Zanim jakieś półtora roku temu wprowadziłam się na Targówek "moim" bazarkiem był bazar na Szembeka. Teraz już tam nie bywam, bo to daleko, ale jest jedno stoisko za którym tęsknię. Jest tam wesoła mięsna budka, w której ongiś bywałam. Mięso sprzedają tam na zmianę ze dwie młodsze panie i ze trzy panie po czterdziestce, a za ladą i paniami jest zasłonka, a za zasłonką zakrwawione zaplecze gdzie jest wesoły pan z dużym, ostrym tasakiem i nożem trybownikiem (tych panów to jest kilku, ale każdy z nich wygląda właściwie tak samo). Do tej budki przyjeżdżają świeżutkie, niedawno zabite zwierzęta w półtuszach. Panowie z tasakami czasem zapominają o zasunięciu zasłonki, co wprawia w pewną konsternację tych klientów, którzy usiłują zapomnieć, że kotlety na naszych talerzach, to nie rosną na drzewach, ale są zrobione ze zwierząt, które kiedyś były żywe. Panowie z zaplecza i panie sprzedawczynie mają trochę dziwne poczucie humoru. Potrafią przerzucać się celnymi i trochę makabrycznymi "żartobliwymi" uwagami, szczególnie kiedy jakaś bardziej wrażliwa pani kupująca mięsko na schabowe jęknie na widok scenerii za akurat odsuniętą zasłonką. W tej budce można kupić albo zgrabny kawałek mięsa z lady albo opisać jaki kawałek, by się chciało i pan z nożem i tasakiem wycina z półtuszy dokładnie to, co chciałoby się kupić. W powszedniej ofercie są nie tylko świnie i krowy, ale także cielaki oraz baranina i jagnięcina.
Teraz moim bazarkiem jest bazarek na Trockiej i niestety nie ma tu takiej opcji. Ludzie tutaj kupują tylko klasyczne kawałki wieprzowiny, wołowina jest raptem w dwóch budkach, a o owcach mogę tylko pomarzyć. Jest tu jednak mięsna budka, która osładza mi trochę brak tej wyżej opisanej szmbekowej. Mięso jest zawsze świeże, świnie przyjeżdżają w półtuszach, krowy w kawałkach, a czasem zdarzy się nawet kawałek cielęciny. Sprzedawcami są starsza pani i starszy pan, małżonkowie ze sporym stażem, którzy mimo upływu lat odnoszą się do siebie z dużym szacunkiem i sympatią, to nie tylko długoletni mąż i żona, ale także nadal przyjaciele. Tylko pozazdrościć. Pan sprzedawca chyba kiedyś nie był dostatecznie uważny przy pracy z tasakiem, bo u lewej ręki nie ma trzech palców. Budka ta ma jeden plus, coś czego brakuje szembekowej. To maszynka do mielenia mięsa. Można wybrać sobie ładny kawałek mięsa w całości i poprosić o jego zmielenie. Takie mięso mielone jest bez porównania lepsze od tego kupionego od razu jako mielone. I na kotlety, i na gołąbki.
No i w końcu przechodzimy do właściwego tematu gołąbkowego. Przepis to kompilacja przepisu mojego taty oraz pań z bazarku na Trockiej (tej z budki mięsnej i tej, która sprzedawała kapustę : )
Potrzeba (na prawie wypełniony garnek 5 litrowy, to naprawdę dużo gołąbków, część zamroziłam, żeby było co jeść jak nie będzie mi się chciało nic gotować, ani iść do sklepu):
*duża, biała kapusta (ja wolę zwykłą, białą, ale może być włoska, jeśli tak wolicie)
*350g mielonej wieprzowiny i 350g mielonej wołowiny
*dwie duże cebule, posiekane
*4-5 ząbków czosnku, zgniecione
*2 jajka
* niepełna szklanka kaszy gryczanej (u mnie niepalona)
*sól, pieprz, łyżka majeranku, chlust maggi, pół ćwiartki kiszonej cytryny drobniutko posiekanej (opcjonalnie, ale naprawdę warto)
* na sos do duszenia: koncentrat pomidorowy, trochę oliwy i kostka rosołowa, woda, sól, pieprz, zgnieciony ząbek czosnku, oregano
W dużym garze zagotowujemy osoloną wodę, zmniejszamy gaz, ale nie wyłączamy. Z kapusty obieramy wierzchnie liście (i zostawiamy je), wykrawamy głąb, w miejsce po głąbie wbijamy widelec i wkładamy kapustę do gara. Obgotowujemy kolejno wybierając oddzielające się od główki liście. Ostrym nożem skrawamy z wierzchu wystającą część głównego nerwu każdego liścia. Kaszę zaparzamy zalewając wrzątkiem, zostawiamy na chwilę i odcedzamy. W misce mieszamy mięso, maggi, czosnek, podsmażoną na maśle cebulę, cytrynę (z kiszoną cytryną trzeba bardzo uważać, żeby nie przesadzić, bo całość będzie smakowała głównie cytryną), jajka, sól, pieprz, kaszę, majeranek. Kiszona cytryna do tradycyjnych gołąbków niezbędna nie jest, ale bardzo pasuje, pozytywnie podkręca smak, więc polecam. Nadziewamy liście farszem. Ja zawijam gołąbki tak jak papier ryżowy na sajgonki tylko trochę bardziej rozsmarowuję nadzienie po liściu (tu). Garnek z grubym dnem wykładamy wierzchnimi liśćmi kapusty, układamy ciasno gołąbki. Do miski kładziemy 1 lub 2 kostki rosołowe, polewamy łyżką oliwy i rozgniatamy widelcem, dodajemy resztę składników sosu i dokładnie mieszamy. Wody dajemy tyle, żeby mieć dość sosu do zalania gołąbków (powinny prawie nie wystawać znad sosu). Przykrywamy jeszcze wierzchnimi liśćmi kapusty. Dusimy na małym ogniu ok. 1,5 godziny.
Do podania zrobiłam jeszcze dodatkowo esencjonalny pomidorowy sos (na patelni rozgrzewamy masło, podsmażamy zgnieciony czosnek, dodajemy koncentrat pomidorowy lub w delikatniejszej wersji posiekane pomidory z puszki, solimy troszkę, pieprzymy, przesmażamy, polewamy gołąbki). Na zdjęciu samotny gołąbek na kolację, ale na obiad będzie świetny z ziemniakami i surówką.
Smacznego
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz