czy wręcz trujące (i to nie tylko dla królików, ale i psów, kotów, a nawet ludzi).
A czy warto w ogóle się trudzić i zrywać zielone dla zwierza? Zerknijcie na fotkę z nagłówka bloga... no oczywiście, że warto. Warto dla wielkiego zadowolenia kulinarnego śmiesznego zwierzaczka i pociesznego widoku zieleniny błyskawicznie znikającej w puchatym pyszczku.
Więcej i bardziej szczegółowo o żywieniu królików i króliczych chorobach na www.kroliki.net.
w listopadzie 2015 nastąpiła edycja stylistyczna tego posta
Bożonarodzeniowy w tematyce post przeminął niezauważony, ale ze statystyk bloga wynika, że odwiedzacie świątecznego posta z googli, z zapytań o jadalne dla królików kwiatki.
Rozwinę ten temat, mając nadzieję, że się Wam.
Oto kilka najbezpieczniejszych i prostych do oznaczenia pozycji.
BRATKI żeby długo i obficie kwitły trzeba usuwać przekwitnięte kwiaty. Bratków mam na balkonie 1,5 skrzynki, zaglądam do nich codziennie i razem z łodyżką wycinam dla królika te kwiaty, które zaczynają okazywać pierwsze oznaki starości i więdnięcia (ale te całkiem zwiędłe i przekwitnięte wyrzucam). Królik staje słupka u progu balkonu jak tylko zauważa, że zabieram się za porządki w kwiatkach. Na wszelki wypadek (bo nie wiadomo jak są uprawiane) po zasadzeniu roślin lepiej dać im z dwa tygodnie na oczyszczenie się z ewentualnej chemii uprawowej i na początku sobie i królikowi fundować tylko te kwiatki, które z pączka rozwinęły się u nas.
Płatki bratków mogą też pożreć ludzie. Nie mają żadnego konkretnego smaku, są takie nautralno-trawiaste, ale przepięknie wyglądają w sałatkach, zachwyt wizualny konsumentów gwarantowany ;)
STOKROTKI (stokrotka pospolita, s. łąkowa) małe, urocze kwiatki. Spotykane na każdej łące. Wasz, królik na pewno je polubi.
NASTURCJE mają jaskrawopomarańczowe, bardzo smaczne kwiaty o zdecydowanym smaku (lekko pikantny, podobny trochę do rzodkiewki i trochę do włoskich orzechów). Jak nie zjecie wszystkich sami, to królik też chętnie schrupie.
JABŁOŃ i GRUSZA to rośliny, które zwierz lubi ogromnie, nie tylko kwiaty, mógłby zjeść drzewko w całości, i liście, i gałązki, i korę, i kwiaty, i owoce.
DZIKA RÓŻA pachnąca obłędnie. Wielki kwiatowy przysmak królika. Poza kwiatkami możemy też zerwać zwierzowi liście i gałązki (ale lepiej obrać z kolców, np. ścinając ich ostre czubki nożem).
LIPA w jej przypadku królik nie pogardzi całością, poza kwiatkami chętnie zje też liście i gałązki.
KONICZYNA łatwa do znalezienia wszędzie, jadalnie dla uszaków są i kwiatki, i liście. Nie można dawać jej dużo, to powinien być tylko przysmak, bo ma mocne działanie wzdymające.
TRUSKAWKI, JEŻYNY i MALINY w ich przypadku jadalne dla królików są i kwiaty i liście (ale dla bezpieczeństwa bez kolców).
KRWAWNIK POSPOLITY tu też jadalna dla zwierza jest cała roślina.
PŁATKI KWIATÓW SŁONECZNIKA to kolejna pozycja, która smakować będzie nie tylko królikowi. Ich piękną żółtością i ludzie mogą ubarwić sobie sałatki.
PŁATKI MALWY mają piękne kolory. Możemy ubarwić nimi sałatki albo wydać na pożarcie zwierzowi. Działki kielicha i szypułka u malwy są pełne ostrych sztywnych włosków (to te zielone części na których osadzone są płatki). Dlatego na wszelki wypadek daję królikowi same płatki. Może być, że jest to ostrożność zbędna, bo kilka razy dostał się Ziomkowi i cały kwiatek, płatki zostały wtedy doszczętnie pożarte, a szorstka, twarda nasada zostawała nietknięta. Jednak jeśli Wasz królik nigdy z malwą do czynienia nie miał, lepiej dać mu same płatki. Liście też bardzo chętnie zje.
Żeby zwierzakowi te smakołyki wyszły na zdrowie musimy koniecznie pamiętać o kilku faktach, bo możemy mu przypadkiem zaszkodzić!
Królika regularnie szczepimy i odrobaczamy (szczepienie w okolicach kwietnia, początku maja, a odrobaczanie przynajmniej raz w roku, późną jesienią, kiedy kończy się zielone na dworze). Myksomatoza i pomór, to paskudne i śmiertelne choroby, które możemy bezwiednie przynieść do domu ze smakołykami z łąki. Unikamy zrywania w miejscach podmokłych, na brzegach rowów, itp. bo stamtąd możemy przynieść na smakowitej zieleninie kokcydiozę.
Jeśli Wasz królik nie jest do takiego jedzenia przyzwyczajony to nie uszczęśliwiamy go nagle całą górą zielska. Najpierw dajemy po kilka źdźbeł trawy, po kilka kwiatków, potem po garstce zielonego. Żołądek puchatego potwora od małego przyzwyczajony jest do pokaźnej łąkowej zieleniny w diecie. Jednak królik wychowany jedynie na sianie i suchej karmie mógłby przypłacić zdrowiem nagły poczęstunek dużą ilością zielska. Skutkiem mogła by być ostra biegunka i odwodnienie albo wzdęcie i zatkanie drożności układu pokarmowego (co może się skończyć nawet śmiercią).
Ryzyko wzdęcia jest tym większe, im mniej ruchu ma królik. Ziomek 24h na dobę ma do kicania całe mieszkanie i naprawdę dziennie robi między pokojami dobre kilka kilometrów. Oczywiście nie każdy uszak nadaje się na bezklatkowego, ale pamiętać trzeba, że długie zamknięcie w klatce, które ogranicza ruch do minimum sprzyja powstawaniu w jelitach czy żołądku groźnych, potencjalnie zatykających cały układ pokarmowy gazów. Dlatego zieleninę podajemy na początku dłuższego spaceru królika. Zakładam tu, że nie trzymacie zwierza cały czas zamkniętego w klatce. Jeśli tak, to wyobraźcie sobie siebie uwięzionych w łazience na całe swoje życie, tkwiących tam cały czas i tylko żarcie ktoś Wam czasem poda. A jak klatka ma poniżej 100cm albo i duża, ale rzadko sprzątana, to nie tyle więzienie w łazience, co w TOI-TOIu...
Nie zrywamy królikowi zielonego bezpośrednio z poboczy dróg (albo skrzynek balkonowych wychodzących na ruchliwe ulice) czy z międzyblokowych trawników, gdzie ludzie srają psami.
