.

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Wieprzowina. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Wieprzowina. Pokaż wszystkie posty
środa, 5 października 2016
Burger nieoczywisty. Kaszankoburger.
Sycące, rozgrzewające burgery z chrzanowym pazurem i słodyczą jesiennej gruszki, w sam raz na jesienny obiad lub kolację.
Niezbyt urodziwa, ale zaskakująca i smakowita odsłona zwyczajnej kaszanki.
Potrzeba:
na kotlety (wyszło mi 6 szt.)
- kaszanka (ok. 300g)
- nieduża cebula
- duży ząbek czosnku
- duże jajko
- pół łyżeczki majeranku
- bułka tarta
- szczypta soli
na sos
- 2 czubate łyżki ostrego chrzanu (takiego bez śmietany czy jabłek)
- 2 czubate łyżki ostrej musztardy, np. rosyjskiej
- 2 łyżki majonezu
- ok. 6-8 korniszonów
- sól i świeżo zmielony pieprz do smaku
oraz
- sałata lodowa lub rzymska
- aromatyczne, kruche jabłko
- słodka, dojrzała gruszka
- bułki do hamburgerów
- opcjonalnie cienkie plasterki/wiórki aromatycznego, ostrego żółtego sera (cheddar, pecorino lub parmezan, itp.)*
Zaczynamy od sosu, korniszony kroimy na cienkie plasterki i mieszamy wszystkie składniki sosu.
Robimy kotlety. Kaszanka musi być dobra, nasza ulubiona, to nie jest przepis na zutylizowanie marnej kaszanki. W misce rozkłócamy jajko, dodajemy drobno posiekaną cebulę, zgnieciony ząbek czosnku i majeranek, dokładamy kaszankę, rozdrabniamy ją wstępnie widelcem, a potem wyrabiamy masę łapką do dokładnego połączenia składników. Dodajemy po łyżeczce bułkę tartą, aż masa kaszankowa będzie na tyle zwarta, żeby ulepić z niej kotlety. U mnie wystarczyła łyżka, ale formowanie ułatwiłam sobie praską do hamburgerów. Smażymy na oleju na nieprzywierającej patelni po kilka minut z każdej strony. Wymagają delikatności przy pierwszym przerzuceniu na drugą stronę.
W czasie kiedy burgery się smażą podpiekamy bułki w piecyku lub na suchej patelni. Jabłko i gruszkę (najlepiej nieobrane) kroimy w plastry ok. 2mm grubości.
Składamy kaszankoburgera.
Dolna bułka, sos, burger, ewentualny ser, po plastrze jabłka i gruszki, sałata, górna bułka cienko posmarowana musztardą.
Na pierwszy rzut oka brzmi dziwnie, ale jest zaskakująco smakowite.
*Opcjonalny ser musi być ostry i aromatyczny, dajemy go niedużo, ma podbić, ale nie zdominować reszty smaków. Fajnie się komponuje z chrzanem, jabłkiem i gruszką, ale nie jest konieczny (a już na pewno nie ma sensu na siłę wpychać tu jakiegoś zwykłego sera kanapkowego).
wtorek, 19 lipca 2016
Polędwiczki wieprzowe w grzybowym sosie
Delikatne wieprzowe polędwiczki i aromatyczne leśne grzyby... połączenie idealne.
Pyszności.
Nie ma tu specjalnie znaczenia jakie grzyby dodacie, z każdymi wyjdzie smakowicie, wrzucacie co znajdziecie. Teraz, w lipcu, kurki i koźlaki, jesienią podgrzybki, sitki, maślaki, prawdziwki, co tam znajdziecie.
Ilość grzybów nie jest w tym przepisie wartością stałą, na jedną polędwiczkę wystarczą już trzy większe kozaczki i garść kurek.
Potrzeba (na 2 os. na dwa dni):
-polędwiczka wieprzowa (ok. 0,5kg)
-leśne grzyby (ok. 300g lub więcej)
-cebula
-duży ząbek czosnku
-czubata łyżka śmietany
-sól, świeżo mielony pieprz, pół łyżeczki suszonego tymianku
-oliwa do smażenia i masło lub smalec (polecam gęsi)
Polędwiczkę kroimy na ok. 1cm plastry, prószymy pieprzem. Na patelni rozgrzewamy oliwę, jak się rozgrzeje dodajemy czubatą łyżkę masła (albo po prostu smalec jeśli lubicie), na gorący tłuszcz kładziemy plastry polędwiczki i na dużym ogniu, szybko obsmażamy na rumiano z obu stron. Odkładamy na talerz, prószymy lekko solą.
Na tą samą patelnię (ewentualnie można dodać jeszcze tłuszczu) wrzucamy pokrojoną w półplasterki lub kostkę cebulę, podsmażamy, po chwili dodajemy drobno posiekany czosnek*. Kiedy cebula się zeszkli dorzucamy pokrojone grzyby, podsmażamy. Dodajemy z powrotem na patelnię mięso, podlewamy niewielką ilością wody, wsypujemy roztarty w palcach tymianek, sól i pieprz do smaku. Dusimy na średnim ogniu do miękkości polędwiczek. To delikatne mięso w cienkich plastrach, wystarczy 20 góra 30 min., duszona zbyt długo zrobi się sucha.
Na koniec dodajemy zahartowaną śmietanę (do śmietany dodajemy łyżkę gorącego sosu z patelni, mieszamy dokładnie i wlewamy na patelnię), dokładnie mieszamy całość i jeszcze chwilę dusimy.
Podajemy z ziemniakami posypanymi zieleniną i surówką z młodej kapusty, kapusty kiszonej lub sałatą z winegretem (czy inną na jaką macie ochotę).
*Czosnek warto posiekać wcześniej i zostawić na 10min. w spokoju przed obróbką termiczną, dzięki temu nie straci aromatu podczas gotowania. W uproszczeniu chodzi o to, że zawarty w czosnku olejek lotny pod wpływem powietrza przekształca się w allicynę, która to odpowiada za charakterystyczny czosnkowy aromat. Usłyszałam o tym w którymś programie Okrasy i to rzeczywiście działa.
Pyszności.
Nie ma tu specjalnie znaczenia jakie grzyby dodacie, z każdymi wyjdzie smakowicie, wrzucacie co znajdziecie. Teraz, w lipcu, kurki i koźlaki, jesienią podgrzybki, sitki, maślaki, prawdziwki, co tam znajdziecie.
Ilość grzybów nie jest w tym przepisie wartością stałą, na jedną polędwiczkę wystarczą już trzy większe kozaczki i garść kurek.
Potrzeba (na 2 os. na dwa dni):
-polędwiczka wieprzowa (ok. 0,5kg)
-leśne grzyby (ok. 300g lub więcej)
-cebula
-duży ząbek czosnku
-czubata łyżka śmietany
-sól, świeżo mielony pieprz, pół łyżeczki suszonego tymianku
-oliwa do smażenia i masło lub smalec (polecam gęsi)
Polędwiczkę kroimy na ok. 1cm plastry, prószymy pieprzem. Na patelni rozgrzewamy oliwę, jak się rozgrzeje dodajemy czubatą łyżkę masła (albo po prostu smalec jeśli lubicie), na gorący tłuszcz kładziemy plastry polędwiczki i na dużym ogniu, szybko obsmażamy na rumiano z obu stron. Odkładamy na talerz, prószymy lekko solą.
Na tą samą patelnię (ewentualnie można dodać jeszcze tłuszczu) wrzucamy pokrojoną w półplasterki lub kostkę cebulę, podsmażamy, po chwili dodajemy drobno posiekany czosnek*. Kiedy cebula się zeszkli dorzucamy pokrojone grzyby, podsmażamy. Dodajemy z powrotem na patelnię mięso, podlewamy niewielką ilością wody, wsypujemy roztarty w palcach tymianek, sól i pieprz do smaku. Dusimy na średnim ogniu do miękkości polędwiczek. To delikatne mięso w cienkich plastrach, wystarczy 20 góra 30 min., duszona zbyt długo zrobi się sucha.
Na koniec dodajemy zahartowaną śmietanę (do śmietany dodajemy łyżkę gorącego sosu z patelni, mieszamy dokładnie i wlewamy na patelnię), dokładnie mieszamy całość i jeszcze chwilę dusimy.
Podajemy z ziemniakami posypanymi zieleniną i surówką z młodej kapusty, kapusty kiszonej lub sałatą z winegretem (czy inną na jaką macie ochotę).
*Czosnek warto posiekać wcześniej i zostawić na 10min. w spokoju przed obróbką termiczną, dzięki temu nie straci aromatu podczas gotowania. W uproszczeniu chodzi o to, że zawarty w czosnku olejek lotny pod wpływem powietrza przekształca się w allicynę, która to odpowiada za charakterystyczny czosnkowy aromat. Usłyszałam o tym w którymś programie Okrasy i to rzeczywiście działa.
sobota, 17 października 2015
Dzik (lub wieprzowe polędwiczki) z kurkami
Obiad w pół godziny, kilka składników, efekt wykwintny, rewelacyjny, aromatyczny i pyszny.
Potrzeba (na 2 duże porcje):
-mięso z dzika, ewentualnie polędwiczka wieprzowa (400g)*
-dwie duże garście kurek (świeżych lub mrożonych)
-nieduża cebula
-2 duże ząbki czosnku
-pół szklanki białego wytrawnego wina
-sól, pieprz
-masło i oliwa
Mięso kroimy w małe kawałki*, cebulę w cienkie półplasterki, czosnek w cienkie plasterki.
Na dużej patelni z grubym dnem rozgrzewamy oliwę (taką do smażenia, nie extra virgin), dodajemy 2 czubate łyżki masła, jak się roztopi wrzucamy cebulę, smażymy do zeszklenia.
Dodajemy mięso i smażymy na ostrym ogniu mieszając, do 10 min.
Dorzucamy czosnek i kurki, obficie pieprzymy i trochę solimy.
Smażymy do miękkości kurek (3-5 min.). Wlewamy wino i zwiększmy ogień na maksa, żeby szybko je odparować. Chwilka i wyłączmy gaz.