Nie wolno dawać królikom bzów (lilaka i czarnego), lilii, tulipanów, zawilców, konwalii, i wielu innych. Jeśli nie jesteśmy pewni czy daną roślinę można dać zwierzowi, to na wszelki wypadek lepiej nie dać. Szczególnie dotyczy to roślin ozdobnych, tak domowych jak i ogrodowych, wśród nich jest wiele egzotycznych gatunków, które są szkodliwe czy wręcz trujące (i to nie tylko dla królików, ale i psów, kotów, a nawet ludzi).
A czy warto w ogóle się trudzić i zrywać zielone dla zwierza? Zerknijcie na fotkę z nagłówka bloga... no oczywiście, że warto. Warto dla wielkiego zadowolenia kulinarnego śmiesznego zwierzaczka i pociesznego widoku zieleniny błyskawicznie znikającej w puchatym pyszczku.
Więcej i bardziej szczegółowo o żywieniu królików i króliczych chorobach na www.kroliki.net.
w listopadzie 2015 nastąpiła edycja stylistyczna tego posta
niedziela, 22 kwietnia 2012
Pizza z zielskiem i cukinią z królikiem w tle
Najlepszą na świecie pizzę robi mój brat, jest w tej dziedzinie niekwestionowanym mistrzem. Jedyną pizzą, która mogłaby się równać tej bracinej, to pizza którą jadłam na Sardynii. To była pizza z cienkim ciastem, troszkę sera, troszkę sosu pomidorowego i na już upieczoną pizzę była położona góra zielska (rukoli i raddichio). Pyszności.
Pizza, którą sobie, Ukochanemu i przypadkowemu gościowi zrobiłam, to miks idei tej pizzy z Sardynii, ciasta na pizze mojego brata i sałaty z wasabi z Kaliningrad's breakfast.
Zawiera niezbyt klasyczne składniki, ale jest naprawdę pyszna. Smakowała ogromnie także zagorzałemu mięsojadowi, mimo że jest bez mięsa.
Cisto na pizzę albo Wasze ulubione, albo z tego przepisu.
Wierzch pizzy:
*sos - 300ml przecieru pomidorowego, 3-4 zgniecione ząbki czosnku, drobno posiekana szalotka, łyżeczka oregano, masło (na patelni rozgrzewamy masło, szklimy szalotkę, dodajemy czosnek i przesmażamy, zalewamy przecierem, dodajemy oregano i często mieszając redukujemy na dużym ogniu, do uzyskania konsystencji koncentratu pomidorowego).
*wierzch - duża cukinia, zielona papryka, czerwona cebula albo szalotka oraz sałata lodowa i/lub rzymska, kalarepka, majonez, wasabi, opcjonalnie (warto!) kiełki, sól i pieprz
Rozgrzewamy piekarnik do 200 stopni. Kulki ciasta rozciągamy w palcach w placek, kładziemy na blasze wyłożonej papierem do pieczenia i rozwałkowujemy na ok. 0,5 cm (albo grubiej jeśli wolicie pizze na grubym spodzie). Placek hojnie smarujemy sosem, ciasno układamy pokrojoną w cienkie piórka paprykę, plasterki cukinii (3-5mm) i cienkie plasterki cebuli, prószymy solą, przykrywamy warstwą ulubionego sera. Wstawiamy do piekarnika na ok. 8 min.
Kiedy pizza się piecze drobno szatkujemy sałatę i kalarepkę (więcej sałaty niż kalarepki), dorzucamy kiełki (pasować będą właściwie każde, ale polecam ostrzejsze, np. brokuła albo rzodkiewki). Mieszamy majonez z wasabi, odrobiną soli i pieprzem (wasabi do smaku, ale powinno być mocno wyczuwalne w smaku), dodajemy do posiekanej sałaty, mieszamy.
Na upieczoną pizze kładziemy grubą warstwą zielsko i zajadamy.
Zamiast sałaty z majonezem można na górę wrzucić sałatę z rukolą i kiełkami wymieszane z odrobiną octu balsamicznego i oleju lnianego czy oliwy.
Smacznego.
A królik? Królik dużo czasu spędza pod moimi lub ukochanego stopami, a to dlatego, że na przeciwko telewizora jest fotel, a obok fotela jest stół, a na stole laptop, więc z racji strategicznego umiejscowienia często w owym fotelu siedzimy, a jak tam siedzimy, to Ziomek, który nie lubi siedzieć sam, układa się obok na dywanie pod moimi lub Ukochanego stopami i rozciąga się w najróżniejszych pozycjach relaksacyjnych.
Czasem jest i tak, że górna część
mnie albo Ukochanego siedzi w kompie czy ogląda TV, a dolna kończyna
mizia w tym czasie uszatego zwierza. Na ten przykład w tym momencie moja
górna część opisuje Wam smakowitą pizzę z zielskiem, a moja noga w tym
samym czasie głaska Ziomka :)
Pizza, którą sobie, Ukochanemu i przypadkowemu gościowi zrobiłam, to miks idei tej pizzy z Sardynii, ciasta na pizze mojego brata i sałaty z wasabi z Kaliningrad's breakfast.
Zawiera niezbyt klasyczne składniki, ale jest naprawdę pyszna. Smakowała ogromnie także zagorzałemu mięsojadowi, mimo że jest bez mięsa.
Cisto na pizzę albo Wasze ulubione, albo z tego przepisu.
Wierzch pizzy:
*sos - 300ml przecieru pomidorowego, 3-4 zgniecione ząbki czosnku, drobno posiekana szalotka, łyżeczka oregano, masło (na patelni rozgrzewamy masło, szklimy szalotkę, dodajemy czosnek i przesmażamy, zalewamy przecierem, dodajemy oregano i często mieszając redukujemy na dużym ogniu, do uzyskania konsystencji koncentratu pomidorowego).
*wierzch - duża cukinia, zielona papryka, czerwona cebula albo szalotka oraz sałata lodowa i/lub rzymska, kalarepka, majonez, wasabi, opcjonalnie (warto!) kiełki, sól i pieprz
Rozgrzewamy piekarnik do 200 stopni. Kulki ciasta rozciągamy w palcach w placek, kładziemy na blasze wyłożonej papierem do pieczenia i rozwałkowujemy na ok. 0,5 cm (albo grubiej jeśli wolicie pizze na grubym spodzie). Placek hojnie smarujemy sosem, ciasno układamy pokrojoną w cienkie piórka paprykę, plasterki cukinii (3-5mm) i cienkie plasterki cebuli, prószymy solą, przykrywamy warstwą ulubionego sera. Wstawiamy do piekarnika na ok. 8 min.
Kiedy pizza się piecze drobno szatkujemy sałatę i kalarepkę (więcej sałaty niż kalarepki), dorzucamy kiełki (pasować będą właściwie każde, ale polecam ostrzejsze, np. brokuła albo rzodkiewki). Mieszamy majonez z wasabi, odrobiną soli i pieprzem (wasabi do smaku, ale powinno być mocno wyczuwalne w smaku), dodajemy do posiekanej sałaty, mieszamy.
Na upieczoną pizze kładziemy grubą warstwą zielsko i zajadamy.
Zamiast sałaty z majonezem można na górę wrzucić sałatę z rukolą i kiełkami wymieszane z odrobiną octu balsamicznego i oleju lnianego czy oliwy.
Smacznego.
A królik? Królik dużo czasu spędza pod moimi lub ukochanego stopami, a to dlatego, że na przeciwko telewizora jest fotel, a obok fotela jest stół, a na stole laptop, więc z racji strategicznego umiejscowienia często w owym fotelu siedzimy, a jak tam siedzimy, to Ziomek, który nie lubi siedzieć sam, układa się obok na dywanie pod moimi lub Ukochanego stopami i rozciąga się w najróżniejszych pozycjach relaksacyjnych.
sobota, 10 marca 2012
Mroczna strona królika
Sprezentowałam kiedyś Ziomkowi pluszaka w kształcie leżącego królika, wielkości mniej więcej ziomkowej. Mój plan był taki, że może zwierz pluszaka polubi, będzie się miał do czego przytulić, takie tam.
Postawiłam zabawkę na dywanie w moim pokoju, który był też pokojem królika... i... tak poznałam mroczną stronę puchatego zwierza.
Pluszak został błyskawicznie i bezwzględnie zaatakowany. Mój słodki puchaty króliczek położył uszy po sobie, na pyszczku pojawiła się żądza krwi rywala, jego ruchy stały się szybkie, precyzyjne i zdecydowane. Ziom wbił się w pluszaka pazurami i zębami, sztuczne futerko zabawki poleciało w powietrze.
Kiedy patrzę na tą puchatą mordkę trudno w to uwierzyć, ale zwierz wyglądał wtedy naprawdę groźnie!
Kiedy patrzę na tą puchatą mordkę trudno w to uwierzyć, ale zwierz wyglądał wtedy naprawdę groźnie!
Jak królik z Monty Pythona i świętego Graala. Jakby zwierz był większy, to chyba zaczęłabym się go bać :)
No cóż, Ziom to niekastrowany samczyk, chowany bezklatkowo, ma do dyspozycji całe mieszkanie i nas, czyli swoje stado. Króliki są bardzo terytorialne, więc nie dziwne, że tak zaciekle bronił SWOJEGO terytorium i stada :) Nie raz zaglądając na stronę SPK czy Przygarnij królika, spotykam niejedną króliczą biedę, którą chętnie wzięłabym do domu... ale mam w pamięci bezwzględny atak Ziomka na pluszowego rywala i ... coś mi się zdaje, że zwierz nie byłby zachwycony z towarzystwa.
W ogóle to dość zabawna sprawa z tą hierarchią w stadzie. Po przeprowadzce na Targówek jest prościej. Na stałe mieszkam tu tylko ja i ukochany, ja jestem absolutnym szefem stada, ukochany jest w króliczej hierarchii ciutkę niżej ode mnie, ale też jest wyraźnie powyżej królika.
W mieszkaniu w St. Miłosnej było ciekawiej, mieszkały tam na stałe cztery osoby i często pojawiała się piąta w postaci ukochanego, a strefa wpływów zależna była nie tylko od osoby, ale i miejsca.
Na moje szczęście od początku zyskałam pozycję absolutnego szefa stada :) JA mogę nasypać jedzenia do miseczki w zagrodzie królika, a potem wsadzić rękę w miseczkę, odsunąć ziomkowy pyszczek i dłonią zakryć żarcie, a królik tylko popatrzy z wyrzutem, ale nic mi nie zrobi. Ukochany też może tak zrobić. Natomiast ktoś obcy skończyłby z małymi, ale krwawiącymi dziurami w palcach :)
Jeśli chodzi o resztę rodzinki to w pokoju gdzie mieszkałam ja i Ziomek zwierz czuł się ważniejszy od reszty domowników. Mój tata, który kiedyś dzielnie został sam z królikiem na kilka dni, został zaatakowany kiedy próbował tylko przesunąć w zagrodzie ukochaną poduszkę królika. Jednak w przedpokoju i pokoju rodziców Ziomek członków rodziny miał zupełnie za równorzędnych sobie, a w kuchni czuł się bardzo niepewnie i tam uznawał wyższość wszystkich. Stale zamknięty pokój brata kusił nieznanym i plątaniną kabli wystających z komputera. To była terra incognita, miejsce równie fascynujące co straszne. W tym pokoju Ziom bał się własnego cienia i uciekał na najlżejszy szelest, ale zawsze wykorzystywał każdą chwilę nieuwagi przy otwieraniu drzwi żeby się tam dostać i pozwiedzać :)
Ziomek jest samczykiem pełnojajecznym i co jest JEGO terenem wie bardzo dobrze, ale na szczęście nigdy nie znaczył mieszkania moczem. W ogóle jest bardzo przyjazny. Może dla tego, że goście (mimo krzyków pani, że nie wolno) kojarzą mu się z takimi fajnymi ludźmi, którzy przychodzą tylko po to, żeby ukradkiem dawać królikowi chipsy albo popcorn :)
Z małymi wyjątkami... Bardzo sympatyczna koleżanka Ania R. zaczęła znajomość z Ziomkiem od tego, że puchate, słodkie zwierzątka bierze się na ręce i przytula... Głaskanie lubi ogromnie, ale branie na rączki to coś czego zwierz nienawidzi i nienawidzić będzie, mimo że pani długo próbowała go do tego przyzwyczaić. Szczerze pisząc pani też nie zawsze może się powstrzymać, żeby nie wziąć słodziaka na ręce i nie przytulić, nawet jeśli wie, że zwierza to złości :) Pani może sobie pozwolić na takie rzeczy, ale koleżanka Ania po kilkukrotnym powtórzeniu brania na ręce została jedyną osobą, którą zwykle łagodny Ziomek gryzie. Kilka miesięcy przerwy w tej znajomości, już na nowym mieszkaniu zmieniło sytuację tylko trochę, królik zapamiętał sobie, że tej osoby nie lubi i już (choć teraz nie rzuca się z zębami tak od razu, po prostu jest mniej przyjazny niż do innych gości).
Poza Anią R., są dwa udokumentowane przypadki kiedy Ziomek kogoś ugryzł.
Pierwszy to moja ciocia Krysia. Kiedy przychodzą goście i robi się tumult w przedpokoju, Ziomek rozsądnie chowa się najpierw u siebie w zagrodzie, nasłuchuje i niucha. Wtedy nie należy do pokoju królika wchodzić, ciekawski zwierz już po 10-15 minutach sam wychodzi na zwiady. Jednak bardzo nie lubi jeśli goście od razu wchodzą do pokoju królika, wkładają ręce do zagrody i z wejścia próbują kicaka pogłaskać. Ciocię Krysię bardzo lubię, ale fakt jest taki, że jest osobą dość głośną i pewną siebie, w dodatku też dosyć dużą. Ledwo się rozebrała z kurtki już weszła do pokoju królika i chciała go pogłaskać, od razu sięgnęła do króliczej zagrody w kierunku puchatego łebka i została przez oburzonego takim zachowaniem Ziomka dziabnięta w palec. Po tych pierwszych kilku minutach znajomości ciocia uznała niestety, że króliki nie są fajne. Szkoda, bo zwierzowi wystarczyło dać z 15 minut czasu i byłby dla gościa miły i uprzejmy.