Podajemy z buraczkami lub miksem sałat z winegretem i świeżym pieczywem z chrupiącą skórką, frytkami lub pieczonymi ziemniaczkami.
Mało fotogeniczne, ale bardzo smakowite.
*Wcześniej kilka razy robiłam takie danie z polędwiczki wieprzowej, polędwiczkę można po prostu pokroić w plastry o grubości 1,5cm. Z polędwiczką jest pysznie, ale z dzikiem pysznie o wiele bardziej. Dzik tu obecny to mięso z łopatki i karku pokrojone w kostkę 1,5cm, małe kawałki, żeby szybko się usmażyły. Niestety z dziczyzną mam małe doświadczenie, więc nie wiem, które inne części dziczej tuszy też nadają się do krótkiego smażenia, co by mięsko było mięciutkie, a nie do żucia. Z dojrzewaniem świeżego mięsa z dziczyzny też doświadczenia żadnego nie mam i nie podpowiem, co ze świeżym zrobić. Dzika ze zdjęcia zakupiłam w ramach akcji mamine gotowanie w znanym sklepie z biedronką w logo, to opakowanie miało ważność do 29. 10, więc jeszcze macie szansę się załapać.
PS po zapytaniu wujka google okazało się, że Dziki trop, dostawca biedronkowej dziczyzny, to stacjonarny sklep w Warszawie. Jak kto jest ze stolicy, to wcale nie musi pędzić do biedronki, może sobie kupić dzika w sklepie mieszczącym się niedaleko Łazienek. Cieszy mnie to bardzo, bo poza kurkowym dzikiem zrobiłam też gulasz z czerwonym winem (który też na blogu się pojawi) i chętnie poznam ten rodzaj mięsa bliżej.
Potrzeba (na 2 duże porcje):
-mięso z dzika, ewentualnie polędwiczka wieprzowa (400g)*
-dwie duże garście kurek (świeżych lub mrożonych)
-nieduża cebula
-2 duże ząbki czosnku
-pół szklanki białego wytrawnego wina
-sól, pieprz
-masło i oliwa
Mięso kroimy w małe kawałki*, cebulę w cienkie półplasterki, czosnek w cienkie plasterki.
Na dużej patelni z grubym dnem rozgrzewamy oliwę (taką do smażenia, nie extra virgin), dodajemy 2 czubate łyżki masła, jak się roztopi wrzucamy cebulę, smażymy do zeszklenia.
Dodajemy mięso i smażymy na ostrym ogniu mieszając, do 10 min.
Dorzucamy czosnek i kurki, obficie pieprzymy i trochę solimy.
Smażymy do miękkości kurek (3-5 min.). Wlewamy wino i zwiększmy ogień na maksa, żeby szybko je odparować. Chwilka i wyłączmy gaz.
Podajemy z buraczkami lub miksem sałat z winegretem i świeżym pieczywem z chrupiącą skórką, frytkami lub pieczonymi ziemniaczkami.
Mało fotogeniczne, ale bardzo smakowite.
*Wcześniej kilka razy robiłam takie danie z polędwiczki wieprzowej, polędwiczkę można po prostu pokroić w plastry o grubości 1,5cm. Z polędwiczką jest pysznie, ale z dzikiem pysznie o wiele bardziej. Dzik tu obecny to mięso z łopatki i karku pokrojone w kostkę 1,5cm, małe kawałki, żeby szybko się usmażyły. Niestety z dziczyzną mam małe doświadczenie, więc nie wiem, które inne części dziczej tuszy też nadają się do krótkiego smażenia, co by mięsko było mięciutkie, a nie do żucia. Z dojrzewaniem świeżego mięsa z dziczyzny też doświadczenia żadnego nie mam i nie podpowiem, co ze świeżym zrobić. Dzika ze zdjęcia zakupiłam w ramach akcji mamine gotowanie w znanym sklepie z biedronką w logo, to opakowanie miało ważność do 29. 10, więc jeszcze macie szansę się załapać.
PS po zapytaniu wujka google okazało się, że Dziki trop, dostawca biedronkowej dziczyzny, to stacjonarny sklep w Warszawie. Jak kto jest ze stolicy, to wcale nie musi pędzić do biedronki, może sobie kupić dzika w sklepie mieszczącym się niedaleko Łazienek. Cieszy mnie to bardzo, bo poza kurkowym dzikiem zrobiłam też gulasz z czerwonym winem (który też na blogu się pojawi) i chętnie poznam ten rodzaj mięsa bliżej.
sobota, 3 sierpnia 2013
Chrzanowo-musztardowe schabowe
Tydzień, domek nad jeziorem i niemuszenie niczego.
I taki widok znad laptopa, koło którego na talerzu leżą kolorowe kanapki i stoi kubek aromatycznej herbaty.
Po kąpieli w jeziorze i pływaniu łódką trzeba coś wrzucić na ząb. Najlepiej coś konkretnego i nieskomplikowanego w przygotowaniu. Jeśli mamy do dyspozycji piekarnik możemy sobie zrobić schaboszczaki, i to nie byle jakie, ale upieczone w marynacie chrzanowej i zawinięte w szynkę szwarcwaldzką. Mniam.
Potrzeba:
*po grubym plastrze schabu na głowę
*plastry szynki szwarcwaldzkiej, wędzonej szynki lub wędzonego boczku (tyle żeby dokładnie owinąć schab)
*musztarda, chrzan, sól i pieprz
Musztardę i chrzan (w proporcji 1:1 lub w łagodniejszej wersji 2:1) mieszamy z niewielką ilością oliwy. Każdy plaster schabu z obu stron prószymy solą i pieprzem, po czym z obu grubo smarujemy pastą musztardową. Jeśli użyta musztarda była mocno słona, to solimy delikatnie. Owijamy schabowe szynką i układamy jedną warstwą w posmarowanym oliwą naczyniu żaroodpornym. Z wierzchu lekko prószymy świeżo mielonym pieprzem.
Pieczemy w 180 stopniach ok. 30 min.
Podajemy z surówką i ziemniakami okraszonymi sosem z pieczenia kotletów. Mięciutkie, aromatyczne mięso w chrupiącej, smakowitej skorupce z szynki.
Dobre także na zimno na pajdzie dobrego chleba.
Jeśli chcemy w ten sam sposób można zrobić schab w całości. Wtedy oczywiście dłużej pieczemy (najłatwiej z wbitym w pieczeń termometrem, żeby wiedzieć kiedy będzie gotowe).
Choć nie ukrywam, że obiady w domku nad jeziorem obiady wyglądają częściej tak : )
Cukinia podsmażona na masełku z czosnkiem i cebulką, uduszona potem w pomidorach z dodatkiem fasolki z puszki.
niedziela, 24 czerwca 2012
Szynka pieczona z rabarbarem
Bardzo lubię połączenie mięs z owocami. Była już szynka pieczona z jabłkiem, gruszką i żurawinami (tu), a teraz prezentuję jej smakowitą wysokość szynkę z rabarbarem. Mniam :)
Potrzeba:
*szynka wieprzowa (tu było 0,6kg)
*dwa rabarbarowe badyle
*duża cebula
*2-3 ząbki czosnku
*łyżka startego świeżego imbiru
* sól, pieprz, można troszkę chilli
*łyżeczka miodu i 3-4 łyżki oliwy
Szynkę dźgamy widelcem ze wszystkich stron (taka podziurkowana lepiej przejdzie smakiem marynaty). Nacieramy mięso solą i pieprzem. Siekamy cebulę i rabarbar, gnieciemy czosnek, ścieramy imbir, mieszamy dokładnie z miodem i oliwą i ewentualnie z chilli. Wkładamy wszystko do woreczka do pieczenia, miąchamy całość porządnie, żeby mięsko dokładnie oblepiło się składnikami marynaty. Zamykamy woreczek. Można upiec od razu, ale smaczniej będzie jak całość kilka godzin poleży w lodówce i lepiej przejdzie smakiem.
Robimy w woreczku kilka dziurek, żeby para miała drogę wyjścia i pieczemy ok. 1godz w 180 stopniach. Polecam pieczenie z wbitym w mięso termometrem, co bardzo ułatwia określenie momentu kiedy należy wyłączyć piekarnik (w przypadku wieprzowiny to ok. 85 stopni w środku mięsa).
Niestety nie mam zdjęcia już upieczonej szynki, bo została pożarta zanim przypomniało mi się, że powinnam zrobić fotkę.
Jeść ją należy z sałatą i ziemniakami, na które nakładamy smakowitą beżowo-różową owocową ciapę spod pieczeni.
Pyszny obiad. Pieczcie, jedzcie i delektujcie się zanim skończy się sezon na rabarbar :)
Potrzeba:
*szynka wieprzowa (tu było 0,6kg)
*dwa rabarbarowe badyle
*duża cebula
*2-3 ząbki czosnku
*łyżka startego świeżego imbiru
* sól, pieprz, można troszkę chilli
*łyżeczka miodu i 3-4 łyżki oliwy
Szynkę dźgamy widelcem ze wszystkich stron (taka podziurkowana lepiej przejdzie smakiem marynaty). Nacieramy mięso solą i pieprzem. Siekamy cebulę i rabarbar, gnieciemy czosnek, ścieramy imbir, mieszamy dokładnie z miodem i oliwą i ewentualnie z chilli. Wkładamy wszystko do woreczka do pieczenia, miąchamy całość porządnie, żeby mięsko dokładnie oblepiło się składnikami marynaty. Zamykamy woreczek. Można upiec od razu, ale smaczniej będzie jak całość kilka godzin poleży w lodówce i lepiej przejdzie smakiem.
Robimy w woreczku kilka dziurek, żeby para miała drogę wyjścia i pieczemy ok. 1godz w 180 stopniach. Polecam pieczenie z wbitym w mięso termometrem, co bardzo ułatwia określenie momentu kiedy należy wyłączyć piekarnik (w przypadku wieprzowiny to ok. 85 stopni w środku mięsa).
Niestety nie mam zdjęcia już upieczonej szynki, bo została pożarta zanim przypomniało mi się, że powinnam zrobić fotkę.