Drugi raz to Ukochany został boleśnie i do krwi ugryziony w nos. Królik kiedyś się zatkał kłębkiem sierści i przez kilka dni żywiony był na siłę obiadkami dla niemowląt i płynną parafiną, a do tego codziennie jeździł na zastrzyk. Marnie to znosił psychicznie. Raz uszak położył się na dywanie i rozciągnął, a Ukochany położył się obok i chciał zwierza zwyczajnie pogłaskać. Ziomek spodziewał się, że znów będzie jakiś straszny zabieg, poderwał się i ugryzł Ukochanego w nos, a potem uciekł przestraszony bezczelnością swojego zachowania.
Wybaczcie, że się tak rozpisałam i gratuluję cierpliwości tym, co dotarli do końca. Po prostu o śmiesznym, puchatym zwierzu to mogłabym pisać i pisać albo mówić i mówić. A za zrobienie słonecznych fotek królika w wieku młodym dziękuję ogromnie koleżance Ani G.
wtorek, 24 stycznia 2012
I znów o króliczych smutkach, czyli ropień szczęki znów w akcji
Niestety poprzednia seria zastrzyków (tu) pomogła raptem na trzy miesiące. Ropa kilka dni temu znów pojawiła się w oku. Apetyt też mocno spadł. Od przedwczoraj zaczęliśmy kolejną serię zastrzyków z antybiotykiem, tym razem dłuższą. Mam nadzieję, że nędzny ropień zostanie przytemperowany na o wiele dłużej. Nędzny ropień widoczny jest na zdjęciu RTG poniżej. Ponoć jest to zaciemnienie widoczne nad i pomiędzy 2 i 3 zębem (a powinny być między nimi białe pasemka). Porównując fotkę zdrowej strony wydaje mi się, że i ja widzę tego ropnia wśród szarych plam zdjęcia, ale pewna nie jestem.
A zdrowa strona wygląda tak:
Gościnnie na zdjęciu występuje też moja dłoń.
U psów, kotów czy ludzi taki ropień leczy się antybiotykiem, który te bakterie skutecznie wybija. Niestety oprócz bakterii ten antybiotyk zabija też króliki. U uszaków można stosować inny, który niestety całkiem kości z ropnia nie oczyści. W operacje dentystyczne na razie się nie bawimy. Trzeba by zwierzowi usunąć dwa lub trzy zęby z góry i ich odpowiedniki z dołu i wcale nie ma gwarancji, że to pomoże na dłużej. Dlatego na razie popróbuję jeszcze z zastrzykami. Zobaczymy co będzie.
A na koniec fotka Ziomka z normalnej perspektywy, nie ma kości, za to jest zwierz z futerkiem na wierzchu : ) Puchaty potwór w wieku bardzo młodym i w poprzednim mieszkaniu.
Trzymajcie kciuki za zwierza i za skuteczność zastrzyków. A jak czasem będziecie łykać jakiś alkohol ze znajomymi i będziecie przypadkiem pamiętać, to poświęćcie proszę z jeden toast za zdrówko królika. Kto wie, a nóż pomoże?
niedziela, 15 stycznia 2012
Kwiatki z królikiem w tle
Kupiłam kiedyś mocno zmarniałą orchideę na przecenie za 3zł. Nie tylko udało mi się kwiatka odratować, ale odwdzięczył się drugim już zakwitnięciem. Niby nie ma się czym chwalić, bo to jakaś malutka odmiana storczyka, kwiatki mają może z 1,5 cm średnicy. Z bliska jednak wygląda ślicznie, ma śmieszny pokrój (inny niż te klasyczne sklepowe storczyki), no i w ogóle taka mała rzecz, co poprawia mi humor na tym ponurym świecie : )
Różowość tła całkiem przypadkowa, to zasługa światełek na choince, której nie mam serca rozebrać, a przydałoby się bo trochę zawadza. Może niedługo zacznie się sypać, to decyzja będzie łatwiejsza ; )
A skoro już mowa o choince i światełkach. To już trzecie święta kiedy świecące się lampki na choince wymagają pewnych kombinacji. Oczywiście wszystko przez puchatego potwora i jego ostre zębiska, z którymi kable elektryczne nie mają szans. W tym roku plan na uniknięcie pieczonego królika jest taki:
Przy gniazdku do wysokości dostępnej dla królika zostały umieszczone fortyfikacje ze szmatki i taśmy klejącej. Dają one domownikom czas, żeby nakrzyczeć na potwora zanim zatopi zęby w cienkim kablu i zostanie usmażony przez prąd.
A teraz wracam do tematu kwiatków. Jeszcze trzy dni temu, zanim w Warszawie pojawił się mrozek i trochę śniegu znalazłam w balkonowej skrzynce taką niespodziankę. Ot, taki drobny wybryk natury zimową porą.
Latem na balkonie zawsze jest minimum jedna skrzynka z bratkami, bo Ziomek bardzo te kwiatki lubi. Nie tylko bratki zresztą, stokrotkami, żółtymi mniszkami, kwiatami lipy, chabrami uszak też nie gardzi, a największym przysmakiem są płatki malwy, dzikiej róży, słonecznika i nasturcji. Zimą jeśli pani w trakcie wizyty w zoologicznym ma akurat dobry humor to kupuje królikowi w prezencie mieszankę suszonych płatków kwiatów. To tylko namiastka świeżych kwiatów, ale tymi suszonymi będzie się musiało zwierze zadowolić aż do wiosny. A na koniec fotka ostatnich sekund kwiatka, po uważnym wpatrzeniu się widać brzeg płatka jeszcze wystający z pyszczka : )
W tym roku postaram się wyhodować na balkonie nasturcje, bo w wakacje próbowałam tych kwiatów. Nie tylko ładnie wyglądają, ale są naprawdę smaczne do sałatek. W smaku są trochę podobne do kiełków rzodkiewki z nutą włoskich orzechów. No i spróbuję w tym roku zrobić choć słoiczek konfitur z płatków róży, i syrop z kwiatów czarnego bzu, no i może syrop fiołkowy.
Różowość tła całkiem przypadkowa, to zasługa światełek na choince, której nie mam serca rozebrać, a przydałoby się bo trochę zawadza. Może niedługo zacznie się sypać, to decyzja będzie łatwiejsza ; )
A skoro już mowa o choince i światełkach. To już trzecie święta kiedy świecące się lampki na choince wymagają pewnych kombinacji. Oczywiście wszystko przez puchatego potwora i jego ostre zębiska, z którymi kable elektryczne nie mają szans. W tym roku plan na uniknięcie pieczonego królika jest taki:
Przy gniazdku do wysokości dostępnej dla królika zostały umieszczone fortyfikacje ze szmatki i taśmy klejącej. Dają one domownikom czas, żeby nakrzyczeć na potwora zanim zatopi zęby w cienkim kablu i zostanie usmażony przez prąd.
A teraz wracam do tematu kwiatków. Jeszcze trzy dni temu, zanim w Warszawie pojawił się mrozek i trochę śniegu znalazłam w balkonowej skrzynce taką niespodziankę. Ot, taki drobny wybryk natury zimową porą.
Latem na balkonie zawsze jest minimum jedna skrzynka z bratkami, bo Ziomek bardzo te kwiatki lubi. Nie tylko bratki zresztą, stokrotkami, żółtymi mniszkami, kwiatami lipy, chabrami uszak też nie gardzi, a największym przysmakiem są płatki malwy, dzikiej róży, słonecznika i nasturcji. Zimą jeśli pani w trakcie wizyty w zoologicznym ma akurat dobry humor to kupuje królikowi w prezencie mieszankę suszonych płatków kwiatów. To tylko namiastka świeżych kwiatów, ale tymi suszonymi będzie się musiało zwierze zadowolić aż do wiosny. A na koniec fotka ostatnich sekund kwiatka, po uważnym wpatrzeniu się widać brzeg płatka jeszcze wystający z pyszczka : )
W tym roku postaram się wyhodować na balkonie nasturcje, bo w wakacje próbowałam tych kwiatów. Nie tylko ładnie wyglądają, ale są naprawdę smaczne do sałatek. W smaku są trochę podobne do kiełków rzodkiewki z nutą włoskich orzechów. No i spróbuję w tym roku zrobić choć słoiczek konfitur z płatków róży, i syrop z kwiatów czarnego bzu, no i może syrop fiołkowy.
sobota, 24 grudnia 2011
Wpis gwiazdkowy
Wszelakiego najlepisiejszego świątecznego wszystkim,
Mikołaja hojnego, śniegu bielutkiego,
choinki pięknej i wiele radości,
żeby karp smaczny był i miał mało ości,
a poza tym zdrowia, szczęścia i pomyślności
życzą królik Ziomek, ja i Ukochany
a świątecznym karpiom życzę szybkiej i jak najmniej bolesnej śmierci, bez całych godzin pływania w stanie poobijanym i poranionym w plastikowych skrzynkach, w których jest o wiele więcej karpiowych ciał niż wody i żeby każdy z tradycyjnych ciosów w karpiową głowę był skuteczny, żeby nie trzeba było długo dogorywać w owiniętej wokół ciała foliowej reklamówce... pomyślcie proszę o tym, wy wszyscy...
A na fotce: moje śmieszne, puchate szczęście tuż przed gwiazdką dwa lata temu. Miał wtedy potwór puchaty niecałe pół roku i był maleńkim, niezdarnym jeszcze i nieśmiałym dzieciaczkiem, a nie takim pewnym siebie, dorosłym, króliczym facetem-łobuzem : ) Ależ ten czas leci...
I żeby mi tu nikomu do głowy nie przyszło kupować żywej istoty komuś na prezent! Boże broń! NIGDY!
Wesołych Świąt : )
Mikołaja hojnego, śniegu bielutkiego,
choinki pięknej i wiele radości,
żeby karp smaczny był i miał mało ości,
a poza tym zdrowia, szczęścia i pomyślności
życzą królik Ziomek, ja i Ukochany
a świątecznym karpiom życzę szybkiej i jak najmniej bolesnej śmierci, bez całych godzin pływania w stanie poobijanym i poranionym w plastikowych skrzynkach, w których jest o wiele więcej karpiowych ciał niż wody i żeby każdy z tradycyjnych ciosów w karpiową głowę był skuteczny, żeby nie trzeba było długo dogorywać w owiniętej wokół ciała foliowej reklamówce... pomyślcie proszę o tym, wy wszyscy...
A na fotce: moje śmieszne, puchate szczęście tuż przed gwiazdką dwa lata temu. Miał wtedy potwór puchaty niecałe pół roku i był maleńkim, niezdarnym jeszcze i nieśmiałym dzieciaczkiem, a nie takim pewnym siebie, dorosłym, króliczym facetem-łobuzem : ) Ależ ten czas leci...
I żeby mi tu nikomu do głowy nie przyszło kupować żywej istoty komuś na prezent! Boże broń! NIGDY!
Wesołych Świąt : )
wtorek, 22 listopada 2011
Rower, czyli radości i smutki królika c.d.
Miałam dziś dzień bardzo intensywny kulinarnie i smakowo. Postów z dzisiejszego gotowania będzie ze dwa albo i trzy nawet. W ogóle stos fotek i przepisów do opisania rośnie nieubłaganie, ale czasu trochę brak. Teraz chwilę czasu mam, ale nie będzie o gotowaniu, tylko o temacie dla mnie ważniejszym.
Ziomek wczoraj zakończył tydzień z zastrzykami z antybiotykiem i kroplami do oczu i nosa. Na razie oko wygląda dobrze, jakby to był całkiem zdrowy królik. Niestety moje plany, że Ziomek ma dożyć swoich 10 urodzin stały się raczej nierealne, ale na razie jeszcze nie umiera. Plan na chwilę obecną jest taki, że zobaczymy na jak długo pomoże kuracja antybiotykowa. Jeśli na długo, np. na rok, to fajnie, kiedy oko znów zacznie ropieć dopiero po długim czasie, to po prostu znów dostanie serię antybiotyków w zastrzykach. Jeśli oko zaropieje już niedługo, czyli jeśli ropień w korzeniach zębów szybko urośnie, to będziemy rwać zęby. Operacja o tyle niefajna, że króliki mają rozbudowane i kruche korzenie zębowe, więc nie jest łatwo wyrwać ząb w całości. Poza tym te zęby z dołu co zostaną bez pary cały czas rosną i nie mają o co się ścierać, więc co jakiś czas trzeba będzie jeździć na zabieg przycinania zębów albo usunąć i te z dołu. A poza tym ropnia i tak nie da się wyleczyć całkiem do końca, kiedyś i tak znów się pojawi.
A teraz radości, czyli rower.
Tak, rower właśnie. Na zdjęciu królik odpoczywa po uważnych oględzinach mojego rumaka. Ziom to zwierz strasznie ciekawski i wszystko co przyjdzie z dworu jest uważnie obwąchiwane i oznaczane jako należące do terytorium królika. Na szczęście to królik dobrze wychowany i nie znaczy terenu obsikując, tylko ocierając się brodą o wszystko. Buty, które przyszły z dworu i właśnie zdjęte z nóg stoją sobie w przedpokoju, to coś co królika bardzo fascynuje. Trzeba je dokładnie obwąchać i oznaczyć. Ale najciekawszy ze wszystkiego jest rower. Kiedy wracam z pracy zwykle stawiam bicykla na chwilę w przedpokoju, a potem dopiero męczę się z zaparkowaniem go w graciarni. Taki rower co właśnie przybył z dworu to coś, co potrafi przykuć uwagę Ziomka na bite 15-20 min., a to naprawdę jest dużo jak na takiego małego, śmiesznego zwierzaczka. Trzeba przecież cały uważnie obwąchać i obródkować każą szprychę, każdą śrubkę i każdą wystającą część, a to trochę czasu zajmuje.
Tu akurat mój rower w trakcie prac konserwacyjnych. Ziomek intensywnie w nich uczestniczył. W końcu miał okazję obwąchać rower od górnej strony, z którą zwykle się nie spotyka. Same części i klucze też koniecznie trzeba było wszystkie obwąchać i się o nie poocierać. Doprowadziło to do lekkiej irytacji brata, przeprowadzającego prace konserwacyjne, bo puchata mordka wtryniała wszędzie nos i ciągle plątała się pod nogami.