Jeść ją należy z sałatą i ziemniakami, na które nakładamy smakowitą beżowo-różową owocową ciapę spod pieczeni.
Pyszny obiad. Pieczcie, jedzcie i delektujcie się zanim skończy się sezon na rabarbar :)
piątek, 1 czerwca 2012
Grill
Lato jest, a jak lato to i grill :)
Zapraszam na grilla z kolorowymi, aromatycznymi warzywami i karkówką w azjatyckim stylu. W tym poście będą receptury szybkie i proste.
Smakowity i sycący grill wcale nie wymaga mięsa, wystarczy mnóstwo warzyw. Jakich? Na ten przykład cukinie, zielone i czerwone papryki, brokuły, kalafior, bakłażany, ziemniaki, cebula oraz absolutne hity czyli zielone szparagi, kalarepka i młody czosnek.
Potrzeba:
*wybrane warzywa
*szklanka oliwy, 4-5 zgniecionych ząbków czosnku, pół łyżeczki soli, łyżeczka wędzonej papryki (ewentualnie zwykłej), spora szczypta chilli i nieczubata łyżeczka roztartych w palcach ziół prowansalskich
*majonez i ocet balsamiczny
Mieszamy składniki marynaty, obtaczamy w niej pokrojone warzywa, zostawiamy na pół godziny. Układamy na grillu, prószymy solą i pieczemy od czasu do czasu przewracając i smarując marynatą (najwygodniej za pomocą silikonowego pędzelka).
Używamy oliwy do smażenia, taka z pierwszego tłoczenia momentalnie się spali. Poza bakłażanem i ziemniakami większość warzyw można zjeść i na surowo, dlatego nie ma co przesadzać z czasem grillowania. Najsmaczniej jest jak warzywa są jeszcze trochę chrupkie, a nie rozciapciane zbyt długą obróbką cieplną, dotyczy to szczególnie szparagów, różyczek kalafiora i plastrów kalarepki.
Bakłażan wymaga obróbki przed wrzuceniem na ruszt. Żeby pozbawić to pyszne warzywo gorzkiego smaku kroimy go w plastry 1 cm grubości, rozkładamy papierowy ręcznik, każdy plaster posypujemy solą z obu stron, potem układamy plastry na papierowym ręczniku kuchennym i z wierzchu przykrywamy drugim ręcznikiem. Zostawiamy na godzinkę. Sól wyciąga na zewnątrz sok, a ten wsiąka w papierowe ręczniki. Mokry od gorzkiego soku papier wesoło wyrzucamy, a smakowitego bakłażana smarujemy marynatą i grillujemy. Tego warzywka nie macerujemy w oliwie, bo wchłonie całą i będzie straszliwe tłusty.
Do zielonych szparagów robimy prosty sosik, czyli mieszamy na gładki krem majonez i ocet balsamiczny (w proporcji dwie czubate łyżki majonezu i łyżka octu). To wyrazisty, smaczny dodatek nie tylko do szparagów, pysznie komponować się będzie także z brokułami, kalafiorem czy ziemniaczkami.
I absolutny hit, czyli łepek młodego czosnku zawijamy w folię aluminiową i kładziemy na grilla, taki czosnek potrzebuje dużo czasu, przynajmniej ze 40 minut, a i godzina nie zaszkodzi. Po upieczeniu jest pyszny i mięciutki, rozsmarowujemy go na grillowanym chlebku i prószymy solą.
A teraz coś dla tych, co czekali na mięsko.
Pyszna karkówka z grilla.
Potrzeba:
*karkówka
*oliwa do smażenia
*żółta pasta curry
*sos imbirowy z soją Tao Tao, czosnek
Plastry karkówki energicznie i gęsto dźgamy widelcem, dokładnie mieszamy z marynatą i zostawiamy w lodówce na min. 2-3 godziny (a można i na całą noc, będzie jeszcze smaczniej). Dziurawienie plastrów sprawi, że smak zalewy lepiej wniknie w mięsko.
Marynata 1: pastę curry dokładnie mieszamy z oliwą (proporcje, na łyżkę pasty łyżka oliwy). W sklepach są też pasty curry zielona i czerwona, ale te są piekielnie ostre. Żółta jest ostra umiarkowanie, więc jak lubicie, to można dodać do niej jeszcze szczyptę chilli.
Marynata 2: pół szklanki sosu imbirowego mieszamy ze zgniecionym ząbkiem czosnku i 2-3 łyżkami oliwy. Jeśli macie ochotę, to można dać jeszcze łyżeczkę startego, świeżego imbiru.
Na jeden średni plaster karkówki potrzeba będzie z łyżkę marynaty z curry albo dwie z sosu imbirowego. Zamarynowaną karkówkę kładziemy na grilla i z wierzchniej strony prószymy solą (tak bez przesady, bo marynata już jest trochę słona).
Jako napój może być na przykład piwo z wrzuconymi do niego 2-3 pokrojonymi truskawkami, albo z plastrem cytryny i kilkoma pogniecionymi i porwanymi (dla uwolnienia aromatu) listkami świeżej mięty. Białe wino z truskawką, kostką lodu i wodą gazowaną też będzie mniam.
Na fotkach jest grill elektryczny, ale podane przepisy są kompatybilne także ze zwykłym grillem.
Zapraszam na grilla z kolorowymi, aromatycznymi warzywami i karkówką w azjatyckim stylu. W tym poście będą receptury szybkie i proste.
Smakowity i sycący grill wcale nie wymaga mięsa, wystarczy mnóstwo warzyw. Jakich? Na ten przykład cukinie, zielone i czerwone papryki, brokuły, kalafior, bakłażany, ziemniaki, cebula oraz absolutne hity czyli zielone szparagi, kalarepka i młody czosnek.
Potrzeba:
*wybrane warzywa
*szklanka oliwy, 4-5 zgniecionych ząbków czosnku, pół łyżeczki soli, łyżeczka wędzonej papryki (ewentualnie zwykłej), spora szczypta chilli i nieczubata łyżeczka roztartych w palcach ziół prowansalskich
*majonez i ocet balsamiczny
Mieszamy składniki marynaty, obtaczamy w niej pokrojone warzywa, zostawiamy na pół godziny. Układamy na grillu, prószymy solą i pieczemy od czasu do czasu przewracając i smarując marynatą (najwygodniej za pomocą silikonowego pędzelka).
Używamy oliwy do smażenia, taka z pierwszego tłoczenia momentalnie się spali. Poza bakłażanem i ziemniakami większość warzyw można zjeść i na surowo, dlatego nie ma co przesadzać z czasem grillowania. Najsmaczniej jest jak warzywa są jeszcze trochę chrupkie, a nie rozciapciane zbyt długą obróbką cieplną, dotyczy to szczególnie szparagów, różyczek kalafiora i plastrów kalarepki.
Bakłażan wymaga obróbki przed wrzuceniem na ruszt. Żeby pozbawić to pyszne warzywo gorzkiego smaku kroimy go w plastry 1 cm grubości, rozkładamy papierowy ręcznik, każdy plaster posypujemy solą z obu stron, potem układamy plastry na papierowym ręczniku kuchennym i z wierzchu przykrywamy drugim ręcznikiem. Zostawiamy na godzinkę. Sól wyciąga na zewnątrz sok, a ten wsiąka w papierowe ręczniki. Mokry od gorzkiego soku papier wesoło wyrzucamy, a smakowitego bakłażana smarujemy marynatą i grillujemy. Tego warzywka nie macerujemy w oliwie, bo wchłonie całą i będzie straszliwe tłusty.
Do zielonych szparagów robimy prosty sosik, czyli mieszamy na gładki krem majonez i ocet balsamiczny (w proporcji dwie czubate łyżki majonezu i łyżka octu). To wyrazisty, smaczny dodatek nie tylko do szparagów, pysznie komponować się będzie także z brokułami, kalafiorem czy ziemniaczkami.
I absolutny hit, czyli łepek młodego czosnku zawijamy w folię aluminiową i kładziemy na grilla, taki czosnek potrzebuje dużo czasu, przynajmniej ze 40 minut, a i godzina nie zaszkodzi. Po upieczeniu jest pyszny i mięciutki, rozsmarowujemy go na grillowanym chlebku i prószymy solą.
A teraz coś dla tych, co czekali na mięsko.
Pyszna karkówka z grilla.
Potrzeba:
*karkówka
*oliwa do smażenia
*żółta pasta curry
*sos imbirowy z soją Tao Tao, czosnek
Plastry karkówki energicznie i gęsto dźgamy widelcem, dokładnie mieszamy z marynatą i zostawiamy w lodówce na min. 2-3 godziny (a można i na całą noc, będzie jeszcze smaczniej). Dziurawienie plastrów sprawi, że smak zalewy lepiej wniknie w mięsko.
Marynata 1: pastę curry dokładnie mieszamy z oliwą (proporcje, na łyżkę pasty łyżka oliwy). W sklepach są też pasty curry zielona i czerwona, ale te są piekielnie ostre. Żółta jest ostra umiarkowanie, więc jak lubicie, to można dodać do niej jeszcze szczyptę chilli.
Marynata 2: pół szklanki sosu imbirowego mieszamy ze zgniecionym ząbkiem czosnku i 2-3 łyżkami oliwy. Jeśli macie ochotę, to można dać jeszcze łyżeczkę startego, świeżego imbiru.
Na jeden średni plaster karkówki potrzeba będzie z łyżkę marynaty z curry albo dwie z sosu imbirowego. Zamarynowaną karkówkę kładziemy na grilla i z wierzchniej strony prószymy solą (tak bez przesady, bo marynata już jest trochę słona).
Jako napój może być na przykład piwo z wrzuconymi do niego 2-3 pokrojonymi truskawkami, albo z plastrem cytryny i kilkoma pogniecionymi i porwanymi (dla uwolnienia aromatu) listkami świeżej mięty. Białe wino z truskawką, kostką lodu i wodą gazowaną też będzie mniam.