Ech, a spróbujcie posprzątać mając takiego ciekawskiego, puchatego potwora. Szczotka, zmiotka i szufelka to fascynujące i podejrzane kreatury, które trzeba uważnie pilnować. Zamiatając ma się cały czas zwierza w szufelce, bo przecież musi sprawdzić czy pani przypadkiem nie próbuje wyrzucić czegoś smacznego albo przydatnego. Nawet odkurzacz powoli przestaje być przerażający, a strach z wolna ustępuje miejsca ciekawości. Kiedyś Ziom bał się tego sprzętu jak tylko go zobaczył. Teraz ucieka, ale nie panicznie, raczej tak po prostu na wszelki wypadek i to dopiero jak włączony odkurzacz zaczyna się do niego bezpośrednio zbliżać. Niedługo w ogóle przestanie mieć do odkurzacza nawet odrobinę szacunku.
Ogromna ciekawość to obok ogólnej puchatości jedna z tych kochanych cech królika. Kiedy otwieram szafkę czy szafę, to od razu musi się tam władować i wszystko zbadać. Kiedyś wyciągnęłam ciucha z szafy, zamknęłam szafę, a jakieś pół godziny później szukam zwierza i nigdzie go nie ma. Szukam, szukam i ... tak, zgadliście, znalazł się zamknięty w szafie :) Innym razem zagubił się w regale z zastawą stołową. Niesamowite, że w mieszkaniu, w którym mieszka od roku nadal znajduje tyle fascynujących i ciekawych miejsc. Ciągle patroluje wszystkie kąty czy przypadkiem nie znajdzie gdzieś bezczelnych śladów obecności jakiegoś innego królika albo może czegoś smacznego, albo czegoś nowego.
Ziomek wczoraj zakończył tydzień z zastrzykami z antybiotykiem i kroplami do oczu i nosa. Na razie oko wygląda dobrze, jakby to był całkiem zdrowy królik. Niestety moje plany, że Ziomek ma dożyć swoich 10 urodzin stały się raczej nierealne, ale na razie jeszcze nie umiera. Plan na chwilę obecną jest taki, że zobaczymy na jak długo pomoże kuracja antybiotykowa. Jeśli na długo, np. na rok, to fajnie, kiedy oko znów zacznie ropieć dopiero po długim czasie, to po prostu znów dostanie serię antybiotyków w zastrzykach. Jeśli oko zaropieje już niedługo, czyli jeśli ropień w korzeniach zębów szybko urośnie, to będziemy rwać zęby. Operacja o tyle niefajna, że króliki mają rozbudowane i kruche korzenie zębowe, więc nie jest łatwo wyrwać ząb w całości. Poza tym te zęby z dołu co zostaną bez pary cały czas rosną i nie mają o co się ścierać, więc co jakiś czas trzeba będzie jeździć na zabieg przycinania zębów albo usunąć i te z dołu. A poza tym ropnia i tak nie da się wyleczyć całkiem do końca, kiedyś i tak znów się pojawi.
A teraz radości, czyli rower.
Tak, rower właśnie. Na zdjęciu królik odpoczywa po uważnych oględzinach mojego rumaka. Ziom to zwierz strasznie ciekawski i wszystko co przyjdzie z dworu jest uważnie obwąchiwane i oznaczane jako należące do terytorium królika. Na szczęście to królik dobrze wychowany i nie znaczy terenu obsikując, tylko ocierając się brodą o wszystko. Buty, które przyszły z dworu i właśnie zdjęte z nóg stoją sobie w przedpokoju, to coś co królika bardzo fascynuje. Trzeba je dokładnie obwąchać i oznaczyć. Ale najciekawszy ze wszystkiego jest rower. Kiedy wracam z pracy zwykle stawiam bicykla na chwilę w przedpokoju, a potem dopiero męczę się z zaparkowaniem go w graciarni. Taki rower co właśnie przybył z dworu to coś, co potrafi przykuć uwagę Ziomka na bite 15-20 min., a to naprawdę jest dużo jak na takiego małego, śmiesznego zwierzaczka. Trzeba przecież cały uważnie obwąchać i obródkować każą szprychę, każdą śrubkę i każdą wystającą część, a to trochę czasu zajmuje.
Tu akurat mój rower w trakcie prac konserwacyjnych. Ziomek intensywnie w nich uczestniczył. W końcu miał okazję obwąchać rower od górnej strony, z którą zwykle się nie spotyka. Same części i klucze też koniecznie trzeba było wszystkie obwąchać i się o nie poocierać. Doprowadziło to do lekkiej irytacji brata, przeprowadzającego prace konserwacyjne, bo puchata mordka wtryniała wszędzie nos i ciągle plątała się pod nogami.
Ech, a spróbujcie posprzątać mając takiego ciekawskiego, puchatego potwora. Szczotka, zmiotka i szufelka to fascynujące i podejrzane kreatury, które trzeba uważnie pilnować. Zamiatając ma się cały czas zwierza w szufelce, bo przecież musi sprawdzić czy pani przypadkiem nie próbuje wyrzucić czegoś smacznego albo przydatnego. Nawet odkurzacz powoli przestaje być przerażający, a strach z wolna ustępuje miejsca ciekawości. Kiedyś Ziom bał się tego sprzętu jak tylko go zobaczył. Teraz ucieka, ale nie panicznie, raczej tak po prostu na wszelki wypadek i to dopiero jak włączony odkurzacz zaczyna się do niego bezpośrednio zbliżać. Niedługo w ogóle przestanie mieć do odkurzacza nawet odrobinę szacunku.
Ogromna ciekawość to obok ogólnej puchatości jedna z tych kochanych cech królika. Kiedy otwieram szafkę czy szafę, to od razu musi się tam władować i wszystko zbadać. Kiedyś wyciągnęłam ciucha z szafy, zamknęłam szafę, a jakieś pół godziny później szukam zwierza i nigdzie go nie ma. Szukam, szukam i ... tak, zgadliście, znalazł się zamknięty w szafie :) Innym razem zagubił się w regale z zastawą stołową. Niesamowite, że w mieszkaniu, w którym mieszka od roku nadal znajduje tyle fascynujących i ciekawych miejsc. Ciągle patroluje wszystkie kąty czy przypadkiem nie znajdzie gdzieś bezczelnych śladów obecności jakiegoś innego królika albo może czegoś smacznego, albo czegoś nowego.
Dopisek 24 stycznia 2012: ropień niestety dał o sobie znać już prawie trzy miesiące później.
wtorek, 15 listopada 2011
Królicze radości i smutki
Najpierw o radościach. Pierwszą niech będzie seler.
Mały śmieszny Ziomek dostał dwa takie piękne selery z nacią w prezencie z ogródka teściowej i ze smakiem prezent docenił.
Nie wiem jak inne uszaki, ale Ziomek jest koneserem kulinarnym. Wszystko co mu się podetknie pod pyszczek musi najpierw obwąchać i posmakować. Kiedy pierwszy sceptyczny gryz zasmakuje, wtedy bierze kąsek i biegnie w jakiś spokojny kąt żeby zjeść. Jabłka lubi tylko te najlepsze, całkiem kwaśne czy takie kaszkowate i bez smaku są odrzucane z pogardą. Ach, i tradycyjne marchewki... według gustu kulinarnego Ziomka marchewki są daleko w tyle za selerem, korzeniem pietruszki albo rozmarynem czy bazylią. Zresztą puchaty potwór lubi też ekstremalne smaki. Kiedyś spotkał na podłodze w kuchni pestki z papryczki chilli. Stwierdził, że nasionka papryczek, ta najostrzejsza część chilli, są pyszne. Na wszelki wypadek, bo nie wiem czy to dla królików zdrowe odseparowuję go od pestek chilli, ale doświadczalnie jest potwierdzone, że zwierz je o dziwo uwielbia.
Innym przysmakiem Ziomka są badyle.
Najlepsze są z jabłoni, gruszy, porzeczek i niektórych wierzb. Jako człowiek nigdy tego nie zrozumiem, ale zwierz korę i gałązki uwielbia, i naprawdę czuje różnice smakowe. Jedne badyle mogą leżeć latami i są olane, a inne znikają w kilka dni. Gałęzie mają też istotną rolę dla mnie i wyglądu mieszkania. Jak nie ma smacznych badyli do gryzienia, to zagrożone są meble. Na szczęście póki są smaczne badyle, to nie opłaca się zwierzowi dobierać do mebli.
Poza badylami smakowite są różne zielska z łąki, trawsko, babki, mlecze, koniczyny, krwawniki, pięciorniki, stokrotki...
Jednak nawet królik wie, że nie samymi rarytasami się żyje. Garść siana świeżo wyciągniętego z torebki to jest coś. Ziom to zwierz rozsądny i wie, że prawdziwy królik żywi się głównie siankiem. Ja tego nie jestem w stanie wyczuć swoimi ludzkimi ograniczonymi zmysłami, ale dla Ziomka każde źdźbło jest inne, każde trzeba obwąchać, a potem niektóre warte są zjedzenia, a inne tylko obsikania. Chyba, że jest to sianko z łąki od koleżanki Iwonki, to sianko jest ze smakiem zjadane prawie do ostatniego źdźbła. Kicak ma też szacunek do zwykłej strawy powszedniej jaką jest podstawowy granulat.
Jak powszechnie wiadomo po posiłku najlepsza jest sjesta na dobre i spokojne trawienie.
Na sam koniec opowieści o kulinarnych gustach Ziomka czas na smutek. Jak ktoś się bliżej przyjrzy to na fotce z selerem widać, że sierść wokół oczka jest mokra trochę. Teraz nie tylko łzy lecą z oka, jest też ropa. W szczęce zagnieździły się jakieś badziewne bakterie i tworzą badziewny ropień. Jest to paskudztwo nieuleczalne, ale może na jakiś czas czas da się to załagodzić. Będzie walka, zastrzyki, antybiotyki, kto wie może operacja... Jest też realna opcja, że jedynym słusznym wyjściem będzie zastrzyk na wieczność usypiający. Na samą myśl, że puchatego potwora może zaraz zbraknąć zaczynam płakać. I tak ryczę w sumie przez cały dzisiejszy dzień. Dziś byliśmy na sggw w klinice małych zwierząt, zdjęcia rtg (fotki tu) robiliśmy, po weterynarzach jeździliśmy. Zupełnie nie wyobrażam sobie braku tej puchatej mordki, co wskakuje na łóżko o 5 czy 6 rano, żeby wylizywaniem twarzy obudzić mnie w celu wygłaskania, bo się przez noc stęsknił. Albo braku bawienia się w berka po dywanie, łobuzowania, kradzenia sałaty ze stołu ze śniadaniowych kanapek, oberków na środku pokoju, wylegiwania się po pokojach w dziwnych pozycjach sennych i w ogóle królikowej szczerej przyjaźni, którą nie wiem jak wam opisać, żebyście zrozumieli. I znowu zaczynam płakać... następne wpisy na pewno będą całkiem kulinarne, a co u kochanego puchatego zwierza napiszę dopiero jak będę wiedziała bardziej co dalej. Trzymajcie kciuki. Kto wie, przecież może wcale nie będzie tak źle, bo Ziom na leczenie może zareagować dobrze.
Co dalej z ropniem u Ziomka: tu, i tu.
Mały śmieszny Ziomek dostał dwa takie piękne selery z nacią w prezencie z ogródka teściowej i ze smakiem prezent docenił.
Nie wiem jak inne uszaki, ale Ziomek jest koneserem kulinarnym. Wszystko co mu się podetknie pod pyszczek musi najpierw obwąchać i posmakować. Kiedy pierwszy sceptyczny gryz zasmakuje, wtedy bierze kąsek i biegnie w jakiś spokojny kąt żeby zjeść. Jabłka lubi tylko te najlepsze, całkiem kwaśne czy takie kaszkowate i bez smaku są odrzucane z pogardą. Ach, i tradycyjne marchewki... według gustu kulinarnego Ziomka marchewki są daleko w tyle za selerem, korzeniem pietruszki albo rozmarynem czy bazylią. Zresztą puchaty potwór lubi też ekstremalne smaki. Kiedyś spotkał na podłodze w kuchni pestki z papryczki chilli. Stwierdził, że nasionka papryczek, ta najostrzejsza część chilli, są pyszne. Na wszelki wypadek, bo nie wiem czy to dla królików zdrowe odseparowuję go od pestek chilli, ale doświadczalnie jest potwierdzone, że zwierz je o dziwo uwielbia.
Innym przysmakiem Ziomka są badyle.
Najlepsze są z jabłoni, gruszy, porzeczek i niektórych wierzb. Jako człowiek nigdy tego nie zrozumiem, ale zwierz korę i gałązki uwielbia, i naprawdę czuje różnice smakowe. Jedne badyle mogą leżeć latami i są olane, a inne znikają w kilka dni. Gałęzie mają też istotną rolę dla mnie i wyglądu mieszkania. Jak nie ma smacznych badyli do gryzienia, to zagrożone są meble. Na szczęście póki są smaczne badyle, to nie opłaca się zwierzowi dobierać do mebli.
Poza badylami smakowite są różne zielska z łąki, trawsko, babki, mlecze, koniczyny, krwawniki, pięciorniki, stokrotki...
Jednak nawet królik wie, że nie samymi rarytasami się żyje. Garść siana świeżo wyciągniętego z torebki to jest coś. Ziom to zwierz rozsądny i wie, że prawdziwy królik żywi się głównie siankiem. Ja tego nie jestem w stanie wyczuć swoimi ludzkimi ograniczonymi zmysłami, ale dla Ziomka każde źdźbło jest inne, każde trzeba obwąchać, a potem niektóre warte są zjedzenia, a inne tylko obsikania. Chyba, że jest to sianko z łąki od koleżanki Iwonki, to sianko jest ze smakiem zjadane prawie do ostatniego źdźbła. Kicak ma też szacunek do zwykłej strawy powszedniej jaką jest podstawowy granulat.
Jak powszechnie wiadomo po posiłku najlepsza jest sjesta na dobre i spokojne trawienie.