Na fotkach jest grill elektryczny, ale podane przepisy są kompatybilne także ze zwykłym grillem.
niedziela, 12 lutego 2012
Pieczona szynka z gruszką, jabłkiem i żurawiną
Oryginalny przepis znajduje się w książce z serii Podróże kulinarne, tom Kuchnia Skandynawska. Książki te kiedyś były dodatkiem do Rzeczypospolitej, a teraz są czasem spotykane na kramach z tanimi książkami w supermarketach. Bardzo fajne książeczki, 2/3 każdego tomu opowiada o kulinarnej historii i zwyczajach danego kraju, a 1/3 to przepisy. Ta część merytoryczna opowiadająca o zwyczajach i historii o dziwo napisana jest rzetelnie i z sensem, co nie jest wcale takie oczywiste w dobie publikowania głupot jakichkolwiek byle kolorowych i łatwych do sprzedaży.
Szczerze pisząc kuchnia skandynawska kojarzyła mi się z czymś nudnym i kompletnie niefantazyjnym. No bo co kulinarnie ciekawego może być, np. w szwedzkiej kuchni skoro ich narodowym i popisowym daniem są zwykłe klopsiki? Książeczka o kuchni skandynawskiej pokazała jak bardzo się mylę. Są tam świetne i często niecodzienne przepisy, głównie na śledzie i ryby, ale też na mięso, sałatki czy słodycze. Kilka z nich wypróbowałam, polubiłam i nawet powtarzam w swojej kuchni. Pierwszym skandynawskim przepisem będzie pieczona szynka. Jest naprawdę pyszna. Postaram się też w miarę szybko zrobić i opisać rewelacyjne śledzie marynowane w occie z czerwonego wina.
Potrzeba:
*1kg wieprzowej szynki
*duża cebula drobno pokrojona
*spora gruszka i jabłko pokrojone w drobną kostkę
*duża garść suszonych żurawin
*masło
*sól i pieprz
Na łyżce masła podsmażamy cebulkę. Fajny efekt kolorystyczny daje czerwona cebula, ale jeśli wolimy jedzenie w normalniejszym niż fioletowy kolorze, to tak samo smakuje zwykła.
Kawał szynki przecinamy nożem, żeby zrobić większy płat, w który można coś zawinąć. Płat lekko rozbijamy, nacieramy w środku solą i pieprzem. Rozkładamy na mięsie 1/3 cebulki, a na cebulkę suszoną żurawinę i wymieszaną gruszkę z jabłkiem. Warstwa owoców powinna być zwarta, ale nie za gruba, pojedyncza. Pozostałą cebulkę i owoce delikatnie solimy i pieprzymy, mieszamy, potem wylądują w brytfance.
Mięso zwijamy i związujemy ciasno nicią kuchenną. To jest najtrudniejsza część całej roboty. Na tym etapie możecie pozwolić sobie na irytację i niecenzuralne słowa :) Ale bądźcie dzielni, bo będzie pysznie :) Nie przejmujmy się zupełnie jak coś z nadzienia wypadnie bokiem, dodajemy to do odłożonych owoców. Roladę z wierzchu nacieramy solą i pieprzem.
Na patelni rozgrzewamy masło i obsmażamy związaną szynkę ze wszystkich stron. Szynki na zdjęciu nie obsmażyłam z jednego końca. To był błąd, bo w tym miejscu gotowa pieczeń wyglądała o wiele brzydziej i zamiast przypieczonej skórki miała taki ugotowany kawałek.
Kładziemy mięso w naczyniu, po bokach układamy wymieszane owoce i cebulkę. Podlewamy 1/2 szklanki wody.
Pieczemy w 200 stopniach ok. 1 godz i 15 min od czasu do czasu podlewając sosem spod pieczeni.
Potrzeba:
*1kg wieprzowej szynki
*duża cebula drobno pokrojona
*spora gruszka i jabłko pokrojone w drobną kostkę
*duża garść suszonych żurawin
*masło
*sól i pieprz
Na łyżce masła podsmażamy cebulkę. Fajny efekt kolorystyczny daje czerwona cebula, ale jeśli wolimy jedzenie w normalniejszym niż fioletowy kolorze, to tak samo smakuje zwykła.
Kawał szynki przecinamy nożem, żeby zrobić większy płat, w który można coś zawinąć. Płat lekko rozbijamy, nacieramy w środku solą i pieprzem. Rozkładamy na mięsie 1/3 cebulki, a na cebulkę suszoną żurawinę i wymieszaną gruszkę z jabłkiem. Warstwa owoców powinna być zwarta, ale nie za gruba, pojedyncza. Pozostałą cebulkę i owoce delikatnie solimy i pieprzymy, mieszamy, potem wylądują w brytfance.
Mięso zwijamy i związujemy ciasno nicią kuchenną. To jest najtrudniejsza część całej roboty. Na tym etapie możecie pozwolić sobie na irytację i niecenzuralne słowa :) Ale bądźcie dzielni, bo będzie pysznie :) Nie przejmujmy się zupełnie jak coś z nadzienia wypadnie bokiem, dodajemy to do odłożonych owoców. Roladę z wierzchu nacieramy solą i pieprzem.
Na patelni rozgrzewamy masło i obsmażamy związaną szynkę ze wszystkich stron. Szynki na zdjęciu nie obsmażyłam z jednego końca. To był błąd, bo w tym miejscu gotowa pieczeń wyglądała o wiele brzydziej i zamiast przypieczonej skórki miała taki ugotowany kawałek.
Kładziemy mięso w naczyniu, po bokach układamy wymieszane owoce i cebulkę. Podlewamy 1/2 szklanki wody.
Pieczemy w 200 stopniach ok. 1 godz i 15 min od czasu do czasu podlewając sosem spod pieczeni.
Po wyjęciu z piekarnika dajemy pieczeni chwilę, żeby odpoczęła, kroimy na plastry i podajemy z ziemniakami i z surówką (np. z kiszonej kapusty albo sałatą z winegretem). Prawie tak smaczna jak sama szynka jest owocowa ciapa spod pieczeni, którą kładziemy na ziemniaki.
Notka sprostowująca:
W oryginale, w książce, w nadzieniu są jabłko i borówki lub konfitura z borówek. Mnie jednak najbardziej smakuje wersja z takimi składnikami jak podałam w spisie, czyli suszona żurawina, jabłko i gruszka. Składniki na zdjęciach nie są takie jak składniki podane w przepisie. Zdjęcia są pierwszej pieczeni jaką robiłam, a przepis jest opracowany po czwartej próbie. Jednak efekt końcowy wygląda bardzo podobnie (oczywiście nadzienie jest jasne, a nie fioletowe przy użyciu białej cebuli). Opcja ze zdjęć, czyli z jabłkiem i świeżymi żurawinami jest o wiele za kwaśna, natomiast oryginalna wersja z borówkami jest dla mnie zbyt dżemowa w smaku.
Czas pieczenia jest podany na oko, zależy od wielkości szynki i rodzaju piekarnika. Osobiście piekę mięsa z wbitym w nie termometrem, w przypadku szynki wyłączam piekarnik na 3 stopnie przed kreską z narysowaną świnką. Przy wielkości szynki 1kg wychodzi właśnie 1 godz. 15 min (+- 5 min). Ja mam do dyspozycji piekarnik gazowy w kuchence, która ma jakieś 30 lat albo i więcej. W piekarniku z termoobiegiem pewnie upiecze się szybciej. Polecam pieczenie w woreczku do pieczenia, mięso jest wtedy bardziej soczyste, na 20 min przed końcem pieczenia warto rozciąć worek, żeby pieczeń się zrumieniła.
Notka sprostowująca:
W oryginale, w książce, w nadzieniu są jabłko i borówki lub konfitura z borówek. Mnie jednak najbardziej smakuje wersja z takimi składnikami jak podałam w spisie, czyli suszona żurawina, jabłko i gruszka. Składniki na zdjęciach nie są takie jak składniki podane w przepisie. Zdjęcia są pierwszej pieczeni jaką robiłam, a przepis jest opracowany po czwartej próbie. Jednak efekt końcowy wygląda bardzo podobnie (oczywiście nadzienie jest jasne, a nie fioletowe przy użyciu białej cebuli). Opcja ze zdjęć, czyli z jabłkiem i świeżymi żurawinami jest o wiele za kwaśna, natomiast oryginalna wersja z borówkami jest dla mnie zbyt dżemowa w smaku.
Czas pieczenia jest podany na oko, zależy od wielkości szynki i rodzaju piekarnika. Osobiście piekę mięsa z wbitym w nie termometrem, w przypadku szynki wyłączam piekarnik na 3 stopnie przed kreską z narysowaną świnką. Przy wielkości szynki 1kg wychodzi właśnie 1 godz. 15 min (+- 5 min). Ja mam do dyspozycji piekarnik gazowy w kuchence, która ma jakieś 30 lat albo i więcej. W piekarniku z termoobiegiem pewnie upiecze się szybciej. Polecam pieczenie w woreczku do pieczenia, mięso jest wtedy bardziej soczyste, na 20 min przed końcem pieczenia warto rozciąć worek, żeby pieczeń się zrumieniła.
piątek, 27 stycznia 2012
Gulasz szekely, czyli gulasz z Transylwanii, którym być może objadał się Dracula
Jest przepyszny. Tak, wiem, że piszę tak właściwie przy każdym przepisie, ale to tylko dlatego, że na blogu lądują tylko te, które najbardziej lubię. A ten jest pyszny : ) Podobny do węgierskiego gulaszu segedyńskiego, ale jak dla mnie smaczniejszy. Różnica w wyglądzie niewielka, ale w smaku znacząca (obecność zielonej papryki, świeżych pomidorów i kaparów, rzadki w moich przepisach brak czosnku). Czy to nie podejrzane, że gulasz rodem z Transylwanii nie zawiera w recepturze czosnku?
Jeden z niewielkiego i elitarnego grona przepisów, które na stałe weszły do mojej kuchni i są w miarę regularnie powtarzane.
Posiada entuzjastyczną rekomendację ukochanego.
Zaczerpnięty z bloga W kuchni Usagi i prawie nie zmieniony (wszedł do kanonu mojej kuchni, więc naturalnie ewoluował, zmieniając troszkę proporcje i kroki wykonania, ale jak na mnie, to zmiany są naprawdę niewielkie).
Jeśli chodzi o kapustę, to z ukochanym lubimy kwaśniejsze smaki. Nie tylko nie płuczę kapusty, ale wybieram na bazarku taką kwaśniejszą i do gulaszu dodaję też cały sok spod kapusty. Jak ktoś lubi taką mniej kwaśną wersję, to kapustę na sicie przepłukać należy zimną wodą.
Potrzeba:
*500- 700g mieszanego mięsa, u mnie jest pół na pól wołowina z wieprzową szynką (jestem pewna, że byłby wspaniały z szynką i baraniną, ale nie chce mi się jeździć na drugi koniec Warszawy po owcę), ewentualnie, jeśli ktoś tak lubi, to może być indyk (ale myślę, że drób mniej pasuje do zdecydowanego smaku kiszonej kapusty)
*kiszona kapusta (w gramach tyle samo co mamy mięsa)
*dwie średnie cebule, dwie duże zielone papryki, 5 dużych pomidorów bez skórki (ewentualnie pomidory z puszki, ale ze świeżymi jest o wiele lepsze)
*niepełna łyżeczka świeżo zmielonego pieprzu, 3 liście laurowe, łyżka słodkiej papryki, niepełna łyżeczka mielonego kminku, szczypta płatków chilli, sól do smaku
*dwie czubate łyżki kaparów
*masło i trochę oleju do smażenia
*ewentualnie 300 ml kwaśnej śmietany
Na patelni rozgrzać olej i na dużym ogniu porządnie obsmażyć mięso. W garnku z grubym dnem rozgrzać kawał masła i zeszklić cebulę. Potem dodać pokrojone w grubą kostkę papryki i przesmażyć. Dodajemy do garnka mięso z patelni, a na patelnię wlewamy pół szklanki gorącej wody, mieszamy z pozostałymi na patelni przysmażelinami z mięsa i dodajemy do garnka (chodzi o to, żeby jak najwięcej smaku ze smażenia znalazło się w gulaszu). Dodajemy przyprawy (poza solą) i dusimy całość ok. 30 min. Dodajemy kapustę i pokrojone w sporą kostkę pomidory. Dusimy na małym ogniu pod przykryciem przez godzinę, z tym, że po pół godzinie dodajemy kapary i dosalamy do smaku.
Według oryginalnego przepisu pod koniec, tuż przez podaniem należy wmieszać do gulaszu śmietanę. Nigdy tego nie zrobiłam, bo ukochany nie cierpi śmietany i mleka, a zabielenie gulaszu czy zupy miałoby ten skutek, że musiałabym, zjeść je sama : ) Bez śmietany już jest rewelacyjny, ja jednak jestem fanem kefirów, śmietany czy zsiadłego mleka. Czasem do tego gulaszu kładę sobie na talerz łychę gęstej, kwaśnej śmietany i wtedy to już w ogóle rządzi.
Gulasz z fotki jest ułomny, zawiera w sobie koncentrat pomidorowy zamiast pomidorów (co ujemnie wpłynęło na smak). Akurat nie miałam pomidorów, ani gdzie ich kupić, bo został zrobiony w ostatniej chwili, żeby było coś sycącego i rozgrzewającego na grudniowy wyjazd na działkę w celu drwalowania (ścięcia całkiem sporych, ok. 15-18m świerków, które przestały nas cieszyć, a zaczęły zawadzać i dawać o wiele za dużo cienia). Był smakowity bardzo, bo to wspaniały przepis, ale zdecydowanie lepszy jest z normalnymi pomidorami, a nie koncentratem. Ma też wtedy fajniejszy kolor, nie taki ceglasty. Na fotce z kawałkiem całkiem niezłej bułki, ale najlepszy jest ze świeżo ugotowanymi ziemniakami, takimi w całości, a nie tłuczonymi.
PS z dn. 30 czerwca 2012
Jeśli chodzi o fotki, to trochę po macoszemu potraktowałam ten przepis, a przecież jest jednym z moich ulubionych. Dlatego po pół roku dodam bardziej cywilizowane zdjęcie. Mój wczorajszy obiadek, ze szklaneczką zimnego kefiru obok.
Jeden z niewielkiego i elitarnego grona przepisów, które na stałe weszły do mojej kuchni i są w miarę regularnie powtarzane.
Posiada entuzjastyczną rekomendację ukochanego.
Zaczerpnięty z bloga W kuchni Usagi i prawie nie zmieniony (wszedł do kanonu mojej kuchni, więc naturalnie ewoluował, zmieniając troszkę proporcje i kroki wykonania, ale jak na mnie, to zmiany są naprawdę niewielkie).
Jeśli chodzi o kapustę, to z ukochanym lubimy kwaśniejsze smaki. Nie tylko nie płuczę kapusty, ale wybieram na bazarku taką kwaśniejszą i do gulaszu dodaję też cały sok spod kapusty. Jak ktoś lubi taką mniej kwaśną wersję, to kapustę na sicie przepłukać należy zimną wodą.
Potrzeba:
*500- 700g mieszanego mięsa, u mnie jest pół na pól wołowina z wieprzową szynką (jestem pewna, że byłby wspaniały z szynką i baraniną, ale nie chce mi się jeździć na drugi koniec Warszawy po owcę), ewentualnie, jeśli ktoś tak lubi, to może być indyk (ale myślę, że drób mniej pasuje do zdecydowanego smaku kiszonej kapusty)
*kiszona kapusta (w gramach tyle samo co mamy mięsa)
*dwie średnie cebule, dwie duże zielone papryki, 5 dużych pomidorów bez skórki (ewentualnie pomidory z puszki, ale ze świeżymi jest o wiele lepsze)
*niepełna łyżeczka świeżo zmielonego pieprzu, 3 liście laurowe, łyżka słodkiej papryki, niepełna łyżeczka mielonego kminku, szczypta płatków chilli, sól do smaku
*dwie czubate łyżki kaparów
*masło i trochę oleju do smażenia
*ewentualnie 300 ml kwaśnej śmietany
Na patelni rozgrzać olej i na dużym ogniu porządnie obsmażyć mięso. W garnku z grubym dnem rozgrzać kawał masła i zeszklić cebulę. Potem dodać pokrojone w grubą kostkę papryki i przesmażyć. Dodajemy do garnka mięso z patelni, a na patelnię wlewamy pół szklanki gorącej wody, mieszamy z pozostałymi na patelni przysmażelinami z mięsa i dodajemy do garnka (chodzi o to, żeby jak najwięcej smaku ze smażenia znalazło się w gulaszu). Dodajemy przyprawy (poza solą) i dusimy całość ok. 30 min. Dodajemy kapustę i pokrojone w sporą kostkę pomidory. Dusimy na małym ogniu pod przykryciem przez godzinę, z tym, że po pół godzinie dodajemy kapary i dosalamy do smaku.
Według oryginalnego przepisu pod koniec, tuż przez podaniem należy wmieszać do gulaszu śmietanę. Nigdy tego nie zrobiłam, bo ukochany nie cierpi śmietany i mleka, a zabielenie gulaszu czy zupy miałoby ten skutek, że musiałabym, zjeść je sama : ) Bez śmietany już jest rewelacyjny, ja jednak jestem fanem kefirów, śmietany czy zsiadłego mleka. Czasem do tego gulaszu kładę sobie na talerz łychę gęstej, kwaśnej śmietany i wtedy to już w ogóle rządzi.
Gulasz z fotki jest ułomny, zawiera w sobie koncentrat pomidorowy zamiast pomidorów (co ujemnie wpłynęło na smak). Akurat nie miałam pomidorów, ani gdzie ich kupić, bo został zrobiony w ostatniej chwili, żeby było coś sycącego i rozgrzewającego na grudniowy wyjazd na działkę w celu drwalowania (ścięcia całkiem sporych, ok. 15-18m świerków, które przestały nas cieszyć, a zaczęły zawadzać i dawać o wiele za dużo cienia). Był smakowity bardzo, bo to wspaniały przepis, ale zdecydowanie lepszy jest z normalnymi pomidorami, a nie koncentratem. Ma też wtedy fajniejszy kolor, nie taki ceglasty. Na fotce z kawałkiem całkiem niezłej bułki, ale najlepszy jest ze świeżo ugotowanymi ziemniakami, takimi w całości, a nie tłuczonymi.
PS z dn. 30 czerwca 2012
Jeśli chodzi o fotki, to trochę po macoszemu potraktowałam ten przepis, a przecież jest jednym z moich ulubionych. Dlatego po pół roku dodam bardziej cywilizowane zdjęcie. Mój wczorajszy obiadek, ze szklaneczką zimnego kefiru obok.
piątek, 13 stycznia 2012
Klasyczne gołąbki
Najpierw trochę mojego blablania, mam nadzieję, że będzie mieli ochotę przeczytać. Jeśli nie, to możecie od razu przejść do przepisu na gołąbki.
W dużym garze zagotowujemy osoloną wodę, zmniejszamy gaz, ale nie wyłączamy. Z kapusty obieramy wierzchnie liście (i zostawiamy je), wykrawamy głąb, w miejsce po głąbie wbijamy widelec i wkładamy kapustę do gara. Obgotowujemy kolejno wybierając oddzielające się od główki liście. Ostrym nożem skrawamy z wierzchu wystającą część głównego nerwu każdego liścia. Kaszę zaparzamy zalewając wrzątkiem, zostawiamy na chwilę i odcedzamy. W misce mieszamy mięso, maggi, czosnek, podsmażoną na maśle cebulę, cytrynę (z kiszoną cytryną trzeba bardzo uważać, żeby nie przesadzić, bo całość będzie smakowała głównie cytryną), jajka, sól, pieprz, kaszę, majeranek. Kiszona cytryna do tradycyjnych gołąbków niezbędna nie jest, ale bardzo pasuje, pozytywnie podkręca smak, więc polecam. Nadziewamy liście farszem. Ja zawijam gołąbki tak jak papier ryżowy na sajgonki tylko trochę bardziej rozsmarowuję nadzienie po liściu (tu). Garnek z grubym dnem wykładamy wierzchnimi liśćmi kapusty, układamy ciasno gołąbki. Do miski kładziemy 1 lub 2 kostki rosołowe, polewamy łyżką oliwy i rozgniatamy widelcem, dodajemy resztę składników sosu i dokładnie mieszamy. Wody dajemy tyle, żeby mieć dość sosu do zalania gołąbków (powinny prawie nie wystawać znad sosu). Przykrywamy jeszcze wierzchnimi liśćmi kapusty. Dusimy na małym ogniu ok. 1,5 godziny.