Na sam koniec opowieści o kulinarnych gustach Ziomka czas na smutek. Jak ktoś się bliżej przyjrzy to na fotce z selerem widać, że sierść wokół oczka jest mokra trochę. Teraz nie tylko łzy lecą z oka, jest też ropa. W szczęce zagnieździły się jakieś badziewne bakterie i tworzą badziewny ropień. Jest to paskudztwo nieuleczalne, ale może na jakiś czas czas da się to załagodzić. Będzie walka, zastrzyki, antybiotyki, kto wie może operacja... Jest też realna opcja, że jedynym słusznym wyjściem będzie zastrzyk na wieczność usypiający. Na samą myśl, że puchatego potwora może zaraz zbraknąć zaczynam płakać. I tak ryczę w sumie przez cały dzisiejszy dzień. Dziś byliśmy na sggw w klinice małych zwierząt, zdjęcia rtg (fotki tu) robiliśmy, po weterynarzach jeździliśmy. Zupełnie nie wyobrażam sobie braku tej puchatej mordki, co wskakuje na łóżko o 5 czy 6 rano, żeby wylizywaniem twarzy obudzić mnie w celu wygłaskania, bo się przez noc stęsknił. Albo braku bawienia się w berka po dywanie, łobuzowania, kradzenia sałaty ze stołu ze śniadaniowych kanapek, oberków na środku pokoju, wylegiwania się po pokojach w dziwnych pozycjach sennych i w ogóle królikowej szczerej przyjaźni, którą nie wiem jak wam opisać, żebyście zrozumieli. I znowu zaczynam płakać... następne wpisy na pewno będą całkiem kulinarne, a co u kochanego puchatego zwierza napiszę dopiero jak będę wiedziała bardziej co dalej. Trzymajcie kciuki. Kto wie, przecież może wcale nie będzie tak źle, bo Ziom na leczenie może zareagować dobrze.
Co dalej z ropniem u Ziomka: tu, i tu.
niedziela, 9 października 2011
Dynie
Jakoś ze dwa lata temu kupiłam kawałek dyni. Nie była to pierwsza dynia w moim życiu kulinarnym, ale była wyjątkowa w smaku. Niby bledsza w kolorze od innych, a jednak słodka, aromatyczna, bardzo smaczna nawet na surowo. To był dyniowy ideał. Od tego czasu zawsze kupując dynię mam nadzieję, że będzie właśnie taka... i nigdy jakoś nie jest. Niby nie jest zła, ale jednak nie taka, pewnie to kwestia odmiany.
A tu niespodziewanie, w ostatni piątek zjawiły się u mnie w domu takie oto cosie:
Wszystko zaczęło się od niewinnej wycieczki do parku. W drodze powrotnej wpadliśmy do knajpki na grzane piwo w celu rozgrzania się, bo chłodną jesień w powietrzu czuć. Miało być jedno piwo i zaraz potem powrót do domu, ale do tej knajpki wpadł też znajomy... potem przenieśliśmy się do innej knajpki... wypiliśmy więcej browarków... zrobiliśmy w popielniczce mini ognisko z zeschłej roślinności z knajpianego ogródka... pogadaliśmy... od słowa do słowa okazało się, że znajomy ma kłopot. Kłopot, który dla mnie okazał się radosną niespodzianką. Tak jakoś wyszło, że w domu zalegają mu warzywne dary z ogródka sióstr zakonnych, zajmują miejsce i nie wiadomo co z nimi zrobić... No cóż, trzeba było znajomego od problemu wybawić, prawda?
Ten "kłopot" to właśnie cuda ze zdjęcia powyżej. Z ogromną radością odnotowuję fakt, że obie wielkie dynie (jedna trochę poza kadrem : ) należą właśnie do tych dyniowych ideałów, które od dwóch lat próbuję spotkać. Gigantyczna cukinia też zostanie z radością pożarta. Na razie jeszcze nie wiem co sądzić o patisonach, bo dotąd nie spotkałam się z nimi osobiście. Moja wiedza na razie ogranicza się do informacji, że jest takie coś na świecie, mam nadzieję, że będzie smacznie.
Na początek utylizowania pomarańczowych kolosów będzie przepis smakowity i sprawdzony, który nigdy nie zawodzi, czyli zupa dyniowa. A co potem, to się jeszcze zobaczy : )
Królik to całe towarzystwo z rodziny dyniowatych obejrzał z ciekawością, obwąchał, poocierał się brodą (co by nie było wątpliwości, że należą do jego terytorium), po czym uznał, że kawałek marchewki jest jednak o wiele bardziej godny jego uwagi.
A tu niespodziewanie, w ostatni piątek zjawiły się u mnie w domu takie oto cosie:
Ten "kłopot" to właśnie cuda ze zdjęcia powyżej. Z ogromną radością odnotowuję fakt, że obie wielkie dynie (jedna trochę poza kadrem : ) należą właśnie do tych dyniowych ideałów, które od dwóch lat próbuję spotkać. Gigantyczna cukinia też zostanie z radością pożarta. Na razie jeszcze nie wiem co sądzić o patisonach, bo dotąd nie spotkałam się z nimi osobiście. Moja wiedza na razie ogranicza się do informacji, że jest takie coś na świecie, mam nadzieję, że będzie smacznie.
Na początek utylizowania pomarańczowych kolosów będzie przepis smakowity i sprawdzony, który nigdy nie zawodzi, czyli zupa dyniowa. A co potem, to się jeszcze zobaczy : )
Królik to całe towarzystwo z rodziny dyniowatych obejrzał z ciekawością, obwąchał, poocierał się brodą (co by nie było wątpliwości, że należą do jego terytorium), po czym uznał, że kawałek marchewki jest jednak o wiele bardziej godny jego uwagi.
wtorek, 4 października 2011
Z życia królika
W garnku na jutrzejszy obiad dusi się mięsko, które kiedyś było żołądkami kilku indyków. Pachnie pysznie i pewnie pojawi się na blogu. Ziomek jednak ma inne zdanie na temat smakowitości tego zapachu, więc zamiast siedzieć w progu kuchni i z ciekawością patrzeć co robię zaszył się w swoim pokoju:
Straszna ta czerwona wersalka z PRLu, prawda? Nie dość, że brzydka i okropnie czerwona, to jeszcze tragicznie niewygodna do spania... W życiu jednak wszystko jest względne, bo to ulubiony mebel Ziomka, i do spania, i do poskakania. A może zwierz instynktownie czuje, że dzięki tej wersalce ma swój własny pokój? W moich planach to miała być sypialnia moja i ukochanego, ale niewygodność mebla wygnała nas do dużego pokoju. W dużym pokoju też jest PRLowska wersalka, ale wygodniejsza i ładniejsza trochę.
Królik na mebel i jego czerwoność nie narzeka, szczególnie jeśli komuś chce się na chwilę usiąść i pogłaskać puchatego potwora.
Straszna ta czerwona wersalka z PRLu, prawda? Nie dość, że brzydka i okropnie czerwona, to jeszcze tragicznie niewygodna do spania... W życiu jednak wszystko jest względne, bo to ulubiony mebel Ziomka, i do spania, i do poskakania. A może zwierz instynktownie czuje, że dzięki tej wersalce ma swój własny pokój? W moich planach to miała być sypialnia moja i ukochanego, ale niewygodność mebla wygnała nas do dużego pokoju. W dużym pokoju też jest PRLowska wersalka, ale wygodniejsza i ładniejsza trochę.
Królik na mebel i jego czerwoność nie narzeka, szczególnie jeśli komuś chce się na chwilę usiąść i pogłaskać puchatego potwora.
Subskrybuj:
Posty (Atom)