Zanim jakieś półtora roku temu wprowadziłam się na Targówek "moim" bazarkiem był bazar na Szembeka. Teraz już tam nie bywam, bo to daleko, ale jest jedno stoisko za którym tęsknię. Jest tam wesoła mięsna budka, w której ongiś bywałam. Mięso sprzedają tam na zmianę ze dwie młodsze panie i ze trzy panie po czterdziestce, a za ladą i paniami jest zasłonka, a za zasłonką zakrwawione zaplecze gdzie jest wesoły pan z dużym, ostrym tasakiem i nożem trybownikiem (tych panów to jest kilku, ale każdy z nich wygląda właściwie tak samo). Do tej budki przyjeżdżają świeżutkie, niedawno zabite zwierzęta w półtuszach. Panowie z tasakami czasem zapominają o zasunięciu zasłonki, co wprawia w pewną konsternację tych klientów, którzy usiłują zapomnieć, że kotlety na naszych talerzach, to nie rosną na drzewach, ale są zrobione ze zwierząt, które kiedyś były żywe. Panowie z zaplecza i panie sprzedawczynie mają trochę dziwne poczucie humoru. Potrafią przerzucać się celnymi i trochę makabrycznymi "żartobliwymi" uwagami, szczególnie kiedy jakaś bardziej wrażliwa pani kupująca mięsko na schabowe jęknie na widok scenerii za akurat odsuniętą zasłonką. W tej budce można kupić albo zgrabny kawałek mięsa z lady albo opisać jaki kawałek, by się chciało i pan z nożem i tasakiem wycina z półtuszy dokładnie to, co chciałoby się kupić. W powszedniej ofercie są nie tylko świnie i krowy, ale także cielaki oraz baranina i jagnięcina.
Teraz moim bazarkiem jest bazarek na Trockiej i niestety nie ma tu takiej opcji. Ludzie tutaj kupują tylko klasyczne kawałki wieprzowiny, wołowina jest raptem w dwóch budkach, a o owcach mogę tylko pomarzyć. Jest tu jednak mięsna budka, która osładza mi trochę brak tej wyżej opisanej szmbekowej. Mięso jest zawsze świeże, świnie przyjeżdżają w półtuszach, krowy w kawałkach, a czasem zdarzy się nawet kawałek cielęciny. Sprzedawcami są starsza pani i starszy pan, małżonkowie ze sporym stażem, którzy mimo upływu lat odnoszą się do siebie z dużym szacunkiem i sympatią, to nie tylko długoletni mąż i żona, ale także nadal przyjaciele. Tylko pozazdrościć. Pan sprzedawca chyba kiedyś nie był dostatecznie uważny przy pracy z tasakiem, bo u lewej ręki nie ma trzech palców. Budka ta ma jeden plus, coś czego brakuje szembekowej. To maszynka do mielenia mięsa. Można wybrać sobie ładny kawałek mięsa w całości i poprosić o jego zmielenie. Takie mięso mielone jest bez porównania lepsze od tego kupionego od razu jako mielone. I na kotlety, i na gołąbki.
No i w końcu przechodzimy do właściwego tematu gołąbkowego. Przepis to kompilacja przepisu mojego taty oraz pań z bazarku na Trockiej (tej z budki mięsnej i tej, która sprzedawała kapustę : )
Potrzeba (na prawie wypełniony garnek 5 litrowy, to naprawdę dużo gołąbków, część zamroziłam, żeby było co jeść jak nie będzie mi się chciało nic gotować, ani iść do sklepu):
*duża, biała kapusta (ja wolę zwykłą, białą, ale może być włoska, jeśli tak wolicie)
*350g mielonej wieprzowiny i 350g mielonej wołowiny
*dwie duże cebule, posiekane
*4-5 ząbków czosnku, zgniecione
*2 jajka
* niepełna szklanka kaszy gryczanej (u mnie niepalona)
*sól, pieprz, łyżka majeranku, chlust maggi, pół ćwiartki kiszonej cytryny drobniutko posiekanej (opcjonalnie, ale naprawdę warto)
* na sos do duszenia: koncentrat pomidorowy, trochę oliwy i kostka rosołowa, woda, sól, pieprz, zgnieciony ząbek czosnku, oregano
W dużym garze zagotowujemy osoloną wodę, zmniejszamy gaz, ale nie wyłączamy. Z kapusty obieramy wierzchnie liście (i zostawiamy je), wykrawamy głąb, w miejsce po głąbie wbijamy widelec i wkładamy kapustę do gara. Obgotowujemy kolejno wybierając oddzielające się od główki liście. Ostrym nożem skrawamy z wierzchu wystającą część głównego nerwu każdego liścia. Kaszę zaparzamy zalewając wrzątkiem, zostawiamy na chwilę i odcedzamy. W misce mieszamy mięso, maggi, czosnek, podsmażoną na maśle cebulę, cytrynę (z kiszoną cytryną trzeba bardzo uważać, żeby nie przesadzić, bo całość będzie smakowała głównie cytryną), jajka, sól, pieprz, kaszę, majeranek. Kiszona cytryna do tradycyjnych gołąbków niezbędna nie jest, ale bardzo pasuje, pozytywnie podkręca smak, więc polecam. Nadziewamy liście farszem. Ja zawijam gołąbki tak jak papier ryżowy na sajgonki tylko trochę bardziej rozsmarowuję nadzienie po liściu (tu). Garnek z grubym dnem wykładamy wierzchnimi liśćmi kapusty, układamy ciasno gołąbki. Do miski kładziemy 1 lub 2 kostki rosołowe, polewamy łyżką oliwy i rozgniatamy widelcem, dodajemy resztę składników sosu i dokładnie mieszamy. Wody dajemy tyle, żeby mieć dość sosu do zalania gołąbków (powinny prawie nie wystawać znad sosu). Przykrywamy jeszcze wierzchnimi liśćmi kapusty. Dusimy na małym ogniu ok. 1,5 godziny.
Do podania zrobiłam jeszcze dodatkowo esencjonalny pomidorowy sos (na patelni rozgrzewamy masło, podsmażamy zgnieciony czosnek, dodajemy koncentrat pomidorowy lub w delikatniejszej wersji posiekane pomidory z puszki, solimy troszkę, pieprzymy, przesmażamy, polewamy gołąbki). Na zdjęciu samotny gołąbek na kolację, ale na obiad będzie świetny z ziemniakami i surówką.
Smacznego
niedziela, 18 grudnia 2011
Sajgonki
W poprzednim wpisie było, że sajgonki będą "jutro", ale coś mi czasu zbrakło i są dopiero teraz. No ale lepiej późno niż wcale, nie? Sajgonki to niezłe pole do popisu dla wyobraźni, bo nadzień jest do wyboru bez liku. Pierwsze sajgonki na blogu to akurat będzie klasyka. Są naprawdę pyszne, były na obiad trzy dni pod rząd i nikt nie narzekał tylko zajadał : )
Potrzeba:
*mielona wieprzowina
*marchew, biała część pora, cebula, czosnek, seler, dymka, natka
*curry, przyprawa 5 smaków, sól, pieprz, mielona czerwona papryka (słodka i troszkę ostrej), sos sojowy, mielony cynamon, mielone goździki
*ugotowany japoński makaron udon (ma wyraźny smak i bardzo mi pasował w sajgonkach, ale oczywiście zwykle jest w środku makaron sojowy)
Mięso mieszamy z przyprawami i zgniecionymi ząbkami czosnku. Na patelni szklimy na maśle cebulkę, potem dodajemy por i drobno pokrojony seler, przesmażamy. Dodajemy olej, podgrzewamy, wrzucamy mięso. Smażymy mieszając, aż nadzienie się ugotuje. Jeśli potrzeba dosalamy albo dodajemy więcej pieprzu. Po zgaszeniu ognia dodajemy marchewkę pokrojoną w cienkie słupki, dymkę i sporo natki, pasowałaby też drobno pokrojona sałata lodowa albo rzymska, ale nie miałam niestety.
Do talerza nalewamy ciepłej wody do namaczania papieru ryżowego. Wkładamy płatek papieru, jak zmięknie kładziemy na deskę, wkładamy następny do wody i ten następny mięknie w czasie, kiedy zawijamy sajgonkę.
Papier ryżowy można zjeść od razu po namoczeniu, nie trzeba przerabiać go termicznie. Pierwszego dnia, kiedy sajgonki nadziane były jeszcze gorącym farszem zostały zjedzone od razu bez smażenia. W tej wersji smakowały mi najbardziej. Dnia drugiego posmarowałam je oliwą i upiekłam. Nie polecam opiekania sajgonek w piekarniku : ) Dnia trzeciego zostały tradycyjnie usmażone na dużej ilości oleju i pożarte po odsączeniu na papierowym ręczniku. Ta wersja najbardziej smakowała ukochanemu.
Jeśli chodzi o proporcje składników, to gotuję na oko i z opisem ilości zawsze mam spory problem. W tych sajgonkach było ok 0,5 kg mięsa (na dwie osoby to dużo strasznie wyszło tego farszu i dlatego jedliśmy sajgonki przez trzy dni). Średnia marchew, ćwiartka selera, ok. 10cm pora, duża cebula, 4 duże ząbki czosnku. Niepełna łyżka curry, łyżka z górką 5 smaków, pół łyżki papryki słodkiej, po pół łyżeczki ostrej papryki i cynamonu, spora szczypta mielonych goździków. Dwie łyżki sosu sojowego. To ilości orientacyjne, przyprawy dodajecie według własnego smaku. Farsz leżał w lodówce goły, zawijany w papier ryżowy był zaraz przed przygotowaniem. Nie wiem czy takie już pozwijane przetrwałyby smaczne tyle czasu.
Potrzeba:
*mielona wieprzowina
*marchew, biała część pora, cebula, czosnek, seler, dymka, natka
*curry, przyprawa 5 smaków, sól, pieprz, mielona czerwona papryka (słodka i troszkę ostrej), sos sojowy, mielony cynamon, mielone goździki
*ugotowany japoński makaron udon (ma wyraźny smak i bardzo mi pasował w sajgonkach, ale oczywiście zwykle jest w środku makaron sojowy)
Mięso mieszamy z przyprawami i zgniecionymi ząbkami czosnku. Na patelni szklimy na maśle cebulkę, potem dodajemy por i drobno pokrojony seler, przesmażamy. Dodajemy olej, podgrzewamy, wrzucamy mięso. Smażymy mieszając, aż nadzienie się ugotuje. Jeśli potrzeba dosalamy albo dodajemy więcej pieprzu. Po zgaszeniu ognia dodajemy marchewkę pokrojoną w cienkie słupki, dymkę i sporo natki, pasowałaby też drobno pokrojona sałata lodowa albo rzymska, ale nie miałam niestety.
Do talerza nalewamy ciepłej wody do namaczania papieru ryżowego. Wkładamy płatek papieru, jak zmięknie kładziemy na deskę, wkładamy następny do wody i ten następny mięknie w czasie, kiedy zawijamy sajgonkę.
Papier ryżowy można zjeść od razu po namoczeniu, nie trzeba przerabiać go termicznie. Pierwszego dnia, kiedy sajgonki nadziane były jeszcze gorącym farszem zostały zjedzone od razu bez smażenia. W tej wersji smakowały mi najbardziej. Dnia drugiego posmarowałam je oliwą i upiekłam. Nie polecam opiekania sajgonek w piekarniku : ) Dnia trzeciego zostały tradycyjnie usmażone na dużej ilości oleju i pożarte po odsączeniu na papierowym ręczniku. Ta wersja najbardziej smakowała ukochanemu.
Jeśli chodzi o proporcje składników, to gotuję na oko i z opisem ilości zawsze mam spory problem. W tych sajgonkach było ok 0,5 kg mięsa (na dwie osoby to dużo strasznie wyszło tego farszu i dlatego jedliśmy sajgonki przez trzy dni). Średnia marchew, ćwiartka selera, ok. 10cm pora, duża cebula, 4 duże ząbki czosnku. Niepełna łyżka curry, łyżka z górką 5 smaków, pół łyżki papryki słodkiej, po pół łyżeczki ostrej papryki i cynamonu, spora szczypta mielonych goździków. Dwie łyżki sosu sojowego. To ilości orientacyjne, przyprawy dodajecie według własnego smaku. Farsz leżał w lodówce goły, zawijany w papier ryżowy był zaraz przed przygotowaniem. Nie wiem czy takie już pozwijane przetrwałyby smaczne tyle czasu.
czwartek, 15 grudnia 2011
Schabowe, czyli pochwała klasyki, która zabiła kuchnię staropolską
Na blogu już wspominałam o moim uwielbieniu dla kuchni arabskiej z marokańską na czele (tu). Na moim kulinarnym podium zajmuje ona pierwsze miejsce. Wspaniała arabska kuchnia nie ma jednak swojego pierwszego miejsca na wyłączność, dzieli je bowiem z kuchnią... polską.
Ten wpis będzie o schabowym kotlecie, a jak wiadomo dobry schabowy nie jest zły, szczególnie w towarzystwie ziemniaczków i duszonej młodej kapustki albo surówki z młodej kapustki albo duszonej kapusty czerwonej, albo prostej sałaty z winegretem. Po najdalszych kulinarnych wojażach nachodzi mnie czasem ochota na schabowego. I robię go sobie, i z wielkim smakiem zjadam, mimo że tradycyjny schabowy kotlet jest w dużej mierze winien śmierci prawdziwej polskiej kuchni. Ale zanim podam argumenty tego oskarżenia będzie przepis. Przepis prosty i bardzo szybki, szczególnie jak użyjemy schabu już pokrojonego na kotlety.
Potrzeba:
*schab bez kości (kotletów z kością nie lubię, ale jak ktoś bardzo chce to oczywiście może być z kością)
*tarta bułka i jajko
*sól i pieprz
*reszta obiadu, czyli ziemniaczki i sałatka albo kapustka
Schab kroimy w plastry grube na 1cm i lekko rozbijamy (ale nie mocno, powinny mieć ostatecznie trochę więcej niż 5mm grubości). Schabowy nie musi mieć średnicy talerza, o wiele smaczniejszy będzie mniejszy i grubszy. Przyznam się, że jeśli są ładne, to często kupuję w supermarkecie już pokrojone schabowe na tacce. Są maszynowo krojone i mają 7-8mm grubości i tych prawie wcale nie rozbijam.
Kotlety solimy i pieprzymy z każdej strony, maczamy w jajku, a potem w tartej bułce (jak ktoś lubi dużo panierki, to można ponownie zamoczyć w jajku, a potem w bułce). Najlepiej wychodzą na patelni ze stali nierdzewnej i najzwyklejszym oleju rzepakowym do smażenia (ale i na teflonowej patelni też będą dobre). Tłuszcz musi być gorący, ale nie można smażyć na zbyt ostrym ogniu, bo się spalą z wierzchu i nie dopieką w środku. Żeby były soczyste w środku i chrupiące z zewnątrz smażymy je bez przykrycia (!) po ok. 5 min z każdej strony (można troszkę dłużej lub krócej w zależności od grubości kotletów, jak nie jesteśmy pewni stopnia usmażenia, to zawsze można zdjąć jeden z patelni, przekroić i zobaczyć jak wygląda w środku).
Nie dodaję do schabowych żadnych przypraw poza solą i pieprzem, bo w najprostszej postaci lubię je najbardziej.
Na fotce schaboszczaki w towarzystwie puree ziemniakowego i sałaty z pomidorem, rzodkiewkami, cebulką, z sosem z octu balsamicznego i oleju lnianego. Przepis na puree tu.
Pyszności.
A teraz dygresja dla wytrwałych : ) Zachwycają się teraz kulinarnie oświeceni Polacy kuchniami egzotycznymi, słodko kwaśnymi smakami, połączeniem mięs i owoców, aromatycznymi przyprawami w wytrawnych daniach. Smutne jest to, że prawdziwa kuchnia polska jest w Polsce czymś dość egzotycznym... przecież kuchnia staropolska (no... w każdym razie tych bogatszych z naszych przodków), to kuchnia bardzo aromatyczna i bogata. Mięsa często przygotowywane były z owocami, gruszkami, jabłkami, śliwkami, a także porzeczkami, agrestem, wiśniami. Nie mówiąc już o jarzębinie czy borówkach. Przyprawy korzenne też były często stosowane. Nawet imć Mikołaj Rej radził gospodyniom , żeby do czerwonych buraków dodawały goździków, bo to dobrze wpływa na ich smak. Oczywiście to była porada, dla tych gospodyń, które było stać na goździki do buraków, bo te biedniejsze to nawet na sól nie miały.
Skrobiowej części obiadu wcale nie muszą stanowić ziemniaki, mamy w naszym polskim repertuarze całą paletę kasz rozmaitych albo roślin strączkowych, choćby mojej ukochanej soczewicy.
Niestety gulasze i pieczyste z dodatkiem słodkiego miodu, owoców i bakalii oraz korzennych przypraw, karpie w szarym, piernikowym sosie i inne polskie wspaniałości zabiła kuchnia PRLowska, której sztandarowym produktem jest nieszczęsny (choć pyszny ;) schabowy. Wystarczyło "tylko" 60 lat naszej najnowszej historii z bryzolem z pieczarkami w roli głównej i obywatele zapomnieli zupełnie kilka wieków kulinarnej tradycji. Teraz kuchnia polska jest ściśle kojarzona z kuchnią PRLu, a ogromna część społeczeństwa (o zgrozo!) tą właśnie wersję kuchni polskiej uważa za jedyną słuszną. Może nie jest to kuchnia niesmaczne, ale jakże szara i wyjałowiona w porównaniu ze szlachecką kuchnią staropolską. Ech...
Kuchnia staropolska też na pewno pojawi się na blogu, jak tylko dorobię się jakiś fotek z jej udziałem.
A jutro będzie wpis bardzo azjatycki dla odmiany : )
Ten wpis będzie o schabowym kotlecie, a jak wiadomo dobry schabowy nie jest zły, szczególnie w towarzystwie ziemniaczków i duszonej młodej kapustki albo surówki z młodej kapustki albo duszonej kapusty czerwonej, albo prostej sałaty z winegretem. Po najdalszych kulinarnych wojażach nachodzi mnie czasem ochota na schabowego. I robię go sobie, i z wielkim smakiem zjadam, mimo że tradycyjny schabowy kotlet jest w dużej mierze winien śmierci prawdziwej polskiej kuchni. Ale zanim podam argumenty tego oskarżenia będzie przepis. Przepis prosty i bardzo szybki, szczególnie jak użyjemy schabu już pokrojonego na kotlety.
Potrzeba:
*schab bez kości (kotletów z kością nie lubię, ale jak ktoś bardzo chce to oczywiście może być z kością)
*tarta bułka i jajko
*sól i pieprz
*reszta obiadu, czyli ziemniaczki i sałatka albo kapustka
Schab kroimy w plastry grube na 1cm i lekko rozbijamy (ale nie mocno, powinny mieć ostatecznie trochę więcej niż 5mm grubości). Schabowy nie musi mieć średnicy talerza, o wiele smaczniejszy będzie mniejszy i grubszy. Przyznam się, że jeśli są ładne, to często kupuję w supermarkecie już pokrojone schabowe na tacce. Są maszynowo krojone i mają 7-8mm grubości i tych prawie wcale nie rozbijam.
Kotlety solimy i pieprzymy z każdej strony, maczamy w jajku, a potem w tartej bułce (jak ktoś lubi dużo panierki, to można ponownie zamoczyć w jajku, a potem w bułce). Najlepiej wychodzą na patelni ze stali nierdzewnej i najzwyklejszym oleju rzepakowym do smażenia (ale i na teflonowej patelni też będą dobre). Tłuszcz musi być gorący, ale nie można smażyć na zbyt ostrym ogniu, bo się spalą z wierzchu i nie dopieką w środku. Żeby były soczyste w środku i chrupiące z zewnątrz smażymy je bez przykrycia (!) po ok. 5 min z każdej strony (można troszkę dłużej lub krócej w zależności od grubości kotletów, jak nie jesteśmy pewni stopnia usmażenia, to zawsze można zdjąć jeden z patelni, przekroić i zobaczyć jak wygląda w środku).
Nie dodaję do schabowych żadnych przypraw poza solą i pieprzem, bo w najprostszej postaci lubię je najbardziej.
Na fotce schaboszczaki w towarzystwie puree ziemniakowego i sałaty z pomidorem, rzodkiewkami, cebulką, z sosem z octu balsamicznego i oleju lnianego. Przepis na puree tu.
Pyszności.
A teraz dygresja dla wytrwałych : ) Zachwycają się teraz kulinarnie oświeceni Polacy kuchniami egzotycznymi, słodko kwaśnymi smakami, połączeniem mięs i owoców, aromatycznymi przyprawami w wytrawnych daniach. Smutne jest to, że prawdziwa kuchnia polska jest w Polsce czymś dość egzotycznym... przecież kuchnia staropolska (no... w każdym razie tych bogatszych z naszych przodków), to kuchnia bardzo aromatyczna i bogata. Mięsa często przygotowywane były z owocami, gruszkami, jabłkami, śliwkami, a także porzeczkami, agrestem, wiśniami. Nie mówiąc już o jarzębinie czy borówkach. Przyprawy korzenne też były często stosowane. Nawet imć Mikołaj Rej radził gospodyniom , żeby do czerwonych buraków dodawały goździków, bo to dobrze wpływa na ich smak. Oczywiście to była porada, dla tych gospodyń, które było stać na goździki do buraków, bo te biedniejsze to nawet na sól nie miały.
Skrobiowej części obiadu wcale nie muszą stanowić ziemniaki, mamy w naszym polskim repertuarze całą paletę kasz rozmaitych albo roślin strączkowych, choćby mojej ukochanej soczewicy.
Niestety gulasze i pieczyste z dodatkiem słodkiego miodu, owoców i bakalii oraz korzennych przypraw, karpie w szarym, piernikowym sosie i inne polskie wspaniałości zabiła kuchnia PRLowska, której sztandarowym produktem jest nieszczęsny (choć pyszny ;) schabowy. Wystarczyło "tylko" 60 lat naszej najnowszej historii z bryzolem z pieczarkami w roli głównej i obywatele zapomnieli zupełnie kilka wieków kulinarnej tradycji. Teraz kuchnia polska jest ściśle kojarzona z kuchnią PRLu, a ogromna część społeczeństwa (o zgrozo!) tą właśnie wersję kuchni polskiej uważa za jedyną słuszną. Może nie jest to kuchnia niesmaczne, ale jakże szara i wyjałowiona w porównaniu ze szlachecką kuchnią staropolską. Ech...
Kuchnia staropolska też na pewno pojawi się na blogu, jak tylko dorobię się jakiś fotek z jej udziałem.
A jutro będzie wpis bardzo azjatycki dla odmiany : )
sobota, 15 października 2011
Wietnamski banh chung
"Tradycyjne wietnamskie ciasto ryżowe jest głównym bohaterem święta Tet, czyli przypadającego na styczeń lub luty powitania Nowego Roku według kalendarza chińskiego. Przygotowanie banh chung jest czasochłonne (gotuje się kilkanaście godzin), ale żadna wietnamska rodzina nie wyobraża sobie noworocznych świąt bez tego specjału, w którym poza ryżem znajduje się mięso, fasola, pieprz i cebula. Ciasto podawane jest najczęściej z marynowanymi warzywami i nieodłącznym w tej części świata sosem rybnym."
Źródło: Kuchnia Wietnamska z serii Podróże kulinarne (dodatek do Rzeczypospolitej).
W praktyce wygląda ono tak:
Nie, nie jestem na tyle dzielna, żeby gotować takie dziwne rzeczy w liściach. Po prostu byłam na zakupach w halach z chińskimi ciuchami na Marywilskiej 44. Jadłam to coś już kilka razy, choć dopiero dziś przeglądając cytowaną książeczkę zwróciłam uwagę na toto na zdjęciu i odkryłam jak się nazywa i co to w ogóle jest.
Smakuje o dziwo bardzo nie azjatycko, bo jest tam wieprzowina przyprawiona chyba tylko solą i pieprzem, fasola i ryż. Ryż o świetnym smaku podobnym do ryżu prażonego i niesamowitej konsystencji, jest bardzo lepki i tworzy zwartą masę do krojenia. Tradycyjnie je się to na zimno, ja lubię odgrzanie na patelni na odrobinie masła. Według mojego środkowoeuropejskiego gustu trochę dziwne danie jak na świąteczne, bo mało wypasione, takie zupełnie zwykłe w smaku. U mnie razem z sałatą jest to tradycyjny (i bardzo smaczny :) obiad po zakupach na Marywilskiej. Taka kostka kosztuje 13 zł, a jedzenia w niej jest na 3 osoby albo 2 baaardzo głodne.
Azjatycki spożywczy w ogóle jest moim głównym celem odwiedzin na Marywilskiej, bo na łażenie po stoiskach z ciuchami zwykle nie mam siły, ochoty ani czasu. Ale ten spożywczy uwielbiam. W "podstawowe" produkty jedzeniowe zaopatrują się w nim azjaci, sprzedający ciuchy. Są tam różne niesamowite przyprawy, suszone rybki, krewetki, najróżniejsze pasty, sosy i oleje, 30 rodzajów ryżu, różne niezidentyfikowane rzeczy w pudełkach i słoikach, najdziwaczniejsze owoce i zielenina oraz tytułowe paczuszki banh chung. Wczoraj pojechałam specjalnie po tradycyjnego woka, ręcznie klepanego ze stali węglowej. To, obok mojego, już drugi wok z tego sklepu w rodzinie, tym razem kupiony dla brata (o moim woku tu i tu ).
Zabawną choć trochę irytującą cechą sklepu, jest to, że panie sprzedawczynie nie mówią po naszemu, potrafią tylko liczebniki i nic więcej. Na zakupy przychodzą tam głównie azjatyccy sprzedawcy, plotkują sobie ze sprzedawczyniami, wiedzą co biorą. No cóż, ja zwykle nie wiem co kupuję, bo wszystkie napisy są po ichniemu, a panią mogę zapytać tylko o cenę : ) Ale zakupy tam i tak są super. Nie tylko banh chung, ale i pyszne tofu i różne kiszonki, marynowane łodygi lotosu, kiszona i świeża bok choy, pędy bambusa w postaci całych pędów, a nie tylko drzazg z puszki, dziwne owoce, no i woki taniej niż w internecie. Bardzo smakowity sklep.
Źródło: Kuchnia Wietnamska z serii Podróże kulinarne (dodatek do Rzeczypospolitej).
W praktyce wygląda ono tak:
Nie, nie jestem na tyle dzielna, żeby gotować takie dziwne rzeczy w liściach. Po prostu byłam na zakupach w halach z chińskimi ciuchami na Marywilskiej 44. Jadłam to coś już kilka razy, choć dopiero dziś przeglądając cytowaną książeczkę zwróciłam uwagę na toto na zdjęciu i odkryłam jak się nazywa i co to w ogóle jest.
Smakuje o dziwo bardzo nie azjatycko, bo jest tam wieprzowina przyprawiona chyba tylko solą i pieprzem, fasola i ryż. Ryż o świetnym smaku podobnym do ryżu prażonego i niesamowitej konsystencji, jest bardzo lepki i tworzy zwartą masę do krojenia. Tradycyjnie je się to na zimno, ja lubię odgrzanie na patelni na odrobinie masła. Według mojego środkowoeuropejskiego gustu trochę dziwne danie jak na świąteczne, bo mało wypasione, takie zupełnie zwykłe w smaku. U mnie razem z sałatą jest to tradycyjny (i bardzo smaczny :) obiad po zakupach na Marywilskiej. Taka kostka kosztuje 13 zł, a jedzenia w niej jest na 3 osoby albo 2 baaardzo głodne.
Azjatycki spożywczy w ogóle jest moim głównym celem odwiedzin na Marywilskiej, bo na łażenie po stoiskach z ciuchami zwykle nie mam siły, ochoty ani czasu. Ale ten spożywczy uwielbiam. W "podstawowe" produkty jedzeniowe zaopatrują się w nim azjaci, sprzedający ciuchy. Są tam różne niesamowite przyprawy, suszone rybki, krewetki, najróżniejsze pasty, sosy i oleje, 30 rodzajów ryżu, różne niezidentyfikowane rzeczy w pudełkach i słoikach, najdziwaczniejsze owoce i zielenina oraz tytułowe paczuszki banh chung. Wczoraj pojechałam specjalnie po tradycyjnego woka, ręcznie klepanego ze stali węglowej. To, obok mojego, już drugi wok z tego sklepu w rodzinie, tym razem kupiony dla brata (o moim woku tu i tu ).
Zabawną choć trochę irytującą cechą sklepu, jest to, że panie sprzedawczynie nie mówią po naszemu, potrafią tylko liczebniki i nic więcej. Na zakupy przychodzą tam głównie azjatyccy sprzedawcy, plotkują sobie ze sprzedawczyniami, wiedzą co biorą. No cóż, ja zwykle nie wiem co kupuję, bo wszystkie napisy są po ichniemu, a panią mogę zapytać tylko o cenę : ) Ale zakupy tam i tak są super. Nie tylko banh chung, ale i pyszne tofu i różne kiszonki, marynowane łodygi lotosu, kiszona i świeża bok choy, pędy bambusa w postaci całych pędów, a nie tylko drzazg z puszki, dziwne owoce, no i woki taniej niż w internecie. Bardzo smakowity sklep.
Subskrybuj:
Posty (Atom)